W strefie euro w grudniu inflacja wyniosła jedynie 0,8%. Budzi to obawy ekonomistów o to, że Europie grozi deflacja. Według nich „Spadek przeciętnego poziomu cen, jak potocznie określana jest deflacja, nie jest wcale pozytywnym zjawiskiem. W warunkach deflacji konsumenci wstrzymują się z zakupami, licząc, że to, co chcą kupić, będzie w przyszłości jeszcze tańsze. Powstające w ten sposób ograniczenie konsumpcji powoduje kurczenie się gospodarki i ograniczanie miejsc pracy”.

Taka sytuacja miała miejsce przez lata w Japonii. Aby przezwyciężyć deflację, podjęto ostatnio tam bardzo radykalne kroki (vide „abenomika”). Jednak w Europie dominuje inna filozofia, której największym zwolennikiem są Niemcy. W ciągu ostatnich 60 lat inflacja w Niemczech rzadko przekraczała 5% w skali roku. W przekonaniu zwolenników społecznej gospodarki rynkowej podstawą zdrowej gospodarki jest stabilny pieniądz, a nie stale rosnąca konsumpcja. Innego zdania są monetaryści, patrzący na gospodarkę przez pryzmat giełdy. Na przykład publicysta portalu businessinsider.com porównuje rentowność obligacji 10-cio letnich USA (pomarańczowy) i Niemiec (zielony). Przez dłuższy czas te wskaźniki były podobne. Ale ostatnio Niemcy oferują jedynie 1.82%, a USA 2.88%. Jego zdaniem świadczyć to może o tym, że inwestorzy w USA spodziewają się większej inflacji i szybszego wzrostu gospodarczego, a w Niemczech stagnacji i spadku cen.

 

Screen Shot 2014 01 16 at 5.50.08 AM

Można na tą sytuację popatrzeć jeszcze inaczej: jako ścieranie się różnych koncepcji ekonomicznych. Zdominowanym przez monetaryzm gospodarkom anglosaskim trudno funkcjonować w warunkach stabilnej wartości waluty, bo wówczas polityka monetarna traci na znaczeniu. A – co ważniejsze – zadłużonym rządom trudniej spłacać odsetki.

W Polsce podobno nie ma mowy o groźbie deflacji, bo konsumpcja rośnie, a „cała polska gospodarka zaczyna się rozpędzać”.