To się nie zdarzy. Wszyscy wpływowi ludzie są zgodni – CETA nie prowadzi do katastrofy, a zwykli ludzie protestują, bo nic nie rozumieją. Na pewno nie rozumiemy jednego: PO CO KONKRETNIE mamy ten traktat podpisywać. Kolejny raz zapewnia się nas, że jak coś zrobimy, to będzie lepiej. Ale nikt nie przedstawił ciągu przyczynowo-skutkowego od podpisania traktatu do tego lepiej. Typowe profesolenie jednej z naszych uczonych: nasze rolnictwo nie ucierpi, bo mamy zdrową żywność i zdrowe ceny. Czegoś nie wiemy? Zniesiono dotacje? Rolnicy bez problemu sprzedają produkty w cenach powyżej kosztów? Co znaczy „zdrowe ceny” w tym wypadku? I dlaczego to zdrowie miałoby nas chronić?

Mniejsza z tym – możemy założyć, że po to się jest profesorem, by wiedzieć, a nie po to by wyjaśnić.

Zgódźmy się z tym, że katastrofy nie będzie.

Ale jak to profesorzył kiedyś Bul Komorowski: wierzę, ale sprawdzam.

Co zatem można by było uznać za katastrofę?

Przyjmijmy, że byłoby to:

- spadek ilości gospodarstw rolnych o połowę

- dominacja żywności GMO,

- wzrost wskaźnika nierówności GINI powyżej 45,

- spadek PKB więcej niż 10%

- wzrost bezrobocia do 20%

- katastrofa emerytalna (spadek minimalnej emerytury poniżej minimum egzystencji, albo wzrost ilości seniorów bez emerytury powyżej 50%)


Zawrzyjmy więc dwa traktaty, a nie jeden (skoro samo podpisywanie traktatów prowadzi do dobrobytu). Jeden między UE a Kanadą, a drugi między rządzącymi i społeczeństwem. Przywróćmy karę śmierci za doprowadzenie do gospodarczej katastrofy. Ponieważ to zdarzyć się nie może, parlamentarzyści głosujący za traktatem nic nie ryzykują. No to co – wybrańcy narodu? Stać was na odwagę?