Na Francję patrzymy przez pryzmat trwających tam mistrzostw Europy w piłce nożnej. Poza stadionem Francja wygląda jak na poniższym zdjęciu [źródło]:

Kraj tonie w śmieciach z powodu strajków. Media głoszą, że „Francja stała się zakładniczką strajkujących i central związkowych”. Można się spierać o to, czy w przywilejach pracowniczych Francja nie poszła za daleko (35-godzinny tydzień pracy jest najkrótszy w Europie). Jednak to co zrobił rząd wzburzyłoby społeczeństwo w każdym kraju. Nowa ustawa dopuszcza nawet 48 godzinny tydzień pracy i 12 godzin pracy dziennie. Jeśli reforma wejdzie w życie, będą mieli znacznie większą swobodę przy wypowiadaniu umowy pracownikowi, czy negocjowaniu warunków urlopu, również macierzyńskiego.

Rząd jest zdeterminowany, aby tą reformę wprowadzić. Związkowcy też są zdeterminowani. Strajki objęły nawet elektrownię jądrową. Rządowi sprzyja stan wyjątkowy, który trwa w tym kraju od 7 miesięcy. Na ulicach dochodzi do regularnych bitew policji z demonstrantami. Całości dopełniają powodzie.

Polacy się dziwią – dlaczego KE interesuje się demokracją w Polsce a nie w ogarniętej chaosem Francji. Widocznie uliczne bitwy i dług publiczny w granicach 100% PKB wyznaczają obecnie „zachodnie standardy”.  

Nowym prezesem NBP został Adam Glapiński, który dotąd zasiadał w Radzie Polityki Pieniężnej. Jest to polityk od lat związany z kierowanymi przez Jarosława Kaczyńskiego partiami. Był między innymi Ministrem Budownictwa w roku 1991 i przez to kojarzony jest ze sprawą fundacji Solidarność: „4 października 1991 r. Sejm przyjmuje ustawę dotyczącą budownictwa mieszkaniowego, w myśl przepisów której fundacja uzyskuje prawo do dzierżawy wieczystej budynków przy al. Jerozolimskich, ul. Nowogrodzkiej, Srebrnej i Ordona. Ustawa przygotowana została w Ministerstwie Budownictwa, kierowanym przez ówczesnego wiceprezesa Porozumienia Centrum Adama Glapińskiego”.

Jednak tak zwana „opozycja” ani myśli wywlekać tych starych zaszłości. Zamiast tego, nieoceniony Ryszard Petru grozi, że Glapiński na polecenie Kaczyńskiego albo Dudy będzie drukował pieniądze: „Mamicie wszystkich Polaków tanimi mieszkaniami. (…) Prezydent obiecywał, Duda, że na wszystko starczy. Albo kłamał, albo nie wiedział. (…) Pani Premier! Pani Premier! Prosiłbym o uwagę. Dobra zmiana skończy się nerwową zmianą. Mam obawy, że będzie rosła presja na NBP, aby drukować pieniądze. Przypomnę, że takie zakusy miał wasz koalicjant Andrzej Lepper. Byliście w koalicji z Samoobroną, nie wstydźcie się tego. Drukowanie pieniędzy musi się skończyć hiperinflacją”.

W tym samym czasie Piotr Gociek promował książkę opisującą takie dziwne przypadki pana Petru: „POgrobowcy. Po co partii Petru Polska”.

Może Petru ma spółkę z Goćkiem? Jeden bredzi a drugi to opisuje – a po cichu dzielą się zyskami?

Prawdopodobnie czeka nas wkrótce prawdziwa rewolucja w motoryzacji. Jednym z jej zwiastunów jest popyt na nowe samochody elektryczne Tesli. Samochód który ma wejść do produkcji seryjnej za rok zamówiło ponad 300 tys osób w 7 dni od premiery. Nowy model samochodu Tesli to limuzyna za 35tys dolarów. Także w Polsce są oferowane samochody elektryczne w cenach niezbyt konkurencyjnych w stosunku do samochodów tradycyjnych. W Europie wśród samochodów z silnikiem elektrycznym znajdują się modele już od 7,2tys euro. Jeśli uwzględnimy pojazdy z otwartą kabiną zwane popularnie „wózkami elektrycznymi” (produkowane między innymi przez mielecki Melex), to można znaleźć oferty poniżej 10tys PLN.

Takie pojazdy mogą się sprawdzać w ruchu miejskim – zwłaszcza w mniejszych miastach, lub centrach dużych metropolii. Jeśli uda się usunąć bariery rozwojowe takiej komunikacji, to prognozy ministra Tchórzewskiego, mówiące o milionie samochodów elektrycznych w Polsce za 10 lat mogą okazać się bardzo zaniżone. Rząd przygotowuje regulacje stymulujące rozwój infrastruktury dla samochodów elektrycznych. Projekt energia dla mobilności realizuje Tauron. Pojawia się coraz więcej firm oferujących różne pojazdy elektryczne.

Gazeta Polska Codziennie zamieściła relację ze spotkania z wicepremierem Morawieckim, na którym odniósł się do tej mobilnej rewolucji:

Polska powinna zaistnieć w nowej rewolucji przemysłowej i rozpocząć produkcję na światową skalę autobusów i samochodów o napędzie elektrycznym. Tak jak mówiłem podczas mojego wystąpienia, gdy na świecie trwały rewolucje gospodarcze, my w nich nie uczestniczyliśmy, bo walczyliśmy o istnienie własnego państwa. Podczas pierwszej rewolucji w XVIII w. Polska w wyniku rozbiorów traciła niepodległość. Gdy przyszła era elektryczności, biliśmy się o niepodległość Ojczyzny. Podczas rewolucji informatycznej lat 70. i 80. byliśmy niszczeni przez komunizm i okradani z naszych odkryć naukowych przez Związek Sowiecki. Teraz, gdy mamy rząd Prawa i Sprawiedliwości, możemy zacząć konkurować na polach, na których tworzy się nowy układ sił w gospodarce. Takim obszarem jest m.in. produkcja autobusów i samochodów o napędzie elektrycznym, wodorowym i mieszanym. Od kilku miesięcy w Ministerstwie Rozwoju we współpracy z Ministerstwem Energii pracujemy nad takim projektem.

Szwajcarzy w referendum odrzucili propozycję wprowadzenia wypłacania przez państwo świadczenia, które „ma umożliwić całemu społeczeństwu godny byt człowieka i udział w życiu publicznym”. Za takim rozwiązaniem opowiedziało się 22% Szwajcarów, co jeden z jego inicjatorów - Daniel Haeni uznał za sukces. Z relacji prasowych wynika, że sukces mógłby być większy, gdyby projekt był lepiej przygotowany: „ważnym argumentem za odrzuceniem tego pomysłu były do końca niewyjaśnione wątpliwości co do jego finansowania. Według rządowych obliczeń realizacja inicjatywy kosztowałaby corocznie 208 mld franków, przy czym znaczną większość tych kosztów pokryłby transfer środków przeznaczanych do tej pory na inne cele, w tym świadczenia społeczne. Nie dałoby się jednak uniknąć konieczności dofinansowywania budżetu każdego roku kwotą 25 mld franków, na co potrzebne byłyby znaczne oszczędności lub podwyżki podatków”.

Przeciwnicy tego projektu sięgnęli po cały arsenał środków propagandowych. Straszono, że takie rozwiązanie (przypomnijmy: godny byt i udział w życiu publicznym wszystkich obywateli) jest szkodliwe dla gospodarki. Że to utopia. I koronny argument: że jest to rozwiązanie lewicowe. Bo to lewica chce rozdawać pieniądze (money for nothing).

Przykład Kanady pokazuje, że wszystkie te argumenty są chybione. W Kanadzie eksperymentalnie obalono tezę, że darmowe pieniądze zniechęcają ludzi do pracy (kontrargumenty sięgające do zupełnie innego kręgu kulturowego trudno uznać za poważne). Nad wprowadzeniem gwarantowanego dochodu pracuje liberalny rząd Justina Trudeau. Jednak to ekonomia a nie ideologia decyduje o poszukiwaniu tego typu rozwiązań (system polityczny Kanady jest nieco podobny do amerykańskiego). Kanadyjczycy uznali, że państwa nie stać na to, aby ludzie byli biedni, gdyż to jest groźne dla gospodarki kraju. W ekonomii dokonuje się zatem prawdziwy „przewrót kopernikański”: dzięki bogactwu ludzi rozwijać się ma ekonomia kraju, a nie dzięki rozwojowi państwa bogacić się ludzie. Nikt już się nie przejmuje demagogicznymi argumentami w rodzaju „nie ma darmowych obiadów”. Akurat w przypadku tych dwóch państw taki argument brzmi wyjątkowo śmiesznie. Szwajcarzy mają nie tylko ujemne oprocentowanie depozytów bankowych ale też sprzedają obligacje z ujemną rentownością. Nikt jakoś nie płacze, że to „money for nothing”. Kanada z kolei jest jednym z państw o największych zasobach naturalnych. Dlaczego dochody z eksploatacji tych zasobów mają być przejmowane przez wąską elitę? Bo liberałowie wymyślili, że to ci którzy wydobywają surowce (za zgodą państwa zresztą) nadają im wartość? Czy w XXI wieku – gdy na przykład duża część programistów (kilka milionów) pracuje dla idei - w te osiemnastowieczne głupoty ktoś jeszcze wierzy?

Konsekwencją przyjętej teorii wartości jest teza o 'świętym prawie wolności', której ochrona ma być głównym (jeśli nie jedynym) zadaniem państwa. W czasach kolonialnych pisać takie rzeczy mógł tylko człowiek podły lub głupi. Jeśli na dodatek uświadomimy sobie, że słowa te wyszły spod pióra urzędnika państwowego, zajmującego się koloniami, to można się dziwić, że 'kradzione' w gardle ością mu nie stanęło. Gdyby Locke ograniczył prawo własności do wytworów pracy, byłoby to w pełni zrozumiałe. Ale takie prawo byłoby wobec potrzeb ówczesnych grabieżców bezwartościowe. Stąd pomysł „mieszania”. Mieszając pracę w dobrem naturalnym nadaję mu wartość i przez to uzyskuję prawo do własności. To tak idiotyczne, że aż trudno uwierzyć!! Robert Nozick w swej książce „Anarchia, państwo, utopia” podaje przykład z wylewaniem soku do oceanu. Wskutek tej czynności zmarnujemy trochę soku, a nie staniemy się właścicielami oceanu”.

Rząd zaprezentował nowy program mieszkaniowy. Problem deficytu mieszkań wydawał się dotąd nierozwiązywalny. Zwłaszcza dla tych, którzy nie mają zdolności kredytowej – jak mówi Minister Infrastruktury. „Około 40 proc. Polaków nie ma zdolności kredytowej, nie może kupić mieszkania i nie może wynająć mieszkania na wolnym rynku”. Dzięki budownictwu na terenach należących do państwa, będą powstawać mieszkania z bardzo małym czynszem.

Posłanka PiS Maria Zuba w wywiadzie dla portalu fronda.pl dokonała porównania tego programu z poprzednimi formami wsparcia: Nasz program powstał na podstawie obserwacji Stowarzyszenia Habitat, które ma dobre doświadczenie w tym zakresie. Lobby bankowe i lobby deweloperskie zawsze zwyciężało. W momencie, kiedy koalicja PO - PSL wprowadzała MDM, zwracaliśmy na to uwagę. W pierwszym etapie PO - PSL nie dopuściła do tego, by poprzez ten program można było nabywać mieszkania, które już są na rynku - można je było kupić jedynie od deweloperów. Dlaczego? Ponieważ ten program miał być nie dla Polaka, który poszukuje dachu nad głową, tylko dla deweloperów i dla banków.

Na tym samym portalu celny komentarz znanego blogera: Przez wiele lat ludzi upodlano podwójnie, po pierwsze doprowadzano do biedy, żeby uzupełnić listę 100 najbogatszych „Polaków”, po drugie wmawiano Polakom, że są gówno warci, bo Leszek Czarnecki i Krzysiek Materna to ludzie sukcesu. Z biedy można wyjść, ale samodzielnie jest w stanie tego dokonać 1 na 100, reszta biedę dziedziczy, z pokolenia na pokolenie. Program 500+ w połączeniu z programem Mieszkanie+, wbrew wszelkim lamentom i złotym myślom „wolnościowców”, to są najlepiej spożytkowane publiczne pieniądze od lat. Dobre programy społeczne to takie, które wyciągają z biedy, a nie „pokazują możliwości”. Do mojego zapyziałego miasteczka co roku przyjeżdżali trenerzy od sukcesu i zapraszali na kursy jak żyć. Ich bełkotliwe prelekcje sprowadzały się albo do motywowania i pozytywnego myślenia albo do tego, jak jednym „Ludwikiem” umyć dwa razy więcej naczyń i zużyć dwa razy mniej wody.

 

Podatek VAT w każdym kraju Europy jest ustalany indywidualnie. Przy przekraczaniu przez towaru granicy za każdym razem następuje zwrot podatku w kraju eksportującym i naliczenie go na nowo w kraju importującym – według lokalnych stawek. W praktyce wygląda to tak, że stosuje się przy eksporcie zerową stawkę VAT, która w odróżnieniu od stawki „zwolniony” nie ma wpływu na prawo do odliczeń zapłaconego podatku. Czyli jeśli kupiliśmy na eksport towar za 1tys. PLN, płacimy przy zakupie kwotę brutto 1230 (23% VAT) a sprzedajemy za 1000PLN + marża. Różnicę – te 230PLN zwraca nam Urząd Skarbowy. Skala tych odliczeń jest tak duża, że są w Polsce powiaty, w których roczne przychody państwa z VAT bywają ujemne!

Ten mechanizm jest stosowany od dawna przy wyłudzeniach, zwanych karuzelą podatkową: najpierw firma zagraniczna sprzedaje towar do Polski, wykorzystując przepis, że wewnątrzwspólnotowa wymiana jest zwolniona z podatku VAT. Potem nabywca sprzedaje towar w naszym kraju innej firmie. Przy tej transakcji sprzedający nalicza VAT zgodnie z obowiązującą w kraju stawką, nie odprowadza go jednak i znika. Kolejny nabywca sprzedaje ten sam towar dalej za granicę, stosując zerową stawkę VAT, i odlicza sobie należny podatek. Dochodzi do wyłudzenia. Niezwykle trudno je wykryć, bo w procederze zwykle bierze udział nie tylko słup, który zapada się pod ziemię (znikający podatnik), ale co najmniej kilkanaście rozsianych często po całym świecie podmiotów gospodarczych (tzw. buforów) z różnych branż – banków, funduszy inwestycyjnych itd.

Wielkość wyłudzeń przy pomocy takiej karuzeli jest ograniczona, gdy wiąże się z nimi faktyczny przepływ towarów (lub choćby pozory tego przepływu). Jeśli firma handlująca rowerami zafakturuje nagle eksport wartości miliona rowerów, to na pewno urząd skarbowy się tym zainteresuje. Jednak pomysłowość ludzka jest nieograniczona. W roku 2005 wprowadzono towar idealny: pozwolenia na emisję CO2. Nie ma towaru – jest tylko informacja, która może się kręcić z dużą szybkością (kwoty rzędu 100mld euro rocznie). Już w roku 2009 Eurpol informował, że w niektórych krajach nawet 90% tranakcji certyfikatami CO2 było związanych z wyłudzeniami VAT. W roku 2011 ten mechanizm opisał szczegółowo Wojciech Surmacz – informując, że francuski rząd zniósł opodatkowanie VAT certyfikatów CO2. Pytanie – po co wcześniej je wprowadzono?

Jesteśmy głupcami nie rozumiejącymi coraz mniej z tego co się dzieje, a każda złotówka wydana na ekonomiczne instytuty to pieniądze wyrzucone w błoto. Gdyby ekonomiści mieli choć odrobinę przyzwoitości – takie właśnie powinni wydać oświadczenie. Każdy jednak musi z czegoś żyć. Eksperci od ekonomii też – więc tworzą swe bombastyczne prognozy, dbając o to, aby były po myśli możnych tego świata.

Ile te prognozy są warte najlepiej widać po cenach ropy naftowej:

Tymczasem cena ropy przekroczyła właśnie 50 dolarów za baryłkę. Co ciekawe – w notatce na temat fiaska rozmów krajów OPEC pojawiła się informacja, że na taką właśnie cenę ($50) ubezpieczali się w połowie kwietnia przewoźnicy. To co jest nieodgadnione dla ekspertów okazuje się więc możliwe do ogarnięcia przez ludzi, których biznes zależy od tych cen.

Cena ropy nie jest tym samym, co cena kartofli. To podstawowy surowiec dla przemysłu. Przyznanie, że nie mamy wiedzy na temat tego - jak ta cena będzie się kształtować w przyszłości jest więc równoznaczne z wnioskiem, że przyszłość gospodarki jest jedną wielką niewiadomą. Jednak ekonomiści posiadają umiejętność formułowania fachowych prognoz bez jakiejkolwiek wiedzy. Wystarczy publicystyczne hasło, które będąc często powtarzanym stereotypem wygląda na prawdę. Tak właśnie należy rozumieć zatroskanie Bloomberga o Polskę: wzrost jest zbyt wolny aby dogonić Europę.

W czasie gdy unijni biurokracji martwią się stanem polskiej demokracji, unijni ekonomiści martwią się polską gospodarką. To nic, że rozwija się dobrze – ale przecież nie tak dobrze, jak rozwijałaby się bez PiS.

Polska usiłuje od lat „dogonić zachód”. Nie za bardzo wiadomo jakie są reguły tych zawodów, ale są. Nikt ich nie widział, ale są na pewno. Inaczej ludzie nie poświęcaliby przecież życia na „doganianie”. Niewyobrażalne są cierpienia „doganiaczy” z powodu ignorowania oczywistych dla nich zasad doganiania przez nowe władze – na dodatek z poparciem większości społeczeństwa.

No jak tak można! Jest powód do zmartwienia (choć oczywiście Bloomberg nie napisze, że każda próba wzrostu gospodarczej suwerenności to koniec marzeń o „dogonieniu”).

statystykiGdy publikowane są informacje makroekonomiczne, prasa lubi podkreślać zaskoczenie ekonomistów. Tymczasem raczej te trafne prognozy należałoby traktować jako przypadkowe. To prawda, że gospodarka ma swoją bezwładność, a wiele parametrów jest znanych z góry (na przykład kontrakty terminowe). Jednak bardzo wątpliwe, by istniał jakiś jeden model ekonometryczny, który je obejmuje. Bardzo wątpliwe jest też, czy zasady jakie wyznają ekonomiści mają coś wspólnego z realną gospodarką. O ile jeszcze w sferze finansów można podejrzewać jakąś koncentrację wiedzy i decyzji, to w gospodarce realnej jest to wątpliwe. Potwierdzenie tych przypuszczeń przynosi prasa po informacjach GUS za kwiecień: W kwietniu 2016 r., w porównaniu do poprzedniego miesiąca, nastąpiła poprawa bieżących i przyszłych nastrojów konsumenckich. Odnotowano wyższe wartości zarówno dla obu wskaźników syntetycznych, jak i wszystkich ich składowych.

Produkcja przemysłowa „rośnie powyżej oczekiwań”, a wejście w życie podatku bankowego zamiast pobudzić, zahamowało wzrost cen usług finansowych.

Żeby jednak nie popaść w euforię, w tym samym czasie ukazał się kolejny raport potwierdzający wielki problem handlu ludźmi, który dotyka nasz kraj. Tym razem Polacy są wymienieni jako ofiary tego procederu w raporcie Komisji Europejskiej. Podane liczby (15 tys za ostatnie dwa lata) są zatrważające.

 


Niemiecka firma Bayer chciałaby przejąć amerykańską firmę Monsanto. Bayer jest znany przede wszystkim z tego, że wynalazł aspirynę oraz heroinę. Monsanto to wielki producent środków ochrony roślin oraz żywności genetycznie zmodyfikowanej. Na świecie trwa wielka konsolidacja branży chemicznej. Być może ma to związek z negocjacjami TTIP, które mogą zapewnić wielkim ponadnarodowym korporacjom władzę nad światem. Może sięgną do swoich tradycji. Bayer był w czasie drugiej wojny światowej ważną częścią koncernu IG Farben, który bardzo pomógł Hitlerowi. Produkował między innymi Cyklon B, którym zabijano w obozach koncentracyjnych ludzi. Z kolei Monsanto dorobiło się na wojnie w Wietnamie, produkując używaną tam broń chemiczną. Użycie „czynnika pomarańczowego” to chyba najbardziej haniebna zbrodnia, która do dziś nie została rozliczona.

Bayer podjął próbę konkurencji z Monsanto w Brazylii, która produkuje genetycznie modyfikowaną soję. Ten kraj jest zresztą dowodem na to, że obawy przeciwników GMO nie są wyssane z palca. Soja modyfikowana genetycznie wyparła praktycznie całkiem uprawy naturalne. Na dodatek karczowane są olbrzymie połacie puszczy, po to by zwiększyć uprawy soji. I jakoś nikt nie ma odwagi powiedzieć, że działalność Monsanto i Bayeru wpływa niekorzystnie na zmiany klimatu.

Połączenie tych dwóch firm może znacząco ułatwić wprowadzenie GMO do Europy. Niemiecki rząd jest bardzo wyczulony na potrzeby rodzimego biznesu, a wpływy Niemiec w UE coraz bardziej wyglądają na dominację.

 

Na szczęście według publicystów Bloomberga szanse na realizację planów Bayeru nie są duże. Chodzi nie tylko o wielkość transakcji (60mld dolarów), która jest kilkadziesiąt razy większa niż roczne przychody Bayeru. Istotniejsze jest to, że taka transakcja jest w chwili obecnej odbierana jako niekorzystna przez akcjonariuszy obu stron.

W nocy z piątku na sobotę agencja Moody zmieniła tak zwaną perspektywę dla polskich obligacji na negatywną. Nie obniżono więc – jak wielu komentatorów się spodziewało – oceny wiarygodności kredytowej Polski. Zmiana perspektywy oznacza, że do takiej obniżki może dojść w przyszłości.

 

Zmiany dokonano po zamknięciu giełd (w soboty są nieczynne). Wczoraj trwała cały dzień spekulacja na złotówce i spekulowanie ekspertów wszelkiej maści w mediach polskich i zagranicznych. Nagłówki wielu gazet wieszczyły problemy. Przypominano między innymi, że polska gospodarka „skurczyła się” - choć był to jedynie efekt rachunkowy wynikający z silniejszego dolara (PKB zmniejszyło się w przeliczeniu na dolary) i nie ma żadnego realnego znaczenia. Podgrzewanie atmosfery doprowadziło do takiego zainteresowania ratingiem, że aż serwer Moody'a nie wytrzymał obciążenia. Wygląda to na zorganizowaną akcję informacyjno-finansową skierowaną przeciw Polsce. I raczej nie ma wątpliwości, że chodzi o wyniki ostatnich wyborów. A tak dokładniej – o obawy co do przyszłości żerowiska dla banksterów nad Wisła: ‘Gdyby rząd przyjął „bardziej konstruktywną postawę wobec banków" […] byłoby mniej prawdopodobne, że agencje Moody’s i Fitch poszłyby w ślady S&P’s, dokonując kolejnych obniżek’.

Ruszyła polska wersja popularnego portalu businessinsider.com.

Obok materiałów tłumaczonych z wersji amerykańskiej, w serwisie pojawiają się oryginalne opracowania dotyczące polskiej gospodarki. W pierwszym dniu najciekawszy jest chyba artykuł podsumowujący walkę polskich e-serwisów ze światowymi gigantami świadczącymi podobne usługi. Na uwagę zasługuje też artykuł przedstawiający problem biedy na polskiej wsi oraz wywiad z Minister Anną Streżyńską.  

Pomimo dobrej sytuacji gospodarczej Polsce grozi znowu zła ocena firm ratingowych. Wszystko z powodu „ryzyka politycznego”. Dlatego Minister Finansów poprosił prezesa Rzeplińskiego, aby przez tydzień zrobił sobie przerwę. W reakcji prezes pojawił się chyba we wszystkich mediach, z oburzeniem opowiadając o tej prośbie. Brak słów…..

Z dala od politycznego zgiełku fachowcy w ministerstwach związanych z gospodarką robią swoje. Dobra sytuacja gospodarcza wpłynęła na poprawienie i tak niezłych prognoz rozwoju przygotowanych przez Komisję Europejską. Sytuacja może być jeszcze lepsza, jeśli Ministerstwu Finansów rzeczywiście uda się poprawić system podatkowy. Ważniejsze są jednak konkretne działania pro-rozwojowe. Nareszcie rozwój polskiej armii został jasno powiązany z inwestycjami w polski przemysł zbrojeniowy. Udało się unormować sytuację w górnictwie. Energetyka była jedną z gałęzi rosnących kosztem górnictwa (zaniżone ceny węgla przez lata). Dlatego integracja tych branż była bardzo dobrym rozwiązaniem. Z uznaniem spotyka się minister Gróbarczyk, który podejmuje działania w celu odbudowy szlaków wodnych i ochrony zasobów Bałtyku (niszczonych przez przemysłowy odłów kutrów niemieckich). Doskonałym pomysłem jest też udział Poczty Polskiej w programie cyfryzacji kraju. Uzgodnienia między PP a Minister Anną Streżyńską mogą wzmocnić państwowego operatora pocztowego, stwarzając równocześnie doskonałą infrastrukturę rozwoju usług cyfrowych.  

Holenderski Greenpeace ujawnił treść dokumentów związanych z TTIP. Żaden polski portal informacyjny się tym nie interesuje. Na onecie jak zwykle poziom niemieckiej kultury „morda”, „chamstwo”, „bujne życie”, „komunia w wersji de lux” i oczywiście Skoda Fabia już w salonie. Podobnie na dziennik.pl (kpiny z Macierewicza, „mocno dostało się Dudzie”, pijana czternastolatka i nowy Volkswagen). Według „Faktu” Szydło zdradza kiedy rezygnuje. Na głównej stronie wp.pl tropią nepotyzm ministra Radziwiłła. To samo w szmatławcu Michnika. „Trybuna Ludu” Hajdarowicza dba o pluralizm. Raz się dostaje pisiorom, a drugim razem Trumpowi (dziś akurat padło na Amerykanina).

Nigdzie ani słowa o TTIP – choć to przecież układ mogący przesądzić o przyszłości Europy na dziesięciolecia! Zupełnie inaczej jest w mediach niemieckich. Polskojęzyczne dw.de po staremu daje jakiegoś Wajdę co to „nie o take Polske walczył” (starość jednak bywa straszna), ale już w wersji anglojęzycznej informuje o przecieku. Obszerną analizę na swoich stronach przeprowadza Sueddeutsche Zeitung. Tytuły mówią same za siebie:

„USA chcą mieć wpływ prawodawstwo europejskie”, „Ameryka wywiera presję większą niż kiedykolwiek”, „Rzeczywistość negocjacji TTIP przekracza najczarniejsze przeczucia” etc.. Na samym wierzchu zaś: „Merkel wzywa do szybkiego porozumienia”.

Najważniejszy deal jaki się kroi, to import do Europy GMO w zamian za umożliwienie ekspansji niemieckich samochodów do USA (może więc kłopoty Volkswagena to nie jest przypadek?).

Czyli zyskają Niemcy i Amerykanie – a stracą producenci zdrowej żywności – czyli Polska. Teraz już wiadomo dlaczego antypolskie GW-no ma dzisiaj przekaz dnia: „ekorolnictwo jest dla rozpieszczonych dzieci społeczeństwa dobrobytu”.

 

Źródło ilustracji:
http://www.globalresearch.ca

W ramach tegorocznych obchodów Dnia Ziemi przywódcy wielu krajów podpisali porozumienie paryskie w sprawie walki z 'globalnym ociepleniem': Tak zwane porozumienie paryskie zakłada zahamowanie globalnego ocieplenia. Chodzi o to, by średnia światowa temperatura nie wzrosła powyżej dwóch stopni w porównaniu z okresem sprzed rewolucji przemysłowej. Pomóc w tym ma zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych. W drugiej połowie wieku ludzie mają produkować na tyle mało tych gazów, by mogły je pochłonąć lasy, gleby i oceany.

Tymczasem USA Today opublikowało krytyczny artykuł, w którym krytykuje zaangażowanie polityków w tej dziedzinie. Gdyby sygnały ostrzegawcze wyszły od niezależnych naukowców – z pewnością uniknięto by wielu podejrzeń i zarzutów związanych z „globcio”, a dyskysja byłaby bardziej merytoryczna. Portal zerohedge.com trafnie opatrzył omówienie wspomnianego artykułu celną ilustracją opisującą obecną sytuację:

Dodany przez polityków przedrostek 'dis' do wyników naukowych sprawia, że „informacja” staje się „dezinformacją” - czyli propagandą. Podstawowym motywem działania przestaje być odkrywanie prawdy, ale pieniądze, polityka i ideologia. Czasem jest to nieomal wprost deklarowane – tak jak w wypowiedzi jednego z przedstawicieli ONZ, który mówi o polityce klimatycznej jako sposobie redystrybucji bogactwa. Inny z oenzetowskich ideologów „globcia” wyznał, że „globalne ocieplenie” jest jego religią.

Skutkiem takiego nastawienia jest to, że brane są pod uwagę wyłącznie te wystąpienia naukowców, które są na rękę politykom. W reakcji na tą sytuację kilku naukowców zdecydowało się wziąć udział w produkcji filmu „Climate hustle” (Klimatyczny szał”), który da odpór Alowi Gare'owi. Premiera już 2 maja – w samym środku kampanii prezydenckiej w USA.

 

Niezależnie od tego na ile zmiany klimatu są wywołane działalnością człowieka – rozsądna polityka może polegać na przystosowaniu się, a nie „walce” z wątpliwym skutkiem. Taką politykę prowadzi Rosja, która dzięki zmianom klimatycznym ma zamiar udrożnić północny szlak morski, który będzie alternatywą dla „Nowego Jedwabnego Szlaku”. Co istotne – szlak ten ominie nieprzyjazną Rosji Polskę. Polska likwidując górnictwo będzie tracić. Rosja - eksportując gaz i przejmując pełną kontrolę nad strumieniem towarów z Chin – zyska. Tak jest zawsze – na tym polega ewolucja społeczeństw, że mądry (a czasem jedynie sprytny) zyskuje, a głupi traci.

Polscy ekonomiści nie mogą przeboleć programu 500+. Jeden z nich napisał, że jet to powód do wstydu – przerażające, że popiera go 80 proc. Polaków. Swoją argumentację zaczyna od stwierdzenia, że „ekonomia to fascynująca nauka oparta na aksjomatach”. Ciekawe co jest według niego źródłem tych aksjomatów i jak one brzmią? Zapewne jeden z nich mówi, że społeczeństwo nie może funkcjonować bez głodujących dzieci, których wszak nie ma, a jeśli są – to mogą zbierać mirabelki. Podobno „najważniejszy aksjomat” to wyczytane w jakiejś liberalnej książeczce popłuczyny po Smith'cie (racjonalność konsumentów połączona z „kultem użyteczności”). Czyli mamy do czynienia z typowym przedstawicielem nadwiślańskiego liberalizmu. Wczoraj w Polsacie starli się specjaliści od gospodarki reprezentujący PiS i opozycję. Przedstawiciel PO wykroił taką mniej więcej „teoryjkę”: program 500+ wpływa negatywnie na warunki makroekonomiczne i podraża obsługę długu. Za ekstrawagancję rządu zapłacimy zatem my wszyscy – także rodziny które dostaną pieniądze. Państwo jedną ręką im da a drugą zabierze. Zbigniew Kuźmiuk z PiS ripostował, że gdyby PO nie narobiło takich długów – to nie byłoby problemów z ich obsługą. Tak się jednak szczęśliwie składa, że prasa ekonomiczna opublikowała dane dotyczące stabilności i ryzyka państw Europy. Na tych mapkach im bardziej czerwony kolor – tym większe ryzyko.

Ryzyko makroekonomiczne:

Stabilność polityczna:

Widać z tego, że Polska jest jednym z państw o najmniejszym ryzyku ekonomicznym, ale odwrotnie wygląda ocena stabilności politycznej. A to jest bezpośredni wynik działalności „opozycji”, której donosy na dodatek bez wątpienia przyczyniły się do obniżenia ratingów i wzrostu kosztów obsługi długu. Wypominanie więc tego rządowi to rzeczywiście wyjątkowa bezczelność.

Dlaczego banki w Polsce (i nie tylko) wygenerowały tak olbrzymią masę kredytów we frankach? Dlaczego Angela Merkel zaprosiła do siebie imigrantów? Czemu władze reprezentujące dumny niegdyś naród polski, potulnie słuchają chamskich ataków eurokratów?

Takie z pozoru odległe wydarzenia mogą wśród przyczyn mieć jeden wspólny i wielce istotny czynnik determinujący. To system finansowy, który posiada swoistą „broń masowego rażenia” i nie zawaha się jej użyć. Tą bronią są tak zwane derywaty – czyli instrumenty pochodne: sektor bankowy siedzi na stercie pozabilansowych kontraktów, których wartość nominalna przeszło siedmiokrotnie przekracza wartość wszystkich dóbr finalnych wytworzonych na Ziemi, w czasie pełnego obiegu naszej planety wokół Słońca.

Przeciętny człowiek sądzi, że banki zajmują się głównie udzielaniem kredytów lub przechowywaniem depozytów. Tymczasem głównym obszarem działalności banków stała się spekulacja. Służące spekulacji instrumenty finansowe (derywaty) są żetonami do gry w światowym kasynie. Natomiast inna działalność jest jedynie sposobem na wygenerowanie derywatów.

Czy 20mld to dużo pieniędzy? Zdaniem twórcy OFE prof. Mark Góry – nie. To tylko jedna z wielu ciekawych wypowiedzi jakie można usłyszeć w kolejnym odcinku programu Jacka Łęskiego poświęconego tym razem reformie emerytalnej. Autorowi udało się odsłonić różnice poglądów na tą „reformę” (albo może lepiej: ten „przekręt”). Aleksandra Wiktorow podkreślała, że celem systemu emerytalnego powinna być ochrona emerytów przed nędzą – a obecny system tego nie zapewnia. Tymczasem zdaniem Marka Góry celem reformy była ochrona …. pracujących (przed łożeniem na emerytów)!

 

 

Wygląda na to, że Kanada jest pierwszym dużym państwem świata zachodniego, w którym liberalni ekonomiści utracili wpływy. Młody premier Kanady chce realizować działania, które idą w dokładnie odwrotnym kierunku, niż ten opisany w podręcznikach ekonomii. Przede wszystkim przyjęto do wiadomości rzecz fundamentalną: jeśli nastąpi dalszy rozwój prekariatu (najkrócej mówiąc ludzi, którzy pracując nie są w stanie osiągnąć dochodu pozwalającego na swobodne życie), to gospodarka się zawali i będzie coraz gorzej. Nie da się też podnieść płacy minimalnej, gdyż to spowoduje dalszy upadek drobnego biznesu, wypieranego przez korporacje. Jedynym sensownym rozwiązaniem problemu wydaje się w tej sytuacji zapewnienie każdemu Kanadyjczykowi bezwarunkoweo dochodu na poziomie wystarczającym do godnego życia. Kopernikański zwrot polega na tym, że to dzięki bogactwu ludzi rozwijać się ma ekonomia kraju, a nie dzięki rozwojowi państwa bogacić się ludzie. Jeśli w tym kierunku zmierza ekonomia, to polski program 500+ może się okazać pionierskim! Ma on dać taki sam efekt, ale natychmiast i bez tak dużych obciążeń dla budżetu, jak generowałby bezwarunkowy dochód podstawowy który na razie rozważają jedynie kraje bogate.

Premier Kanady Justin Trudeau zapowiedział też, że jego rząd wycofuje się z przesunięcia wieku emerytalnego.

W Kanadzie eksperymentowano z bezwarunkowym dochodem już w latach 70-tych, chcąc ustalić – czy nie obniży on chęci do pracy (co jest głównym argumentem liberalnych ekonomistów). Obecnie sięgnięto do tych danych i okazało się, że „tylko dwie grupy pracowały mniej – świeżo upieczone matki i nastolatkowie. Kobiety „kupowały” sobie w ten sposób dłuższe urlopy macierzyńskie, które wtedy wynosiły tylko 4 tygodnie. Nastolatkowie z kolei pracowali mniej, bo nie musieli rzucać szkoły, aby rozpocząć życie zawodowe, ale mogli pozwolić sobie na pozostanie w szkole i jej ukończenie”.

Obecnie taki eksperyment postanowiono rozpocząć w Ontario – najludniejszym stanie Kanady leżącym na wschodnim wybrzeżu. Minimalne wynagrodzenie wynosi tam $11.25 na godzinę, gdy tymczasem w ośmiomilionowym Toronto dopiero $16 pozwala się utrzymać. Dlatego rząd poszukuje rozwiązań, które pozwolą a najbardziej efektywny sposób podnieść dochody społeczeństwa.

 

 

Na zdjęciu obecny Premier Kanady

Może jednak społeczna rola telewizji publicznej nie uległa wyczerpaniu. Nadzieją napawa nadany w czwartek program Jacka Łęskiego z cyklu „Chodzi o pieniądze”, poświęcony polisolokatom. Prywatne media i władza „pochylają się” od dawna nad problemem w taki sposób, aby za bardzo nie przeszkodzić finansistom w łupieniu Polaków. Jacek Łęski pokazał jak wielki to szwindel i dlaczego wprowadzane zmiany nic naprawdę nie zmieniają.

Podstawowym problemem tak zwanych „polisolokat” są „opłaty likwidacyjne”. Chcąc wybrać oszczędności, klient musi zapłacić opłatę, sięgającą 100% zgromadzonych pieniędzy! W niektórych krajach takie opłaty zostały w ogóle zakazane, a w innych ograniczone do 4%.

Patrząc na perypetie z „frankowiczami” - wyraźnie widać, że PiS bankierów się boi. Stojąc na czele tak zadłużonego kraju – ma czego się bać. Niemniej programy takie jak „Chodzi o pieniądze”, czy wtorkowy „Naprzeciw Bankom” budzą świadomość Polaków. Rząd powinien w spokoju przygotowywać się do wojny z prawdziwym przeciwnikiem: banksterami. Wypowiedzeniem takiej wojny może być zakaz wspomnianych opłat likwidacyjnych, prawdziwy zakaz lichwy, lub ograniczenia bankom prawa kreacji pieniądza.

Podkategorie

Kótkie opisy wydarzeń, które mogą wskazywać na kierunki działań w gospodarce.

Kredyty we frankach