Większość ludzi ma konto w banku i wie mniej więcej, czym banki się zajmują. Są one dla gospodarki niezbędne, gdyż zajmują się transferem pieniędzy. Można przy tym rozróżnić:

  • zwykłe przesyłanie pieniędzy (na przykład rodzice wysyłają je dzieciom na studiach, albo nabywca płaci za zakupiony towar),

  • pośredniczenie między posiadaczami gotówki a tymi którzy potrzebują ją pożyczyć.

Bank zazwyczaj pobiera procentową opłatę od kwoty wykonanych transferów. Upraszczając można rzec, że w pierwszym przypadku (przesyłanie pieniędzy) są to prowizje, a w drugim (depozyty i kredyty) – odsetki. Prowizja ma pokryć koszty transferu i przynieść zysk. Z odsetkami sprawa jest nieco bardziej złożona, gdyż bank płaci odsetki od uzyskanych pieniędzy (depozytów). Musi też uwzględnić fakt, że część ludzi nie spłaca swoich zobowiązań. Siłą rzeczy odsetki muszą być większe od prowizji, gdyż obejmują:

  • koszt pozyskania pieniądza (odsetki dla depozytariuszy),

  • ryzyko (z grubsza jest to wycena poziomu nieuczciwości – nie spłacanych kredytów),

  • zysk banku.

Trudno w to uwierzyć, ale większość ludzi sądzi, że tak właśnie wygląda działalność banków! Oczywiście banki muszą zajmować się opisanymi powyżej transferami – bo tylko wtedy dostają od państwa pozwolenie na działalność. Jednak banki XXI wieku zajmują się również (jeśli nie przede wszystkim) zupełnie czymś innym. Ich zasadniczą działalność obejmuje trzy sfery:

1. Kreacja pieniądza (wbrew polskiej Konstytucji).

2. Wymuszeniami.

3. Hazardem (wbrew ustawie anty-hazardowej).

Wszystkie te trzy rodzaje działań są sprzeczne z duchem obowiązującego w Polsce prawa – więc słusznie bankierów nazywa się niekiedy banksterami. Gdyby tą działalność opisać zgodnie z rzeczywistością – być może opór przeciw banksterom byłby większy. Szanse na to nie są jednak wielkie. Troska o banksterów nie wynika z głupoty (to można ewentualnie założyć w przypadku polskich twórców tego systemu takich jak Balcerowicz czy Petru), tylko w zimnego wyrachowania. Oni są po prostu zbyt silni jak na tak słabe jak Polska państwo. Miliardy wydawane na zbrojenia niczego tu nie zmienią (można by nawet rzec, że są przeciwskuteczne).

Kredyty „frankowe” są związane z wszystkimi trzema wymienionymi powyżej rodzajami działalności. Najważniejszy jednak jest hazard i na nim skupimy uwagę. Dla ułatwienia opisywane mechanizmy zostaną zilustrowane ćwiczeniami z kostkami do gry.

 

Ćwiczenie numer 1.

Gramy w rzucanie kostką na pieniądze. Głównym parametrem gry jest WYNIK w postaci liczby – załóżmy, że na początek wynosi on 3. Rzucający kostkami może wziąć od 1 do 4 kostek i nimi rzucić. Średnia wartość określa o ile procent zmieni się wynik. Jeśli przy tym rzucono parzystą ilością kostek – wynik rośnie, a jeśli nieparzystą – wynik maleje. Przyjmujący zakłady i rzucający kostką pochodzą z tego samego miasta, ale zaklinają się – że nie ma między nimi żadnej zmowy. Aby jednak uspokoić nas – pozwalają obstawiać dowolny rezultat. Załóżmy na przykład, że w pewnym momencie WYNIK wynosi 3,1. Gdy obstawimy, że po rzucie będzie 2,9, a będzie 3,2 – wygrywamy 0,3. Jeśli zaś przy tym samym zakładzie WYNIK osiągnie 2,7 – przegramy 0,2.

 

Jeśli ktoś ma skłonność do hazardu – to może się w taką grę pobawić. Czy jednak powinien obstawiać w takiej grze swój los? Obstawianie kursu walut jest co do zasady bardzo podobne do tej gry. Dlaczego więc ludzie decydowali się grać i to na tak duże pieniądze (wartość domu)? Zostali do tego nakłonieni. Przez kogo?

1) Przez bankierów. Dlaczego bankom na tym zależało? Sprawa staje się oczywista, jeśli przyjmiemy, że to właśnie hazard jest głównym obszarem ich działania. Jeśli bankierzy zbieraliby depozyty i z walizkami pieniędzy jeździli do Las Vegas – mogłoby to budzić zastrzeżenia. Jeśli jednak zaksięgują udzieloną pożyczkę jako „kredyt denominowany we frankach”, to mają nie tylko prawo ale i obowiązek ubezpieczyć się przed ryzykiem kursowym. Czyli de facto obstawiać jaki będzie w przyszłości kurs. Zarabiają, gdy obstawiają lepiej od kredytobiorcy.

2) Przez państwo, które stworzyło warunki rozwoju hazardu (między innymi poprzez politykę trudnego pieniądza).

3) Przez ekonomistów, którzy zapewniali, że kurs złotówka wobec franka będzie się umacniać, a frank to najbardziej stabilna waluta.

 

Ćwiczenie numer 2.

Wyobraź sobie, że zamiast grać w rzucanie kostki gdzieś w domowych pieleszach, trafiasz do kasyna w którym obstawia się olbrzymie pieniądze. Pieniądze, którymi dysponujesz jeszcze przed chwilą wydawały ci się fortuną. Teraz widzisz, że to są grosze. Jesteś w stanie uwierzyć bywalcom kasyna, którzy posługując się branżową gwarą zapewniają ze swadą, że odkąd tam są – rzucający kostką rzucał zawsze wszystkimi 4 kostkami (a więc WYNIK zawsze wzrastał). Zastanów się, czy magia miejsca, potęgowana przez fachowców i odpowiedni wystrój nie może uśpić twojej czujności?

 

Białe koszule i czerwone krawaty „ekspertów” bez wątpienia mają znaczenie symboliczne. One nie tylko mają budzić zaufanie do wygłaszanych opinii. Skrywają także zwykłą głupotę. Każdy rozumny człowiek wie, że mądrości wyczytane w obcojęzycznych publikacjach poparte wycinkowym widokiem na giełdy tworzą obraz świata tak dokładny jak widok przez dziurkę od klucza na pokój spowity półmrokiem. Ale gdy już fachowiec się wyprostuje i zacznie opowiadać o trendach, liniach oporu i punktach przebicia – jesteśmy w stanie mu uwierzyć.

 

Skoro jednak bank zarabia tylko wtedy, gdy obstawi lepiej niż kredytobiorca , to chyba musi mieć prawdziwych fachowców? Nie musi, gdyż ta gra tylko z pozoru jest uczciwa.

 

Ćwiczenie numer 3.

Wielu hazardzistów stosuje jakieś wymyślone heurystyki, zwane systemami. Załóżmy, że ktoś – nazwijmy go Dużym Graczem - proponuje na taki system. Pożyczamy od niego dużą kwotę pieniędzy, którą dzielimy na 300 rat. W kolejnych rzutach (gra taka jak w ćwiczeniu 1) obstawiamy ten sam WYNIK - z początku gry. Jednak zakładamy się z Dużym Graczem, a nie z krupierem. Po prostu zwracamy mu ratę zwiększoną o przegraną lub zmniejszoną o wygraną. On zaś stawia w zakładzie tą samą kwotę – ale za każdym razem może obstawiać dowolny WYNIK.

Czy ta gra jest uczciwa? Jeśli ktoś ma problem z odpowiedzią na powyższe pytanie, to stanowczo nie powinien wchodzić do banku ;-).

Może dla rozwiania jakichkolwiek wątpliwości przeanalizujmy przykład. Bieżący wynik wynosi 3.8, a my obstawiliśmy na początku gry 3.0. Minimalna wartość po wykonaniu rzutu będzie wynosić 3.57 (-6%) a maksymalna 4.028 (+6%). My musimy obstawić 3, a nasz pożyczkodawca może obstawić na przykład 3.5 mając absolutną pewność, że wygra.

 

Dokładnie taki mechanizm został stworzony przez banki dzięki kredytom denominowanym w szwajcarskich frankach!

 

Czy to jest uczciwe? Odpowiedź na to pytanie jest zawarta w encyklice Jana Pawła II Sollicitudo rei socialis: „koniecznie napiętnować istnienie mechanizmów ekonomicznych finansowych i społecznych, które chociaż są kierowane wolą ludzi, działają w sposób jakby automatyczny, umacniają stan bogactwa jednych i ubóstwa drugich”. To jest dokładnie taki mechanizm, jaki został uruchomiony akcją kredytową opartą na kusie franka. To jeden z mechanizmów wymuszania haraczy o którym wspomniano na początku tekstu.

Załóżmy jednak, że ktoś uważa, że nie w biznesie nie ma miejsca na etykę. Czy zatem można machnąć ręką na wyzysk banksterów i mówić: „widziały gały co podpisywały”?

Nawet jeśli tak postawilibyśmy sprawę, to nadal mamy do czynienia z przekrętem – ale tym razem związanym z nierównym traktowaniem stron umowy przez państwo. To państwo bowiem jest pierwszą ofiarą wymuszeń stosowanych przez banki. Gdy w roku 2008 nastąpił kryzys – mędrcy w czerwonych krawatach głosili, że nasze banki są bezpieczne i żadna pomoc im potrzebna nie jest. To było ordynarne łgarstwo. Banki wchodząc do gry hazardowej o nazwie „kredyty frankowe” nie zobowiązały się do obstawiania jakiegoś konkretnego kursu, ale zobowiązały się, że będą obstawiać! Problem w tym, że nikt nie chciał przyjmować zakładów (nazwano to powszechnym brakiem płynności). Polskie państwo – gdyby nie ulegało wymuszeniom rozbójniczym – mogło na tym sporo skorzystać. Na przykład zmuszając banki „pozbawione płynności” do przewalutowania kredytów. Co zrobiło zamiast tego? NBP pożyczył franki w Szwajcarii i zaczął przyjmować zakłady!

Skoro więc zaakceptowaliśmy ingerencję państwa w „wolny rynek” (samo to określenie w odniesieniu do banków jest niedorzeczne, ale niech im będzie), to minimum jakiego powinno oczekiwać społeczeństwo jest ochrona przed lichwą.

Dlaczego kredyty „frankowe” są wyłączone z regulacji dotyczących lichwy? Bo to przecież oczywiste, że kredyt inwestycyjny udzielany na hipotekę i na wiele lat powinien mieć dużo niższe oprocentowanie, niż okazyjny kredyt konsumpcyjny. To, że u nas tak nie jest dobitnie świadczy o słabości państwa, które toleruje takie żerowisko dla banksterów.

Spróbujmy oszacować jakie realne odsetki pobierają banki od tych nieszczęsnych kredytów. Jeśli kurs po którym udzielono kredytu wynosił 3PLN, a obecnie jest 4PLN, to do każdej złotówki spłaty pożyczkobiorca dolicza 1PLN (33%). Gdyby bank rzeczywiście pożyczył mu franki – o żadnej lichwie nie mogłoby być mowy. Jednak bank pożyczył złotówki, a kursy walut służą jedynie do ukrycia prawdziwych obciążeń. Niemniej – jak już była wyżej mowa – bank musi także uczestniczyć w grze (czytaj: kupić instrumenty pochodne stanowiące zabezpieczenie). Załóżmy, że ma strasznego pecha i na każdej racie traci średnio 5% (wskutek wahania kursów). To są koszty, które zmniejszają zysk banku (czyli otrzymane odsetki). Pozostaje i tak wielkość odsetek przekraczająca ponad dwukrotnie poziom lichwy.

Co by się zatem stało, gdyby państwo objęło zakazem lichwy wszystkie kredyty? Zmniejszyłby się haracz, jakim banki obciążają „frankowiczów”. Capo di tutti capi z pewnością przysłaliby znów swoich facetów w krawatach z kolejnym ultimatum. Groziliby wstrzymaniem „akcji kredytowej”, atakiem na złotego, obniżką rankingów itd… Kwota nie jest aż tak duża, aby sięgać po broń ostateczną i nasi targowiczanie pozostaliby nadal w blokach startowych (tym bardziej, że Soros jest akurat zajęty wpychaniem Hilary Clinton do Białego Domu ;-)).