Tropimy „tajnych współpracowników” służb PRL'u, ale pracownicy etatowi tych służb żyją sobie spokojnie. Zastanawiamy się, czy uwikłanie Lecha Wałęsy w taką współpracę miało wpływ na patologiczny przebieg transformacji po 1989 roku, ale główni reżyserzy tego procesu puszą się obwieszeni orderami. Chcemy za wszelką cenę wyjaśnić tragedię smoleńską, ale afery początku lat 90-tych nie interesują nawet historyków. Skutkiem FOZZ była przecież nie tylko śmierć Michała Falzmanna. Afery były jednym z mechanizmów grabieży Polski, prowadzącej do dziesiątków tysięcy przedwczesnych śmierci na tle ekonomicznym, rozkwitu mafii, handlu ludźmi (tragedia tysięcy sprzedawanych do burdeli kobiet), oraz ubóstwa milionów osób (w tym głodujące dzieci). Teraz powoli Polska wychodzi z okresu postsowieckiego w którym transformacja się dokonywała. Lech Wałęsa to już na szczęście tylko postać historyczna o niewielkim wpływie na rzeczywistość. Dlatego dziwi skala emocji, które towarzyszą ujawnieniu dowodów uprawdopodabniających jego współpracę z SB. Niektórzy mówią nawet o konieczności napisania historii III RP na nowo. Faktem jest, że po kolejnych „wyjaśnieniach” Lecha Wałęsy coraz trudniej wierzyć w jego zapewnienia. Ale nasza „elita” nie takie trudności pokonywała. Czy „szafa Kiszczaka” cokolwiek zmienia w ocenie naszej historii i roli jaką Lech Wałęsa w niej odegrał? Czy ktoś jest tak bardzo naiwny, by sądzić że nagle pismaki od Michnika zaczną pisać prawdę, a politycy których kariera zaczęła się od zdjęcia z Wałęsą staną się bardziej krytyczni? Co konkretnie miałoby się zmienić? Starzejąca się „elita” ma swoją legendę Lecha Wałęsy, a młodzież od dawna „nie łyka tego gówna” i śpiewa piosenki o TW Bolku. Nic się w tej materii nie zmieni.

Najbardziej zdumiewa to skupienie się na roli jaką w historii odegrali agenci służb wszelakich, w zestawieniu ze swobodą z jaką obecnie działają w Polsce jawni rzecznicy cudzych interesów, albo po prostu bezinteresowni szkodnicy (jak ich rozróżnić)?

Chyba nikt nie ma wątpliwości, że żyjemy w czasach informacyjnej wojny. Niemcy uważają, że Rosja prowadzi taką wojnę przeciw nim. Polacy zachowują „obywatelską czujność” wobec wszystkiego co idzie ze wschodu. Istnieje nawet obawa, że jeśli to Rosjanie podadzą informację o nadciągającej klęsce żywiołowej – to zostanie ona zignorowana ;-). Nie będą jednak badać, czy na przykład promowanie przez Niemców żydowskiego propagandysty Grossa to element propagandowej wojny wymierzonej w Polskę.

Wobec informacji płynących z innych niż wschód kierunków jesteśmy zupełnie bezradni. Mało tego – polskie media lubują się w epatowaniu społeczeństwa tym, co „zachód” o nas napisał. A gdy jeszcze taki propagandysta przyjedzie do Polski i mówi/pisze po Polsku (najlepiej z wyraźną trudnością), to już uchodzi za autorytet (nawet jeśli poziom wypisywanych głupot staje się tak żenujący jak w tekście wróżącym atak Putina na Mołdawię).

Skuteczność tych działań wymierzonych w interesy Polski jest zdumiewająca. Skąd na przykład ministrowi Waszczykowskiemu wpadł do głowy pomysł, by prezentować traktat o wolnym handlu (TTIP) jako szansę dla Polski? O ile można jeszcze zrozumieć miłość Polaków do Ameryki (co dobre dla USA to dobre dla Polski?), to tym traktatem mamy zrobić dobrze wyłącznie amerykańskim korporacjom – a miłość do nich to już jest skrajne zboczenie.

Inny przykład działań potencjalnej agentury, to wyssana z palca teza, że Polska może żądać bilionów złotych od Niemiec tytułem reperacji wojennych. Te wywody ochoczo podchwycił Jarosław Kaczyński: „Ja mogę powiedzieć tylko jedno - ten rachunek krzywd po polskiej stronie jest ogromny i powtarzam, w ciągu tych 70 już lat, które minęły od końca wojny, te sprawy nie zostały nigdy załatwione i w sensie prawnym są aktualne, bo jak wiemy, to zostało niedawno przez pana Kostrzewę-Zorbasa odkryte, ta nasza rezygnacja z odszkodowań nigdy nie została zarejestrowana przez odpowiedni organ rejestracji Organizacji Narodów Zjednoczonych, czyli w sensie prawnym tego w ogóle nie ma. Droga jest otwarta i w Niemczech też się powinno o tym pamiętać”.

Pan Kostrzewa-Zorbas na pewno zna dokładnie zapis artykułu 102 Karty Narodów Zjednoczonych i wie, że o żadnej nieważności mowy tam nie ma: jeżeli traktat lub układ międzynarodowy nie został zarejestrowany stosownie do ustępu 1 artykułu niniejszego, żadna ze stron, która taki traktat lub układ zawarła, nie może się nań powoływać wobec jakiegokolwiek organu Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Po co więc wypisuje te brednie? Może po to, aby dodać paliwa dla antypolskiej histerii w Niemczech: Polska nie ma podstaw do domagania się reparacji wojennych. Wg „Spiegla” to odpowiedź na „groźby” szefa PiS. Pytanie kim zatem jest Pan Kostrzewa-Zorbas i w czyim interesie działa jest dużo bardziej interesujące, niż pytanie o powiązania Lecha Wałęsy. Ale Wałęsa to temat bardziej bezpieczny. Na pochyłe drzewo i koza skacze….

 

Jerzy Wawro