Najkrótszą odpowiedzią na tytułowe pytanie brzmi: ponieważ osoby, które zdecydowały się wziąć kredyty denominowane we frankach nie są bankami.

Ale ponieważ w Polsce nic nie może być proste, taka jasna reguła nie może być stosowana. Dlatego mamy debatę narodową z zaangażowaniem wielu instytucji (prawdziwych lub wirtualnych – jak „Komitet Stabilności Finansowej”), dziennikarzy i specjalistów.

Niektóre z pojawiających się w tych dyskusjach argumentów nie wnoszą niczego do sprawy, ale warte są odnotowane, z uwagi na ich „wartość artystyczną”.

1. Kredyty we frankach brali „młodzi wykształceni z wielkich miast” (lub inaczej mówiąc: lemingi), więc mają to, na co zasłużyli. Tymczasem w raporcie KNF o sytuacji banków w roku 2012 czytamy: Jednocześnie analizy UKNF nie potwierdzają hipotezy o wyższej jakości kredytów mieszkaniowych walutowych w stosunku do kredytów złotowych. Wyższy udział kredytów zagrożonych w portfelu kredytów złotowych wynika z przewalutowania części zagrożonych kredytów mieszkaniowych walutowych na złote.

Po dokonaniu korekty, można stwierdzić, że na koniec 2012 r. jakość kredytów złotowych (2,67%) była nieco lepsza niż kredytów walutowych (2,93%).

Wyniki analiz UKNF nie potwierdzają również hipotezy o wysokich dochodach kredytobiorców walutowych. Większość tych kredytów została udzielona gospodarstwom domowym, których sytuację finansową można określić jako przeciętną.

2. Jak ogłosił Robert Gwiazdowski - „frankowicze” nie są ciulami jak górnicy, dlatego nie czekają na „pomoc” państwa. Każdy, kto słuchał Roberta Gwiazdowskiego wie, że ten facet musi mieć rację. Świadczy o tym sam sposób formułowanie wypowiedzi! Rozstrzygającym jest zaś to, że przeczytał „Bogactwo narodów” Smitha (pewnie nie jeden raz).

3. Nie wolno szkodzić bankom. To dogmat. Bo przecież musimy „pielęgnować” zainteresowanie inwestorów. Kredytobiorcy powinni być dumni z tego, że złożyli się na to "zainteresowanie". Świadomość tego, że w Polsce „nikt nie ruszy banków” jest powszechna.

4. Skuteczne metody pomocy są nie do wyobrażenia. Biorąc pod uwagę toczące się spory sądowe, takim skutecznym sposobem mogłoby być śledztwo mające wyjaśnić, czy klienci byli rzeczywiście informowani o ryzyku walutowym, a kierujący tym systemem ludzie nie działali w złej wierze.

Najważniejsza w tej sprawie jest odpowiedź na pytanie, czy działania banków były przejrzyste, a informacje o tak ważnych dla setek tysięcy ludzi produktach prawdziwa.

Istnieje kilka hipotez wyjaśniających działanie Szwajcarów:

1. Frank szwajcarski jest pierwszą ofiarą wojny walutowej (AFP). Szwajcarzy znaleźli się – trochę przypadkiem – na pierwszej linii frontu. Jednak Unia Europejska, Amerykanie czy Japończycy, to gospodarki stosunkowo duże. Więc wpływ ewentualnych dużych zawirowań walutowych na gospodarkę może być mniejszy, niż w mniejszej Szwajcarii. Dlatego Szwajcarzy nie chcą w tym uczestniczyć.

2. Druga hipoteza (Bloomberg – zob. polskie tłumaczenie na forsal.pl) zakłada, że wręcz przeciwnie – Szwajcarzy nadal chcę brać udział w wojnie walutowej, ale zmieniają front. Gdy sytuacja się trochę uspokoi, zwiążą swoją walutę z dolarem. Istnieje bowiem duże prawdopodobieństwo, że euro będzie „drukowane” w dużych ilościach i utrzymywanie stałego kursu do tej waluty może być i tak niewykonalne.

3. Trzeci powód jest prozaiczny (i chyba najbardziej prawdopodobny). Zniesienie sztywnego kursu jest wynikiem nacisku kantonów, które są w dużej części właścicielem banku centralnego. Prowadzona dotąd polityka nie zapewniała kantonom dywidendy z zysku, która stanowi ważny składnik ich dochodów.

 

Wszystko wskazuje na to, że zamieszanie wokół franka to dopiero początek. Należy się obawiać, że oto "nadchodzi walutowe tsunami”.

Udało się wytropić niezbyt roztropną opinię klubu parlamentarnego PiS na temat „Rekomendacji S”, wydanej przez KNF (wówczas jeszcze instytucja nosiła nazwę Komisja Nadzoru Bankowego).

To stanowisko PiS jest świadectwem tego, jak bardzo partiom brakuje zaplecza w postaci rzetelnych ośrodków analitycznych. Pozostają im opinie gazetowych ekspertów. Oto świadczący o tym fragment dokumentu: Klub Parlamentarny Prawo i Sprawiedliwość podziela opinie wielu ekspertów ekonomicznych, mówiące o negatywnych skutkach „Rekomendacji S”. Specjaliści z Centrum im. Adama Smitha, podkreślają niebezpieczeństwo związane z ograniczeniem konkurencyjności na rynku bankowym.

Rekomendacja S rzeczywiście istotnie ograniczyła dostępność kredytu we frankach szwajcarskich. W następnych latach (w międzyczasie weszła w życie Rekomendacja S II) - wraz ze zmianą sytuacji na rynku - nastąpiło powolne wyeliminowanie kredytów frankowych. Jednak wiele problemów pozostało. Przede wszystkim wysokie spready (czyli koszt zamiany złotówek na franki przy spłacie). Ale to nie był jedyny problem związany z kredytami we frankach. Istnieją poważne wątpliwości, czy rzeczywiście kredytobiorcy byli świadomi ryzyka. Brakowało rozsądnych rozwiązań dotyczących upadłości konsumenckiej. Nadal brakuje ograniczenia do poziomu zabezpieczeń. Toleruje się lichwę, użycie niedozwolonych klauzul w umowach, oraz pogwałcenie zasad równości wobec prawa poprzez bankowy tytuł wykonawczy.

W tej sytuacji bardzo trudno jest zamknąć sprawę stwierdzeniem „widziały gały co brały”. Ale na szczęście jest PiS i „tropiciele” jego wpadek. W tej sytuacji temat można uznać za niebyły :-(.

Victor Orban w listopadzie zmusił banki węgierskie do stworzenia mechanizmu finansowego, umożliwiającego konwersję kredytów hipotecznych w obcej walucie (głównie CHF) na forinty. Zapobiegł w ten sposób skokowemu wzrostowi zadłużenia gospodarstw domowych po nagłej zmianie kursu franka. Wartość tych kredytów to na Węgrzech 3.3 bilionów forintów (12 miliardów USD).

To zostało zrobione w ostatniej chwili i nawet krytycy Orbana (zob. bloomberg.com) gratulują mu niesamowitego wyczucia czasu (choć to się przeciągło trochę bez jego winy - historię zmagań Orbana z bankami i węgierskim SN można znaleźć na przykład tutaj).

Ale jest ktoś, kto w tych konkretnych działaniach Orbana dostrzega samo zło. Jest nim Nikodem Dyzma polskich finansów, tow. Leszek Balcerowicz. Gdyby jeszcze poprzestał on na wyrażeniu odrębnej opinii, nie byłoby to warte zainteresowania. Tym razem jednak jego opinia jest jednocześnie wyznaniem wiary. Zostało powiedziane wprost i bez ogródek, jakie motywy kierują Leszkiem Balcerowiczem. Oto fragment wywiadu dla polskiego radia:

Węgry bardzo straciły w oczach inwestorów zewnętrznych. (…) Całe społeczeństwo straciło, bo odpowiedzialny kraj, odpowiedzialne władze powinny pielęgnować zainteresowanie inwestorów, bo im więcej inwestycji, tym więcej miejsc pracy, tym więcej rozwoju.

Jeszcze raz – dla lemingów:

głównym obiektem troski władz powinni być inwestorzy, których zainteresowanie należy „pielęgnować” - od nich zależy bowiem rozwój kraju

Jeśli ktoś uważa, że to własność i praca obywateli jest źródłem dobrobytu, a priorytetem odpowiedzialnych władz powinno być dobro społeczeństwa, powinien głęboko nad sobą się zastanowić (póki nie zaczną nad nim zastanawiać się inni ;-)).

Historia tak zwanych „kredytów frankowych” jest zawiła i wielowątkowa. Przypomnijmy jeden z tych wątków: zakończenie bumu kredytowego.

Po wybuchu kryzysu finansowego roku 2008 wszyscy zdali sobie sprawę, jak wielką rolę dla systemu bankowego pełnią kredyty hipoteczne. W Polsce 60% takich kredytów było denominowanych we frankach szwajcarskich.

Sprawie przyjrzał się KNF i w połowie roku 2010 przedstawił wnioski:

Doświadczenia UKNF wskazują, że wiele osób decydujących się na zaciągnięcie kredytu w walutach obcych nie jest świadomych zagrożeń, związanych z kredytami walutowymi: w przypadku kredytu walutowego niższe, bieżące raty kapitałowo – odsetkowe są kompensowane przez ryzyko zwiększenia w przyszłości wartości zobowiązania w razie osłabienia krajowej waluty. Jednak straty poniesione przez kredytobiorcę w wyniku materializacji takiego ryzyka mogąbyć znacząco większe niż sumy zaoszczędzone na niższych ratach miesięcznych.

Udział kredytów walutowych w kredytach mieszkaniowych polskich gospodarstw domowych wynosił na koniec 2009 r. 65%. Walutowe kredyty mieszkaniowe stanowią zdecydowaną większość, bo ponad 90% ogółu kredytów walutowych. Na koniec ub. r. ich wartość sięgnęła 140,7 mld zł. W rezultacie ponad jedna trzecia (34,1%) zadłużenia gospodarstw domowych to zobowiązania w walucie obcej. W portfelu tym dominują kredyty w CHF.

(...)

Podczas ostatniego kryzysu finansowego banki krajowe napotkały barierę dostępności środków walutowych niezbędnych do rozwijania akcji kredytowej. Była to jedna z przyczyn, która spowodowała, że część z nich znaczą co ograniczyła, a niektóre całkowicie zaprzestały udzielania kredytów w walutach, co przełożyło się na znaczący spadek dynamiki akcji kredytowej

Z tym „znaczącym ograniczaniem” sprawa jest bardziej skomplikowana, gdyż w tym czasie nastąpiła próba „reaktywacji” kredytów przez NBP (!) w ramach „Pakietu zaufania”. Prasa informowała: Nadzieja dla szukających kredytów we frankach, o które ostatnio bardzo ciężko. Narodowy Bank Polski kupuje tę walutę od banku centralnego Szwajcarii. NBP chce nią później obdzielić nasze instytucje finansowe. Oznacza to, że - wbrew prognozom - na rynku nie zostaną tylko droższe kredyty złotówkowe.

Stanowisko w tej sprawie zajęła Komisja Nadzoru Finansowego: banki które mają trudności z pozyskiwaniem finansowania we franku szwajcarskim, powinny wycofać z oferty kredyty udzielane w tej walucie. KNF równocześnie ostrzega banki, że środki pozyskane dzięki instrumentom z Pakietu zaufania, nie mogą być wykorzystane do oferowania nowych kredytów walutowych.

W rezultacie banki zadeklarowały ograniczenie kredytów walutowych.

Sytuację w roku 2012 objaśnia raport: liczba czynnych umów kredytowych wzrosła z niespełna 300 tys. na koniec 2002r. Do 1,7 mln na koniec 2012 r., wartość uruchomionych kredytów wzrosła w tym okresie z 20mld zł do ponad 300 mld zł, a udział kredytów w PKB wzrósł z 2% do 20%.

(…)

Jakość kredytów mieszkaniowych uległa pogorszeniu, co przejawiało się we wzroście kredytów zagrożonych (o 1,6mld zł; 21,0%) i zwiększeniu ich udziału w portfelu (z 2,3% do 2,8%), jak też w pogorszeniu ich spłacalności (wartość kredytów opóźnionych w spłacie powyżej 30 dni wzrosła o1,6 mld zł, tj. o 17,3%, a ich udziału w portfelu zwiększył się z 2,8% do 3,3%).

(...)

Ograniczenie emisji kredytów walutowych połączone z umocnieniem złotego spowodowało korzystne zmniejszenie udziału kredytów walutowych (z 40,3% na koniec 2011 r. do 36,0% na koniec 2012 r.)

(...)

Kredyty mieszkaniowe stanowią główną pozycję portfela kredytowego oraz aktywów sektora. Na koniec 2012r. stanowiły one 35,4% kredytów ogółem (kredyty według wartości bilansowej) oraz 23,5% sumy bilansowej sektora bankowego, przy czym w bankach odgrywających kluczową rolę na rynku kredytów mieszkaniowych udział ten był znacząco wyższy.

Oznacza to, że banki te w znacznym stopniu uzależniły swoją sytuację finansową od jakości portfela kredytów mieszkaniowych i sytuacji na rynku nieruchomości.

Według cytowanego raportu ponad 80% wartości kredytów przypada na kredyty z lat 2007 – 2012. W raporcie czytamy też, że mitem jest ponadprzeciętna zamożność rodzin, które są obciążone kredytem frankowym. To niekoniecznie są „młodzi wykształceni z wielkich miast”.

Może więc to nie jest problem "polityczny". Z tych danych widać za to, że jest to duży problem systemu bankowego.

Po zaprzestaniu sztucznego powstrzymywania kursu franka szwajcarskiego przed wzrostem, znacznie zyskał on na wartości. Przez chwilę kosztował nawet powyżej 5 PLN. Ostatecznie zatrzymał się na 4,26. Posiadacze kredytów hipotecznych we frankach nagle mają kilkanaście procent więcej do spłaty. Co prawda równocześnie spada LIBOR (który dla franków jest już ujemny), ale po pierwsze ewentualnie mniejsze oprocentowanie nie zrekompensuje wzrostu kapitału, a po drugie niektóre banki starają się wykręcić od zmniejszania oprocentowania poniżej marży.

Polska jest w zagranicznych mediach wymieniana jako jeden z trzech krajów, które mogą mieć problemy z powodu aprecjacji franka: obok Austrii i Węgier. Tyle, że banki austriackie udzielały kredytów „denominowanych” mieszkańcom sąsiednich krajów, a Węgrzy kończą właśnie konwersję tych kredytów na swoją walutę. Do sytuacji Węgier nawiązuje senator Bierecki, proponując swój plan naprawy sytuacji.

Nie ulega wątpliwości, że czeka nas obecnie fala dyskusji, które zaprawieni w takich „bojach” politycy obrócą w pyskówkę. Nieważne jak bardzo krytyka jest merytoryczna (Janusz Szewczak na pewno nie dostąpi zaszczytu dyskusji z ministrem finansów). Nie brakuje też opinii, że „fran spadł rządowi jak z nieba”: Bo teraz Pani Premier będzie mogła wyjść i powiedzieć "wy tu się o trzynastki bijecie a ludzie mogą stracić dach nad głową!" czy coś w tym stylu. Zagra na antagonizmie "roszczeniowi górnicy – ciężko pracujący młodzi", wykształceni... na dorobku. Bo młodzi, wykształceni... to elektorat PO, górnicy już niekoniecznie.

Niedługo po tym tekście pojawiła się pierwsza „jaskółka”: nie-oczekuję pomocy od rządu ale nie chcę płacić na górników. Ciąg dalszy jutro :-(.

Jak informuje Puls Biznesu: Pozew zbiorowy 2,2 tys. kredytobiorców przeciwko Bankowi Millennium jest gotowy. […] Celem pozwu jest ustalenie odpowiedzialności banku z tytułu bezpodstawnego wzbogacenia w efekcie stosowania we wzorcach umownych niedozwolonych klauzul, kształtujących zasady i warunki spłaty kredytów hipotecznych indeksowanych we frankach szwajcarskich w sposób niekorzystny dla klientów. Jeżeli pozew okaże się skuteczny, każdy z członków grupy będzie mógł indywidualnie dochodzić w sądzie naprawienia szkody wyrządzonej przez bank.

Jeśli sprawa trafi do sądu podobnego do tego, który decydował o odrzuceniu pozwu w sprawie Amber Gold, to „frankowcy” nie mają żadnych szans....

Pojawiające się w innych krajach dążenia do przewalutowania kredytów z walut obcych na walutę rodzimą, wywołują liczne komentarze w Polsce. Na przykład Jerzy Bielewicz zwraca uwagę na to, że polityka rządu uderza wprost w tych kredytobiorców. Nie brak też głosów, że to kredytobiorcy ponosili ryzyko i to ich zmartwienie. Jednak to ryzyko nie mogło obejmować tego, że rząd mógł sobie z dnia na dzień zmienić fundamentalne zasady polityki finansowej. Warto więc przypomnieć komentarz na ten temat sprzed dwóch lat: „Jedyną racjonalną decyzją ludzi zadłużonych we frankach jest obecnie głosowanie w jesiennych wyborach przeciw politykom, którzy prowadzą nasz kraj do finansowej katastrofy. Bo to właśnie ci kredytobiorcy odczują jej skutki najbardziej”.