Ochrona informacji niejawnych zawsze była jednym z ważnych czynników bezpieczeństwa państwa. Jednak po upadku systemu komunistycznego z jego cenzurą wydawało się, że poziom wolności będzie stale wzrastał, a ochrona informacji będzie dotyczyć wyłącznie tajemnic państwowych i biznesowych. Tymczasem trwająca wojna informacyjna sprawia, że jest dokładnie odwrotnie. Nawet propagowanie informacji powszechnie dostępnej może być traktowane jako przestępstwo. Przekonał się o tym siedemnastoletni chłopiec, który właśnie został w USA skazany na 11 lat więzienia: „założył na Twitterze konto, na którym umieszczał materiały propagandowe islamskich ekstremistów. Opublikował też instrukcję jak użyć wirtualnej waluty bitcoin do materialnego wsparcia Państwa Islamskiego”.

Usatysfakcjonowany prokurator mówił: "Dzisiejszy wyrok pokazuje, że ci, którzy korzystają z mediów społecznościowych jako narzędzia do wspierania ISIS będą identyfikowani i ścigani z nie mniejszą czujnością, niż tych, którzy podróżują w celu wstąpienia do armii ISIS”.

 

Polska jest krajem, który dopiero buduje „wolność i demokrację”, więc taki wyrok nie byłby u nas na razie możliwy. Jednak przygotowana przez Biuro Bezpieczeństwa Narodowego „Doktryna Bezpieczeństwa Informacyjnego ” to krok w „dobrym” kierunku. Najbardziej „smakowity” fragment brzmi: „Zagrożeniem płynącym z funkcjonowania w środowisku informacyjnym może być rozpowszechnianie i powielanie treści propagandowych mające na celu ukazanie polskiej racji stanu w negatywnym świetle, co de facto szkodzi interesowi państwa (stosowanie prowokacji, celowe manipulowanie przekazem poprzez wyrywanie z kontekstu fragmentów wypowiedzi polityków RP, nadawanie im kontrowersyjnego charakteru).” My mamy swoją tradycję i to co w USA nazywają „bezpieczeństwem państwa” u nas nazwano „racją stanu”.

 

Jednak „surowa ręka sprawiedliwości” w USA nie zawsze dba o „bezpieczeństwo państwa” z równą bezwzględnością. FBI prowadzi dochodzenie w sprawie wysyłania przez kandydatkę na Prezydenta tajnych informacji z prywatnej poczty elektronicznej. Sprawa jest niezwykle poważna, bo formalnie mogło dojść do szpiegostwa związanego z gromadzeniem i przekazywaniem informacji dotyczących obronności kraju. Podobno co najmniej dwa e-maile znalezione na serwerze pocztowym Hillary Clinton z 2009 i 2011 roku zawierały informacje zakwalifikowane jako „ściśle tajne”. W USA przestępstwem jest nie tylko ich utrata lub świadome ujawnienie takich informacji, ale nawet nieuprawnione korzystanie z nich. Ekspert w sprawach geopolityki Ian Bremmer uważa, że „gdyby zrobił to, co zrobiła Hillary Clinton, to zapewne znalazłby się w więzieniu”. Nastolatek z Wirginii znalazłby się tam z całą pewnością.

Hillary Clinton była sekretarzem stanu w czasie, gdy USA chcąc obalić władze w Syrii wspierały rodzący się tam terroryzm. Była to pomoc realna i nie ograniczała się do publikacji na Twitterze. Może więc całą winą nastolatka z Wirginii jest to, że nie nadąża za zmieniającą się polityką „narodowego bezpieczeństwa”? Jeśli pani Clintonowa zostanie prezydentem, to powinna stworzyć urząd publikujący bieżące interpretacje wydarzeń. Nasi specjaliści od SMS'owej dbałości o rację stanu nie wyrwaną z kontekstu z pewnością mogliby być pomocni….