Widmo krąży po świecie. Widmo demokracji liberalnej. I nie ma dla niej alternatywy. Eksperci od geopolityki wyjaśniają, że to dla wygody hegemona (USA), który wszędzie chce mieć jednakowe zasady. I tu pojawia się pierwszy kłopot z liberalną demokracją. Wśród tych zasad eksperci wymieniają „prawa gejów”, których większość Polaków przyznać gejom nie chce. No to czym jest ta demokracja jeśli nie rządami zgodnymi z wolą większości?

Wygląda na to, że jest to para-religia, w imię której lud ma tolerować władzę establishmentu.

Problem „woli większości” pojawia się wyłącznie wtedy, gdy ten establishment traci wpływy. Tak jak w Polsce – gdy nagle durnie pełniące u nas rolę „elit” odkryły, że przecież na PiS głosowało mniej niż połowa Polaków a realizowana polityka różni się nieco od zapowiadanej.

To co mają powiedzieć Amerykanie? Nawet ten cyrk jaki u nich trwa pod hasłem „wybory prezydenckie” nie daje pewności, że głos wyborców w ogóle będzie brany pod uwagę. Prawybory u Demokratów wygrała Hillary Clinton, której nikt rozsądny nie chciałby na prezydenta, gdyby miał realny wybór. Clinton prowadzi w sondażach – bo gdy zapytać czy Amerykanie chcą ją czy Trumpa, to ponad 40%  wskazuje na Clinton. W prawyborach nie uzyskała ona poparcia potrzebnej większości delegatów i o jej wyborze na kandydata będą decydować „superdelegaci” - którzy nie muszą brać pod uwagę woli wyborców. Jeśli zmienią zdanie – kandydatem może zostać ktoś, kto w ogóle nie uczestniczył w prawyborach.

Demokracja to gra według reguł?

W różnych krajach zasady wyłaniania władz są różne, ale wielką wartością jest pogodzenie się przegranych z uzyskanymi zgodnie z regułami wynikami.

Ta zasada także jednak szwankuje, gdy tylko coś pójdzie nie po myśli rządzących światem sił lewicowo-liberalnych. Ich rytuał zaczyna się od obrażania wyborców: to starsi, niewykształceni ludzie ze wsi, nie rozumiejący nowoczesnego świata. Dlatego trzeba znaleźć „boczne wyjście”. Czasem wystarczy międzynarodowe oburzenie (vide casus Haidara w Austrii), czasem trzeba „podrasować” wyniki (znów Austria – tym razem 2016), albo powtórzyć głosowanie – czego domaga się część brytyjskiej prasy po Brexicie.

Coraz częściej jednak do głosu dochodzi Majdanokracja. O kierunku zmian nie mają decydować ani głosy większości, ani przyjęte w państwie reguły, ale ulica. Kijowski Majdan nie jest jedynym. W Polsce marzący o Majdanie KOD też uzyskuje zagraniczne wsparcie. Na ulicach Londynu więc „przeciw "Brexitowi”. W Hong-Kongu „rewolucja parasolek”.

Niczego lepszego nie wymyślono?

Kiedy tylko ktoś poważy się na krytykowanie demokracji, nieodmiennie pojawia się Winston Churchill zapewniając, że co prawda demokracja ma same wady, ale nie wymyślono nic lepszego. Nie – to nie jest żart. Naprawdę istnieją ludzie których to przekonuje!

Chiński przedsiębiorca i teoretyk polityki Eric Li odnosząc się do tych słów uważa, że Churchill „najwyraźniej nie słyszał o chińskim Departamencie Organizacyjnym”. Ten system zapewnia możliwość awansu najlepszym. Dlatego George W. Bush zanim został gubernatorem Teksasu, albo Barack Obama zanim kandydował na prezydenta, nie mogliby zostać nawet zarządcami małej prowincji w chińskim systemie. Chiński system według Erica Li opiera się na dwóch filarach: merytokracji, którą zapewnia partyjny Departament Organizacyjny i stałym badaniu opinii społeczeństwa. To z kolei zapewnia legitymizm władzy i zdolność do autokorekty.

Jednak merytokracja, legitymizm i elastyczność to tylko drugorzędne cechy dobrych rządów. Jakie w takim razie są wymogi fundamentalne? Nie są one zbyt wygórowane:

  1. Cały naród (nie wykluczając władz) powinien stanowić wspólnotę, a rządzący powinni mieć na uwadze dobro wszystkich.
  2. Nie może dobrze funkcjonować władza, która nie kieruje się prawdą.

Inaczej mówiąc: miłość i prawda.

Tych cech zabrakło w Polsce w roku 1976. Mieliśmy rządy ludzi którzy miast dzielić wspólny los ze społeczeństwem twierdzili, że oni zapewnią wszystkim dobrobyt. Społeczeństwo (i w pewnym stopniu rządzący) nie znali też całej prawdy o sytuacji kraju. Dlatego kryzys roku 1976 okazał się nierozwiązywalny i był początkiem końca systemu socjalistycznego w Polsce.

Dwie bujdy

Niestety Polacy wpadli z deszczu pod rynnę – zastępując bajdy socjalistyczne bajdami liberalnymi. Eric Li opowiada jaka jest między nimi różnica.

Komunizm:

Wszystkie społeczeństwa rozwijają się liniowo, począwszy od prymitywnego społeczeństwa, poprzez niewolnictwo, feudalizm, kapitalizm, socjalizm, aż do - zgadnijcie, dokąd to zmierza? Do komunizmu! Prędzej czy później cała ludzkość, niezależnie od kultury, języka, narodowości, dotrze do tej fazy końcowej politycznego i społecznego rozwoju. Ludzkość całego świata połączy się w tym raju na ziemi i będzie żyła długo i szczęśliwie. Zanim tam dotrzemy, jesteśmy uwikłani w walkę dobra ze złem, dobra socjalizmu przeciw złu kapitalizmu, a dobro zwycięży”.

Liberalna demokracja:

Wszystkie społeczeństwa rozwijają się liniowo aż do wyjątkowego zakończenia. […] Niezależnie od kultury,chrześcijaństwo, islam, konfucjanizm, muszą rozwijać się od społeczności tradycyjnych, w których grupy to jednostka podstawowa, do współczesnych społeczeństw, gdzie poszczególni osobnicy są niezależnymi jednostkami. Wszystkie te osoby są z definicji rozsądne, i chcą jednej rzeczy: prawa głosu. Ponieważ są rozsądni, dzięki prawu głosu, wybierają dobry rząd i żyją długo i szczęśliwie. Raj na ziemi, ponownie. Prędzej czy później, demokracja wyborcza będzie jedynym systemem politycznym dla wszystkich krajów i narodów, z wolnym rynkiem, by mogli się bogacić. Zanim tam dotrzemy, jesteśmy uwikłani w walkę dobra ze złem. Po stronie dobra są ci, którzy mają demokrację i mają poczucie misji szerzenia jej po całym świecie, czasem siłą, przeciwko złu tych, którzy nie przeprowadzają wyborów”.

Chińczycy poszli inną drogą i zbudowali potężne państwo odrzucając obie te bajki. W Polsce też przyszło wreszcie opamiętanie i Jarosław Kaczyński właśnie ogłosił, że pora odrzucić koncepcje szkodnika Balcerowicza. Czy to jednak oznacza koniec demokracji w Polsce? Rozczochrany Belg ma rację? Niekoniecznie. Aby zrozumieć sytuację, należy sobie odpowiedzieć na pytanie: jak to się stało, że cały nieomal świat uwierzył w jedną z dwóch bajek o wyjątkowej i jedynej ścieżce rozwoju? Przyczyna jest taka sama, jak przyczyna upadku obu tych systemów. Te opowieści są po prostu prymitywne i głupie. To była dobra podstawa rządzenia gdy potrzebowano niezbyt bystrych zarządców, a dostęp do wiedzy był ograniczony. Bandy które dorwały się w Polsce do władzy w roku 1946 i w roku 1989 łączy jedno: bliska zeru kompetencja. To była zaleta. Żadnych pytań i żadnych wątpliwości.

Koniec rządów niekompetentnych spryciarzy

W dobie rewolucji informacyjnej i komunikacyjnej ludzie porozumiewają się ponad granicami i weryfikacja tego jak wygląda świat naprawdę nie jest trudne. Trudne jest natomiast dziedzictwo, jakie otrzymaliśmy….

Jeśli prawda musi być fundamentem dobrej władzy, to nie mogą jej sprawować głupcy. Problem w tym, że oni są zbyt głupi, aby przyjąć prawdę. Co więc maja robić? Stąd taka ich determinacja i ‘opozycja totalna’. Tak po ludzku to może nam nawet być żal całej tej Platformy skupionych wokół Petru i Schetyny. To jednak są ludzie niebezpieczni – dlatego nie ma się co rozczulać. Jeszcze bardziej niebezpieczni są ich amerykańscy odpowiednicy. Najpotężniejsze państwo świata, wyposażone w broń jądrową nie powinno ulegać wpływom głupców. Niestety nie zawsze udaje się uniknąć tego niebezpieczeństwa. Z cytowanym wcześniej Erikiem Li podjęto polemikę na wpływowym portalu foreignpolicy.com. Poszło o wspomnianą „rewolucję parasolek” w Hong Kongu. Cała ta polemika pokazuje jednoznacznie, że autorzy święcie wierzą w bajania o liberalnej demokracji – nawet wbrew oczywistym faktom.

Autor polemiki rozumie argumenty Erica Li, ale zamiast się z nimi zmierzyć, stara się zdyskredytować wyznawców takich idei, kwitując wszystko idiotycznym: ‘nic nowego’.

Przecież wiemy, że demokracja liberalna nie gwarantuje szybkiego wzrostu gospodarczego. Znamy zarzuty, dotyczące ‘rzekomo dekadenckich’ wartości, jak prawa gejów. Rozumiemy, że liberalizm bywa sprzeczny z lokalnymi tradycjami i potrzebami. No i co z tego – skoro takie same argumenty powtarza Assad i Putin?

Próba rzeczowej polemiki na tym poziomie jest tylko stratą czasu.

Sprytni głupcy rządzący światem wymyślili sposób na przetrwanie politycznej zawieruchy. Polega on na rozdzieleniu sfery gospodarczej i sfery politycznej. Niech sobie naród wybiera kogo chce, byle „państwo nie mieszało się do gospodarki”. Takie reguły gry są wspierane przez monetaryzm i potężne instytucje finansowe karzące każde „mieszanie się”. Jest to próba powielenia znanej na doskonale zasady: weźcie sobie władzę, a my weźmiemy pieniądze. Zapewne właśnie dlatego „cały demokratyczny świat” martwi się poziomem demokracji w Polsce. Rząd PiS nie chce bowiem uznać rozdzielności tych dwóch sfer. Gra jest bardzo poważna. W podobnej sytuacji pozbyto się w ubiegłym roku greckiego ministra finansów. W swoim wystąpieniu na ten temat mówi on o konieczności połączenia tych sfer. Sposobem na to ma być nowa polityka monetarna oparta o nową walutę elektroniczną.

Demokracja bez przymiotników

Ani Eric Li ani Yanis Varoufakis nie prezentują rozwiązań uniwersalnych. To co sprawdza się w Chinach nie musi działać w Europie. Tak samo jak ulepszona wersja monetaryzmu. Uniwersalne są natomiast zasady personalizmu, wypracowane w obrębie cywilizacji chrześcijańskiej. Demokracja nie jest sprzeczna z tymi zasadami - o ile pozbawi się ją uwarunkowań ideologicznych (prawa etyki nie podlegają głosowaniu) i monetarystycznych (nie wolno podporządkowywać osób mechanizmom). Wśród młodych ludzi z pewnością taka wersja demokracji znajdzie szerokie poparcie. A wyspecjalizowana w udawaniu, że ma coś do powiedzenie "elita" niech dalej ględzi w swoich telewizorach, których nikt poza nimi samymi nie ogląda. Nadęty bąbel w którym żyją staje się coraz mniej znaczący dla reszty społeczeństwa.

Wystąpienie Erica Li obejrzało już ponad 2 mln ludzi z całego świata. Zbliżona do tego liczba obejrzała prezentację Yanisa Varoufakisa. Prawdy o świecie nie da się dłużej ukrywać. Nie uda im się też uzbroić młodych Europejczyków i wysłać przeciw sobie. Oni doskonale wiedzą, że wszyscy są w takiej samej sytuacji. Może więc islamizacja to ostatnia deska ratunku dla "liberalnej demokracji"?