Prezydent Donald Trump jak dotąd nie zdołał zrealizować swych wyborczych zapowiedzi. Co prawda nie sprawdziły się przewidywania, że porażka w sprawie Obamacare będzie początkiem załamania trendów, ale coraz częściej słychać głosy, że amerykańskie „głębokie państwo” (deep state) jest zbyt silne i Trump musi się mu podporządkować.

Koncepcja „głębokiego państwa” zakłada, że skoordynowane działania różnych instytucji pozwalają na kształtowanie pewnych politycznych pryncypiów niezależnie od tego, kto wygrywa demokratyczne wybory. Niestety jednym z tych pryncypiów w USA jest agresywna polityka mocarstwowa. Zapowiedzią zwycięstwa „głębokiego państwa” była dymisja Michaela Flynna, który podobno knuł coś z Rosjanami. Pełnym triumfem jest natomiast ponowne uruchomienie imperialnej machiny wojennej. Wystrzelenie kilkudziesięciu pocisków wartych blisko 100mln USD na bazę lotniczą w Syrii rozważane jest w wielu różnych aspektach. Oczywiście „rynki zareagowały” - między innymi wzrostem cen ropy. Państwa zachodu (w tym Polska) przyjęły za pewnik, że tym razem „dowody” amerykańskiego wywiadu na atak chemiczny ze strony rządu Syrii są pewne i wyraziły pełne poparcie dla działań USA. Trump poszedł znacznie dalej niż kiedyś Bush w Iraku – bo nawet nie starał się zyskać międzynarodowego poparcia. Tymczasem w sytuacji, gdy wojna domowa w Syrii zbliża się do zwycięskiego dla sił rządowych finału – użycie przez nie broni chemicznej wydaje się tak głupie, że aż nie do uwierzenia. Oczywiście Rosja i Iran stanowczo się sprzeciwiają sprzecznym z prawem międzynarodowym działaniom. Idąc za ciosem Trump wysłał flotę okrętów wojennych w stronę Półwyspu Koreanskiego.

Nie ma zatem mowy o próbie deeskalacji konfliktów. Wręcz przeciwnie – świat wygląda tak, jak miał wyglądać po wygranych przez Clinton wyborach. Czyli zamiast negocjatorów przemawiają karabiny. Co gorsza – w różnych uczonych analizach znów zupełnie znika szary człowiek. Zarówno Syryjczyk, który nie może zaznać pokoju, jak i Amerykanin – pragnący powrotu do wielkości opartej na wartościach i wewnętrznej sile, a nie na agresji. Nic dziwnego, że ze strony zwolenników Trumpa odzywają się głosy rozczarowania. Zaczynają dostrzegać, że banksterka i globalizm są silniejsze od głosu wyborców.

Można się zastanawiać, czy sytuacja byłaby inna, gdyby elity stały za swoim Prezydentem. Nie można toczyć walki ze wszystkimi. Może Trump znalazł się w sytuacji przymusowej? Mimo dużego podobieństwa między Polską i USA (vide komentarz Wojciecha Cejrowskiego), w tej materii pojawiają się istotne różnice. Pierwszą jest to, że polskie władze bardziej muszą się obawiać „przyjaciół” z UE, niż wewnętrznego „głębokiego państwa” (w tym kontekście znienawidzony Minister Macierewicz może być mężem opatrznościowym). Drugą kwestią są osobowe cechy przywódców. Tu nie chodzi nawet o możliwości pozakulisowych wpływów w oparciu o jakieś grzeszki (prawdziwym kuriozum jest atak na Prezydenta Dudę z wypominaniem mu codziennej rodzinnej modlitwy). W trudnej sytuacji, ataków medialnych, totalnej krytyki ze strony „autorytetów” i prób zanegowania demokratycznych wyborów trzeba mieć wewnętrzną siłę i determinację, by „robić swoje”. Niezmiernie ważne jest to, na czym ta wewnętrzna siła się opiera. W przypadku polskich władz jest to konserwatywne przywiązanie do chrześcijańskich wartości. Ono z jednej strony daje pewność w działaniu (podejmowaniu decyzji) a z drugiej – unikaniu konfrontacji tam, gdzie jest to możliwe. Czyżby Polacy doczekali się przywództwa lepszego niż USA?

Minęła 12 rocznica śmierci Jana Pawła II. Jak co roku podkreślano miłość Polaków do Niego. Nie brakło także zapewnień, że w Jego nauczaniu znajdują się bezcenne wskazania jak kształtować nasze życie społeczne. Jednak starannie omija się dwa ważne elementy tego nauczania: ekonomię (Społeczne Nauczanie Kościoła) i naukę. Nawet w gazetach poświęconych gospodarce dominują wspomnienia – bez najmniejszej refleksji nad tym dlaczego wbrew Konstytucji w Polsce do 2015 roku dominował gospodarczy liberalizm (nawet katoliccy politycy deklarowali, że są konserwatywno-liberalni). O próbie przywrócenia łączności między poznaniem religijnym i naukowym chyba nie warto nawet wspominać. Póki na uniwersytetach dominuje ukształtowana przez komunistów „profesura” - nie ma tam miejsca na nic poza lewackimi mitami.

Główny nurt wspomnień obejmuje prawie wyłącznie kwestie moralnego życia. Czasem w formie narodowego wyrzutu sumienia (to dotyczy raczej anonimowych blogów, niż „głównego nurtu”). Jeden z komentatorów pisze: ”Kiedy byłem młody i gniewny, stałem w 1979 r. ... ponad 37 lat temu, kupa czasu… w tłumie na Placu Zwycięstwa w Warszawie i czułem ciarki na plecach, kiedy młody, energiczny polski papież wołał głosem jak dzwon: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi". Nastrój był taki, że nikt by się nie zdziwił gdyby otworzyły się niebiosa i grom z jasnego nieba podpalił gmach Centralnego Zarządu Polityczno-Wychowawczego Ludowego Wojska Polskiego za papieskimi plecami.

A potem, już na emigracji, patrzyłem bezsilnie w ekrany, gdzie coraz starszy, coraz bardziej zgarbiony i siwy papież zaklinał rodaków, prosił, groził, tłumaczył, błagał o odnowę moralną, płakał, chrypł. Zaś Polacy wysłuchiwali go z szacunkiem, po czym czynili znak krzyża, odwracali się dupą do ołtarza i szli dalej kraść, cudzołożyć, mówić fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu swemu i głosować na postkomunistów”
.

Jednak ten głos jest chyba zbyt krytyczny. Każdy rekolekcjonista wie, że gdy pojawia się dobro, natychmiast nasila się także zło. Jawna walka dobra ze złem jaką obserwujemy obecnie w życiu społecznym jest więc nie do uniknięcia. Oznacza wyzwanie do męstwa i wytrwałości.

Sąd Rejonowy dla Łodzi Widzewa uznał, że drukarz odmawiający wykonania usługi dla organizacji LGBT jest winny: „Sąd uznał także, że osoba gotowa do świadczenia usługi nie ma prawa do wyboru swych klientów. Dodał również, że sumienie i wartości nie oznaczają, że można odmówić wykonania usługi”. To uzasadnienie zawiera także dodatkowe przesłanie, które musimy sami odszyfrować: brak rozumu nie oznacza, że nie można zostać sędzią!

Sąd powołał się na art. 38 Kodeksu Wykroczeń, który brzmi: „Kto, zajmując się zawodowo świadczeniem usług, żąda i pobiera za świadczenie zapłatę wyższą od obowiązującej albo umyślnie bez uzasadnionej przyczyny odmawia świadczenia, do którego jest obowiązany, podlega karze grzywny”.

Każdy normalny człowiek czytając to rozumie, że powyższy zapis dotyczy obowiązku świadczenia usług, który nie wynika z samego faktu prowadzenia działalności gospodarczej. Obowiązek taki może wynikać z umowy albo przepisów prawa. Taka sytuacja byłaby na przykład, gdyby wspomniany drukarz wynajmował lokal w atrakcyjnym miejscu od miasta, a w warunkach umowy miał zapisany obowiązek świadczenia usług każdemu kto się zgłosi. Bardziej realnym przykładem może być umowa z firmą sprzątającą osiedle. Nie może ona odmówić sprzątania jakiejś klatki tylko z powodu tego, że coś jej w tej klatce nie pasuje. Można też przywołać przykład monopoli.

Rozciąganie tego przepisu na zwykłe działania rynkowe to naprawdę szczyt idiotyzmu. Z odmowami wykonania usługi spotykamy się często. Jest nawet takie powiedzenie: prawdziwy biznes zaczynasz wtedy, gdy odmówisz pierwszemu klientowi.

Inna rzecz, że przywołany przepis też formułował jakiś prawnik. Co w świetle prawa miałoby oznaczać „zajmowanie się zawodowo wykonywaniem usługi”? Czy na przykład prostytutka zajmuje się zawodowo usługami seksualnymi i musi obsłużyć każdego chętnego? Na szczęście sędzia zajmuje się wydawaniem wyroków amatorsko – choć więc jego pozycja w społeczeństwie jest zbliżona do prostytutki – nie musi się obawiać nadmiaru klientów ;-)

 

 

Na dzisiaj Związek Nauczycielstwa Polskiego ogłosił strajk - co mu wolno, oraz wezwał rodziców, aby nie posyłali dzieci do szkoły - co jest godnym potępienia warcholstwem. Oczywiście dyżurne autorytety naszych "elit" w tej sprawie głosu nie zabiorą (w gazecie Michnika ani w mediach niemieckich nie było hasła).

Reforma oświaty, której jednym z głównych celów jest odtworzenie szkolnictwa zawodowego jest bez wątpienia potrzebna. Nie dziwi też opór nauczycieli, którzy boją się o swoją pracę. Porównując tą reformę z równie ważną reformą nauki widać że wbrew zapewnieniom rządu nie jest to reforma przygotowana doskonale:

1. Przede wszystkim jest to reforma robiona przez władze dla szkół, a nie reforma robiona wspólnie przez osoby zatroskane o przyszłość szkoły. Pod tym względem Minister Gowin postępuje sprytniej (bo raczej nie ma wątpliwości, że naukowcom chodzi o „reformowanie” a nie o zmiany). Ministerstwo powinno prezentować reformę jako szansę dla ludzi dynamicznych i z pasją. Takiego „zaangażowania interesariuszy” uczą teraz na różnych kursach dla kierowników projektów ;-).

2. Polska szkoła nie jest zła – pomimo wielu głosów malkontentów. Powinno się więc podkreślać jej dobre strony, a reformę jako sposób na ich wzmocnienie. Nikt nie lub jak się krytykuje jego pracę. Przede wszystkim szkoły w Polsce nadal wychowują młodzież. W szkole odbywa się „proces budowania zintegrowanego obrazu tożsamości” [z ważnego wykładu Biskupa Jędraszewskiego] – czyli tożsamości człowieka zanurzonego w tradycji i otwartego na wyzwania przyszłości.

3. Truizmem jest podkreślanie (przy okazji różnych akademii) wspólnotowego charakteru polskiej szkoły. Wspólnota nie może być zbudowana na kłamstwie (choć akademicy są innego zdania). Dlatego reforma powinno być oparta o klarowną diagnozę sytuacji. Każdy fałsz jest dla niej zagrożeniem. Niestety zapewnienia, że nauczyciele nie stracą pracy są fałszywe, bo to nie rząd jest pracodawcą, a samorządy na pewno skorzystają z okazji… Minister powinna podkreślać, że rząd jest sojusznikiem nauczycieli – ale nie może gwarantować wszystkim pracy. Pod tym względem uczelnie wyższe mają łatwiej, bo tam nie obowiązuje „Karta Nauczyciela”.

4. Unowocześnienie nauczania i technologiczny rozwój powinien być przedstawiony jako jeden z głównych elementów reformy. Patrząc całościowo ta reforma jest / powinna być strategią wspólną ministerstw Cyfryzacji, Gospodarki oraz Edukacji Narodowej.

 

Większość z powyższych zastrzeżeń w większym stopniu odnosi się do błędów wizerunkowych, niż merytorycznych elementów reformy. Jej jakość pod tym względem będzie weryfikować życie. Oby ta weryfikacja okazała się pozytywna.

Rozpoczęła się formalnie procedura wyjscia Wielkiej Brytanii z UE (choć nowoczesny Rysiek sądzi, że opuszcza tylko strefę euro). W okolicznościowych komentarzach najczęściej pojawiają się opinie, że UE będzie dążyć do tego, by wyjście było kosztowne – aby nie zachęcać kolejnych państw do pójścia w ślady Brytyjczyków. Nikt nie wie co nas czeka, ale jednego możemy być pewni: przewidywania ekonomistów będą tak samo trafne jak zwykle ;-). Na razie wiemy, że nie nastąpiła spodziewana po samym głosowaniu katastrofa na rynku nieruchomości, spadek wydatków konsumenckich i głęboka recesja. Osłabiła się brytyjska waluta, ale to poprawia konkurencyjność gospodarki. Bezrobocie jest wyjątkowo niskie. Brexit to także okazja do modernizacji kraju (reindustrializacji). Większa swoboda w polityce migracyjnej na pewno zostanie wykorzystana ściągania z uboższych regionów najlepszych specjalistów (pewnego rodzaju drenaż mózgów). Pomaga w tym cieszące się renomą szkolnictwo Wielkiej Brytanii. Londyn nadal pozostanie światowym centrum finansowym i ewentualne wycofanie instytucji unijnych rozliczeniowych niczego w tej materii nie zmienią. Wsparcie USA pozwoli szybko zbudować potężną alternatywę wolnorynkową dla zbiurokratyzowanej Unii Europejskiej, rozsadzanej dodatkowo obłudną polityką Niemiec. Wychodząc z UE Wielka Brytania odcina się od problemów UE. Unijni przywódcy słusznie więc obawiają się bardzo prawdopodobnego sukcesu Wielkiej Brytanii.

Z drugiej jednak strony Brexit to także wielka szansa na reformy, które dotąd nie były możliwe – na przykład wprowadzenie podatku od transakcji finansowych. O wiele większe znaczenie miałaby jednak odnowa społecznej gospodarki rynkowej.