W latach 30-tych XX wieku miał miejsce fascynujący spór wśród ludzi związanych z Kołem Wiedeńskim. Został on opisany w książce „Spór o zdania protokolarne”. Krytyczne artykuły zebrane w tej książce układają się w historię jednego z najbardziej śmiałych projektów ludzkości: próby stworzenia języka fizykalnego, który pozwoliłby oddzielić to co racjonalne od tego co nieracjonalne. Wypowiedzi, które można wyrazić w sposób ścisły miałyby sens, a inne byłyby w najlepszym razie pozanaukową ekspresją.

Z dzisiejszej perspektywy można uznać, że niepowodzenie tego projektu było jednocześnie triumfem racjonalności. Dlaczego? Przesądza o tym postawa badaczy: oddanie analizie i gotowość akceptacji wyników dociekań bez względu na osobiste przekonania.

Jednym z głównych ośrodków intelektualnych na świecie był wówczas Lwów. Szkoła Lwowsko-Warszawska to było jedno z największych osiągnięć polskiej nauki. Niestety wojna zakończyła polską historię Lwowa, a komuna doprowadziła do tego, że dzisiaj Uniwersytet Warszawski stał się wylęgarnią lemingów.

Przypomina o tym artykuł w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” pod tytułem „Piekło manipulacji”.

Pojawia się w nim na przykład takie zdanie: „Na podstawie tak nielicznej próbki [200 osób] nie można wyciągnąć jakichkolwiek wniosków odnośnie populacji rodzin jednopłciowych”.

Nie trzeba być statystykiem, ani nawet naukowcem, aby takie kategoryczne stwierdzenia budziły nieufność. Nawet jeśli jeden obywatel Polski na 40 milionów przyzna się do przestępstwa, to już mamy podstawę do formułowania pewnych wniosków: w Polsce można spotkać przestępców. Czy to mogą być wnioski dotyczące całej populacji? Oczywiście, że nie – (chyba, że chodzi o przestępstwa związane z antysemityzmem ;-)). Statystycy wiedzą, że minimalna wielkość próbki zależy od poziomu pewności, jaki chcemy osiągnąć. Ważniejsze od liczebności jest jakość tej próbki (czy jest ona reprezentatywna). Jeśli więc próbka jest reprezentatywna, to jej liczność wpływa jedynie na poziom błędu i nie można użyć w tym wypadku kategorycznych określeń w rodzaju „jakichkolwiek”. Naukowiec więc z pewnością by takiego zdania nie sformułował.

Kim jest zatem autor takiego stwierdzenia? Pracownikiem „Centrum Badań nad Uprzedzeniami”. Jak wiadomo „uprzedzenia” to przyjmowanie negatywnych opinii na temat innych osób nie oparte na wiedzy na ich temat. W dobie upowszechnienia internetu uprzedzenia są więc równie głupie, jak wyznawanie poglądu, że Ziemia jest płaska. Może zatem, że „Centrum Badań nad ignorancją wyznawców płaskiej Ziemi” także powstanie i da zarobić pracownikom nauki? Ale to taka dygresja. Poruszana w tekście problematyka jest zupełnie poważna i dlatego trudno przejść obojętnie wobec tego ideologicznego tekstu, udającego naukową krytykę.

 

Akt zdrady dokonał się 19 lipca 1989 roku. Teraz nie ma już najmniejszych wątpliwości. Ujawnił to senator Mieczysław Gil w wywiadzie "To miała być prawa Polska": Ale trzeba pamiętać, że ogromny wpływ na nasze decyzje mieli Amerykanie, którzy np. naciskali, by Wojciech Jaruzelski został wybrany na prezydenta, bo uważali, że od tego będzie zależeć przyzwolenie i neutralność Rosji. Dlatego kto chce, może nas krytykować, ale naszym usprawiedliwieniem była ówczesna sytuacja polityczna. Myśmy jeszcze długo się bali, że Rosjanie wejdą do Polski.

Do tej pory sądzono, że wybór Jaruzelskiego był wynikiem politycznych targów. Można było uważać tą decyzję za głupią, ale wydawała się ona decyzją suwerenną – dokonaną przez parlamentarzystów w imieniu odzyskującego suwerenność narodu.

Okazuje się jednak, że nie. Przyszedł czas próby dla styropianowej elity i ona nie zdała egzaminu. Ze strachu przed Ruskimi wyrzekła się suwerenności. Sprzedanie Polski banksterom to był jedynie dalszy ciąg tego procesu wyzbywania się suwerenności.

Senator Gil jest prawym człowiekiem. Ma prawo bronić okrągłego stołu i spisku w Magdalence. Gdyby w wyniku tych układów wyłoniła się Wolna Polska – należałoby je uznać za słuszne. Po owocach ich poznacie.

Nie można także mieć pretensji do Amerykanów. Z ich perspektywy mogło się wydawać, że wybór Jaruzelskiego chroni nas przed inwazją – ale nie powstrzyma przemian. Jednak każdy Polak wówczas wiedział, że tej rodzącej się wolności nie da się już powstrzymać. Gdyby wówczas Rosjanom przyszła do głowy interwencja (a nic na to nie wskazywało), naród broniłby swojej wolności. Kto teraz stawałby w obronie III RP? Takie są konsekwencje zdrady. Zdradzony naród, karmiony zdradą dzień po dniu z czasem przestaje być narodem.

Być może ten akt zdrady tłumaczy także obecną rusofobię styropianowej elity. Może to odreagowanie tego strachu z roku 1989 i próba znalezienia obiektywnych przyczyn własnej małości. Zdradzonej cnoty odzyskać nie można. Lata mijają, a skundlona pseudo-elita nadal merda ogonem na głos swego amerykańskiego pana. Jest gotowa podjąć działania nawet w najbardziej oczywisty sposób szkodzące naszym interesem.

Po ujawnieniu przez niemiecki Der Spiegel kłamstw amerykańskiego generała Philipa Breedlove chyba nikt nie ma wątpliwości, że Amerykanom nie zależy na zakończeniu ukraińskiego konfliktu. To grozi wojną na niewyobrażalną skalę. Ale nasza Trybuna Ludu bez żenady publikuje kolejne propagandowe wystąpienia Amerykanina.

 

JW

Fantastyczny tekst dotyczący propagandy opublikowała w ostatni weekend opiniotwórcza „Rzeczpospolita”. Ten tekst powinno się odczytywać na dwóch płaszczyznach. Pierwszą stanowi katalog ofiar „ruskiej propagandy”, zestawionych przez autora. Drugą zaś stanowi katalog manipulacji i propagandowych chwytów przez niego zastosowanych. Poniżej wskazano tylko niektóre z nich.

1. Uogólnienie.

Spojrzenie z odpowiednio odległej perspektywy bardzo ułatwia krytykę. Każdą dostrzeżoną winę lub wadę można przypisać wszystkim oponentom. Można też bez problemu zdefiniować nie istniejące zjawiska w rodzaju „ukrainofobii”:

Ukrainofobia jednoczy różne typy ludzi: od rozmaitych ekscentryków twardo wierzących chociażby w to, że Ukrainą żądzą „żydobanderowcy" […] przez poczciwych miłośników Kresów po publicystów takich jak Rafał A. Ziemkiewicz.

Nie ma najmniejszego znaczenia, że Rafał Ziemkiewicz odnosi się do Ukraińców raczej z sympatią, a krytykuje jedynie bezmyślne zaangażowanie Polski. I tak został „ukrainofobem”.

2. Analogia.

Analogia jest niebezpieczna w użyciu - nawet jeśli posługujący się nią jest pełen dobrej woli. Jeśli natomiast posługuje się nią sprawny manipulant – efekt może być piorunujący. Zwłaszcza, jeśli udaje się znaleźć analogię do antysemityzmu:

Ten resentyment powoli przybiera kształt przedwojennego antysemityzmu – Ukraińcy są obarczani zbiorową i właściwie niewybaczalną winą za Wołyń.

To jest samograj. Teraz już można snuć do woli niczym nie poparte wizje rozwoju współczesnej wersji antysemityzmu-ukrainofobii.

Na razie współczesny antyukrainizm jest kwestią wyłącznie agresji werbalnej. Jednak w sytuacji, w której coraz więcej Ukraińców przyjeżdża, pracuje i osiedla się w Polsce, ukrainofoby mogą przejść od słów do czynów.

Analogia jest użytecznym środkiem wyrazu, jeśli chcemy objaśnić własny punkt widzenia lub trudno uchwytne ekspresje. Można też dostrzegać analogie w przyrodzie – jeśli prawa nią rządzące mają rzeczywiście podobną formę. Przy objaśnianiu rzeczywistości społecznej prawie zawsze analogia służy manipulacji.

Tak się złożyło, że w dniu śmierci Józefa Oleksego, SLD przedstawiło swojego kandydata na prezydenta. Została nim urodziwa Magdalena Ogórek (obok zdjęcie z jej blogu). Zostało to skomentowanie przez historyka Antoniego Dudka jako oddanie wyborów walkowerem. Bo gdzie jej tam do „poważnego polityka” jakim jest obecny prezydent?

Tymczasem kandydatura młodej Hanyski wydaje się idealną odpowiedzią na wybór PiS: Andrzeja Dudę. Oboje młodzi, elkowentni, urodziwi, obyci w świecie. Magdalena Ogórek jako historyk Kościoła Katolickiego często wypowiada się krytycznie o tej instytucji, ale nie wykracza w tej krytyce poza to, co przystoi wierzącemu katolikowi – do czego się otwarcie przyznaje. Jej wystąpienie w debacie na niezbyt mądry temat „Kościół Katolicki hamuje rozwojój nowoczesnej Polski” rozpoczęła od czegoś, co jest oczywiste dla każdego myślącego człowieka: zwrócenia uwagi, że w tym temacie ewidentnie brakuje znaku zapytania. Całe przemówienie mogłoby spokojnie być nadane przez „Radio Maryja”.

Polskie samozwańcze „elity” często biadolą, że polska polityka jest „brudna” i brak w niej szacunku do przeciwnika. Z kolei wiele osób (zwłaszcza o prawicowych poglądach) odczuwa życie we współczesnej Polsce jak miotanie się w bagnie znanym ze słynnej sceny rozmowy dziennikarza z przełożonym w „Człowieku z Mamuru”. Może jedyną odpowiedzią na to jest zmiana pokoleniowa? Zarówno Andrzej Duda jak Magdalena Ogórek są ludźmi, z którymi można się nie zgadzać, ale można do nich czuć szacunek a nawet sympatię. Polsce jest bardzo potrzebna debata o sprawach publicznych, a to są ludzie którzy mają własne zdanie i potrafią je wyrazić.

Wspomniany na wstępie Józef Oleksy także miał własne zdanie - ale prywatnie. Można się było o tym przekonać słuchając taśm ujawnionych przez obstawę Aleksandra Gudzowatego. Oleksy mówił wówczas między innymi, że „gangi kosmopolityczne rozkradły Polskę”. Ale ten temat nigdy nie stał się obiektem publicznej debaty. „Wytrawni politycy” zaprawieni w obrzucaniu się inwektywami gwarantują to, że żaden poważny temat nigdy nie zostanie poruszony.

Niejaki Jurek Owsiak wzorem Michnika chciał uciszyć swych oponentów przy użyciu sądu. Jednak coś poszło nie tak, jak się spodziewał i proces ujawnił, że krytycy Owsiaka mają rację. Ludzie Michnika idą na odsiecz: Zaczęło się szczucie na Owsiaka za rzekome przekręty finansowe - których nie udało się nigdy wykazać - i coraz bardziej otwarte wezwania do bojkotu Orkiestry, już nawet bez zastrzegania, że przynosi ona co roku dziesiątki milionów złotych najbardziej potrzebującym.

Gdyby chodziło o „rzekome przekręty”, których „nie udało się nigdy wykazać”, wyrok sądu byłby zapewne inny. Krytykującemu Owsiaka blogerowi chodzi zaś o to, że Owsiak jest najbardziej potrzebującym z potrzebujących ludzi otoczonych opieką „Orkiestry”: „W ramach ciała zwanego Konwentem Fundatorów Lidia Niedźwiedzka-Owsiak i Jerzy Owsiak powołali spółkę „Złoty Melon”. [...] Następnie głosami Lidii Niedźwiedzkiej-Owsiak i Jerzego Owsiaka zdecydowano o wykupieniu za kwotę 1,5 miliona złotych wszystkich udziałów przez Fundację WOŚP w spółce „Złoty Melon”. [...] Jerzy Owsiak sam siebie zatrudnił na stanowisku dyrektora graficznego spółki „Złoty Melon” i sam sobie wypłacał wynagrodzenie (około 13 tysięcy złotych brutto/miesięcznie). Zapytany w Sądzie o ten stan rzeczy stwierdził, że nie pamięta, czy jest prezesem „Złotego Melona” i kto go zatrudnił na stanowisku dyrektora graficznego”.

Sprawa w sumie nie miałaby wielkiego znaczenia, gdyż rację mają ci, którzy wskazują na dość dużą „sprawność” fundacji. Oczywiście im większa kwota, tym mniejszy procent stanowią koszty działania fundacji. Jednak każdy rozsądny człowiek rozumie, że zarząd fundacji musi z czegoś żyć. Mając pełne informacje – sam zdecyduje, czy to dużo czy mało i czy warto wspierać inicjatywę.

Jak po każdych wyborach wraca opozycja „Polski jasnej” i „Ciemnogrodu”. Tym razem nawiązuje do niej, niejaki Czapiński. Równocześnie obawia się on, że „plama PiS” ze wschodu rozleje się na resztę Polski. Według tej koncepcji nagle ta reszta Polaków (nie skażona PiS'em) przestanie być wykształcona i drastycznie zmaleje ich samoocena. Myślę więc że w tej sytuacji nikt nie ma problemu z rozstrzygnięciem, kto tu naprawdę jest ciemny. Można się zatem zająć poważniejszym problemem: dlaczego ludzie opowiadający takie głupoty nadają ton tak zwanej debacie publicznej w III RP?

 

Teza jakiej chcę bronić jest taka, że pan Czapiński należy do ludzi do cna załganych. Dzięki temu doskonale czuje się w załganym kraju jakim jest IIIRP i może odgrywać w nim rolę „elity”. Sądzę, że przedstawiona na wstępie krytyka wystarczy, by uznać pana Czapińskiego za człowieka załganego (bo przecież profesor nie może być po prostu głupi i  nie dostrzegać sprzeczności w swoich wywodach). Istotniejsza jest druga część powyższej tezy, dotycząca społecznego znaczenia takich postaw.

 W starym żydowskim dowcipie klient kupuje zapałki. Patrząc na otrzymane w cenie 50 groszy pudełko mówi: ale ja bym chciał, żeby główki zapałek były z drugiej strony. Sklepikarz wyjmuje wsuwaną część pudełka, odwraca i wkłada z powrotem: super ekstra wyjątkowe zapałki z główkami odwrotnie niż zwykle w okazyjnej cenie 2 zł.

Państwo polskie zachowuje się tak, jak ten klient w dowcipie. Złożyło arcyśmieszne zamówienie na nowy system do obsługi wyborów i teraz mamy cyrk, jak na „kupę kamieni” przystało

Cieszmy się - „państwo znów zdało egzamin”!

 

W tym zamówieniu śmieszny był nie tylko termin realizacji (3 miesiące). Stary system był „niedobry” z kilku powodów. Po pierwsze działał – a co to za zabawa liczyć sprawdzonym systemem. Po drugie był „przestarzały”. Sama zmiana technologii z klient-serwer (tradycyjne oprogramowanie łączy się z bazą danych na serwerze) na webową (przez internet) było zaproszeniem do ataków dla wszystkich hakerów świata (będzie zabawa – będzie się działo). Na dodatek część systemu („Kalkulator wyborczy”) zbudowano w nieco innej technologii (firmy Microsoft, która jak wiadomo robi wszystko najlepiej na świecie, przez co jest ulubionym celem ataków hakerów).

Epitafium we wschodnim szczycie południowej nawy kościoła św. Marcina w JaworzePamiętam moje bezgraniczne zdumienie, gdy mój kolega wrócił ze stażu a Anglii i zaczął opowiadać o emigracyjnych władzach Polski. Nie mogłem uwierzyć. Sądziłem, że rząd emigracyjny zakończył już dawno swą działalność. Dowiedziałem się, że nie. Oni się zbierają, radzą, uchwalają i tek dalej – od kilkudziesięciu lat udają, że rządzą krajem, którego już nie ma.

Podobne wrażenie odniosłem słuchając Credo Czesława Bieleckiego. Uznałbym to za taką samą groteskę, jak działalność rządu w Londynie, gdyby nie groźby przyłączania wschodu Polski do zachodu. Jeszcze wam mało? Litości, panie Bielecki! Możesz sobie wyplatać te swoje dęte plany dla państwa którego nie ma, ale nie twórz alibi dla podłych działań tego realnego tworu politycznego, który nas gnębi. Wielki polski Poeta Zbigniew Herbert uważał, że czymś najbardziej obrzydliwym jest nakładanie maski bestii i udawanie, że ona ma ludzką twarz. Dlatego tak obrzydliwym jest to „credo” Bieleckiego. Prawda nas wyzwoli. Bez prawdy o tej warszawskiej bestii istnieje niebezpieczeństwo, że kolejne pokolenia dadzą się zwieść masce. Zamiast budować swój dobrobyt w warunkach w jakich przyszło im żyć, będą znów się łudzić i ulegać pięknym słówkom manipulatorów. Po to, aby kolejne pokolenie karaluchów mogło nimi pomiatać.

Kilka lat temu Jarosław Marek Rymkiewicz pisał:

To co nas podzieliło – to się już nie sklei,
Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei
Którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu

Poeta jak to poeta. Potrafi celnie oddać słowami uczucia, ale gdy zaczyna racjonalizować, to mamy odlot. Taki już urok poezji. Dlatego pierwszy wiersz powyższej strofy można cytować jako wyrwaną z trzewi prawdę o Polsce. Pozostałe dwa to zaklinanie rzeczywistości. Nie tylko „można” oddać kraj w ręce złodziei, ale wręcz to jest sensem trwania III RP. Od samego początku. I nic się nie zmieni – aż do jej całkowitego upadku.

Credo Bieleckiego opublikowano na stronach rp.pl – portalu, który w tym „odsprzedawaniu światu” pełni rolę marketingowca. Na przykład można tam znaleźć zachwyty nad TTIP. Nie ma sensu roztrząsać wszystkich prawdopodobnych zagrożeń jakie są z tym związane (bo to ma sens tylko dla realnie istniejących państw). Warto jednak zwrócić uwagę na jeden bardzo prawdopodobny zapis. Korporacje będą mogły po podpisaniu traktatu pozywać państwa, jeśli uznają, że te szkodzą interesom. Ten zapis ma chronić na wieki zdobycze IIIRP. Gdyby się kiedykolwiek polski naród obudził i uznał, że jednak dobrze byłoby mieć własne państwo, to natychmiast okaże się, że jego istnienie szkodzi interesom korporacji (co jest przecież oczywistością). I w majestacie prawa, z poparciem trybunałów i ukochanej bratniej armii amerykańskiej szybko wybiją Polakom suwerenność z głowy.

Żyjemy w okresie przejściowym. Jeszcze w chwili gdy J.M. Rymkiewicz pisał swój wiersz staliśmy przed konkretnym wyborem. I Polacy go dokonali. Teraz wchodzimy w okres „utrwalania” zdobyczy złodziei.

 

Jerzy Wawro, 4XI2014

Otwarcie Muzeum Żydów Polskich skłoniło wiele osób do podzielenia się swoimi refleksjami na temat naszej wspólnej historii. Dla ludzi urodzonych po wojnie historia nie jest czarno-biała. Dałem się przekonać jednemu z takich autorów, że warto było budować to muzeum. Może nowe pokolenie Żydów dostrzeże dzięki niemu, że Polska to nie tylko miejsce kaźni ich narodu, ale też setki lat wspólnej historii. Nie wiem, czy prawdziwą jest teza, że "nie byłoby Izraela bez polskiej wielowiekowej tolerancji". Żydzi wiele wnieśli do naszej kultury i nie wiem czy ma sens ważenie win i zasług. Przecież nie o to w sumie chodzi. Chodzi o holocaust. Widziałem w telewizji staruszka, który płakał jak dziecko na wspomnienie rozstania z matką. Jego z pewnością nie obchodzi ani historia ani kultura. Szukanie winnych jest rzeczą naturalną. Kto jest winny? Politycy i macherzy z „przedsiębiorstwa holocaust” mają swoje interesy i chętnie podpowiedzą. Winna jest Polska. Przynajmniej do czasu, aż zapłaci kilkadziesiąt miliardów dolarów. Bo ci ludzie patrzą na historię bez emocji – jak na kolejny biznes do zrobienia.

Czy twierdzenia dotyczące wpływu spalania węgla na globalne ocieplenie jest hipotezą naukową, czy częścią ideologii? Czy to można rozróżnić? A może każda teza stawiana przez naukowców ma walor naukowości?

 

Etos nauki

  1. Istnieje (podobno – bo w Polsce trudno dostrzec) coś takiego jak „etos nauki”. Wynika z niego przede wszystkim wezwanie do rzetelnego dążenia do prawdy. Zagrożeniem dla takich postaw są nie tylko różne formy łapówek (sponsoring), ale też konformizm. Wiąże się on z opisanym przez filozofów nauki pojęciem paradygmatu. Tam gdzie dominują prywatne źródła finansowania nauki – większe znaczenie ma lobbing, a tam gdzie (jak w Polsce) nauka jest sponsorowana przez państwo – łatwiej o postawy konformistyczne (poglądy zgodne z poglądami decydentów ułatwiają dostęp do grantów).

  2. Nauka koncentruje się na faktach i traktuje je bezstronnie. Nie znaczy to bynajmniej braku zasad etycznych. One powinny jednak być traktowane jak założenie określające warunki brzegowe. Nie można na przykład traktować ludzi przedmiotowo. Naukowiec nie ma prawa ukrywać wyników rzetelnych badań tylko dlatego, bo nie zgadzają się z jego lub czyim innym światopoglądem. Nie powinien też prowadzić badań wybiórczo, kierując się swymi poglądami.

  3. Jedną z najważniejszych cech naukowca powinna być ostrożność w formułowaniu opinii. Ta ostrożność powinna być tym większa, im bardziej ważkie są głoszone tezy lub uzasadniane działania. Przykładem przekroczenia tej zasady mogą być prace nad bronią jądrową. Pomimo wykonania wielokrotnych obliczeń, naukowcy nie byli w 100% pewni, że pierwsza próba bomby jądrowej nie zakończy się eksplozją całej planety (gdy reakcja łańcuchowa nie zatrzyma się). A jednak zdecydowali się na eksperyment.

  4. Najważniejszą cecha naukowca nie jest jednak ani dociekliwość, ani rzetelność badań, ani przestrzeganie zasad etycznych, ani odpowiedzialność. Jest nią otwartość na krytykę. Bez tego nie ma nauki. Dobrym przykładem jest tutaj Albert Einstein, który żywo interesował się wszystkimi eksperymentami, mającymi na celu podważenie jego teorii. Przykładem negatywnym może być pieniacz Łukasz Turski, który zajmuje się propagowaniem energetyki jądrowej. Niezależnie od tego ile tytułów pojawi się przed jego nazwiskiem, będzie on co najwyżej pracownikiem nauki, a nie naukowcem.