Drukuj
Kategoria: Teoria spisku

Naprawdę nikt nie dostrzega pozytywnych aspektów tych wyborów? Jest ich wiele. Zwróćmy uwagę na kilka spośród nich:

 

1. Zgodnie z planem odbyły się testy beta nowego systemu informatycznego. Ponoć Polacy to jednak nie jest "naród idiotów”, więc chyba powinni zdawać sobie sprawę, że w tych testach uczestniczyli? Testy zakończyły się pomyślnie i w dniu dzisiejszym system już działa poprawnie. Choć może jednak nie wszyscy Polacy należą do ludzi bystrych  – bo już słychać głosy, by zbudowany tak dużym nakładem kosztów system wyrzucić. To nie jest prawda, że system był tani. Doliczyć trzeba intensywną pracę testerów w ostatnich dniach (ich wynagrodzenie jest ryczałtowe i obciąża koszty wyborów).

 

2. W tych wyborach wykonano jeszcze jeden test. Powiedzmy, że to tylko dziwny zbieg okoliczności, ale warto go zauważyć, bo w przyszłości może się przydać. Chodzi o możliwość sterowania społeczeństwem poprzez media. Mieliśmy kolejno trzy takie jaskrawe przypadki, które układają się w ciąg narastający (wpływ na wybory coraz silniejszy):

Jak zadziałała ta manipulacja? Podobno ilość nieważnych głosów jest o kilkanaście punktów procentowych wyższa niż zwykle. Ktoś może uważać, że to wpływ fazy Księżyca, albo innych ciemnych sił. Załóżmy jednak, że rozwiązania najprostsze są najlepsze i jednak jest to efekt kampanii medialnej. Ludzie którzy jej ulegli skreślali kandydatów na poszczególnych kartach, dbając by było na jednej kartce po jednym krzyżyku. Jeśli ktoś chciał zagłosować na PSL, który był na pierwszej kartce – stawiał krzyżyk i nie miał potrzeby wertowania książeczki. Więc prawdopodobieństwo nieumyślnego „unieważnienia” swego głosu było mniejsze. Proste? Proste.

Tymczasem Polacy zachowują się jak kot łapiący własny ogon, tropiąc spiski zamiast przeanalizować ten fantastyczny skądinąd przypadek.

 

3. Fantastycznie zadziałała też w tych wyborach stara sztuczka „sleight of hand” – czyli jedną ręką wskazujemy na coś, a drugą robimy coś, co ma być niezauważone. To oczywiście tylko niespotykany zbieg okoliczności, że akurat dzień po wyborach Ministerstwo Finansów opublikowało projekt nowelizacji ustawy o NBP, o których rozmawiał Belka i Sienkiewiczem w restauracji „Sowa i Przyjaciele” ;-). Powszechnie znana jest sentencja Rotshilda: „Dajcie mi prawo emisji pieniądza a nie troszczę się, kto formalnie rządzi”. Innymi słowy: kto ma prawo emisji pieniądza, ten ma władzę najwyższą. W Polsce takie prawo mają „bankierzy” (nie mylić z pracownikami banków). Oczywiście gawiedzi mówi się, że to państwo „drukuje pieniądze”, a mędrcy w rodzaju Roberta Gwiazdowskiego głośno krzyczą, że drukuje za dużo. Nawet ta niewielka część pieniądza, która trafia do gospodarki w postaci monet i banknotów (drukowanych przez Wytwórnię Papierów Wartościowych), musi przejść przez ręce bankierów. W zamian dają oni NBP papier, mający chronić naszą walutę przed atakami tychże bankierów. Ponieważ zmiany w preferencjach wyborczych Polaków stwarzają niebezpieczeństwo przejęcia rządów politycznych przez PiS, bankierzy postanowili się swoją realną władzą nieco podzielić z polską mafią, zwaną „Platformą Obywatelską”. Zgodnie z wprowadzanymi obecnie zasadami, część pieniądza wprost z NBP będzie mogło trafić do rąk tej mafii. Dotąd mogła ona uzyskać przychody tylko wprost grabiąc społeczeństwo. Ale przed wyborami parlamentarnymi będziemy mieli więcej luzu. Jak to będzie działać w praktyce? Rząd sobie „wydrukuje” jakiś papier, na którym napisze „obligacja” i „sprzeda” to coś jakiemuś „zaprzyjaźnionemu bankowi”. Od tego banku papier „kupi” NBP. Co z nim zrobi – bez znaczenia (ten „papier” może istnieć tylko wirtualnie). Pieniądz pójdzie w odwrotną stronę: NBP -> bank -> rząd. Te przygotowania są arcyważne, może dlatego zastosowano „podwójną maskirowkę”. Media piszą o tym, że to NBP dostanie „bazukę” do walki z kryzysem („Bank centralny dostanie najcięższą broń, jaką wymyślono”), tak jakby prezes NBP z ministrem rozmawiali o kryzysie, a nie o władzy nad „kamieni kupą”. No i drugi poziom „przykrycia”: afera wyborcza.

 

4. Wybory pokazały, że może i nie jesteśmy społeczeństwem zbyt rozgarniętym, ale jednak pozostajemy społeczeństwem. I z tego należy się cieszyć. Poznaliśmy granice upodlenia, jaką Polacy są w stanie zaakceptować. W starożytności takie testowanie granic przez niejakiego Kaligulę skończyło się dla niego śmiercią. Chciał on mianowicie dać władzę senatorską swojemu koniowi Incitatusowi. A czy może być większe upodlenie dla społeczeństwa, niż tego rodzaju władza? W Polsce od lat dużą część władzy dzierży stado wyhodowanych w PRL inacituso-podobnych dziadków w togach. Teraz przynajmniej wiemy, że nie wszystkim się to podoba (wystarczy poczytać komentarze w rodzaju:Upadek PKW czyli ostatnie ostrzeżenie”, Zdelegalizować PKW”).

 

Trudno powiedzieć, czy polskie wybory to tylko lokalne wydarzenie, czy część dużo ważniejszych przygotowań. Trwa ofensywa mająca na celu wprowadzenie GMO. Na początek wprowadzono zasadę, że „państwa członkowskie same zdecydują o GMO”. Oczywiście dla przeciwników GMO przygotowano bajkę o tym, że teraz sami będziemy mogli zaostrzyć przepisy. Tymczasem wydaje się zupełnie oczywiste, że chodzi o osłabienie siły sprzeciwu całej wspólnoty. Te przygotowania z kolei są prawdopodobnie tylko częścią batalii o TTIP. Ale to już inna historia – bo do tego trzeba dużo więcej niż wyborczej afery gdzieś na peryferiach imperium (biedni Ukraińcy – tu możesz przeczytać dlaczego).