Plan „Odpowiedzialnego rozwoju” realizowany przez PiS jest bez wątpienia zgodny z zasadą zrównoważonego rozwoju. Zasada ta jest obecna w naszej konstytucji (art 5): „[Rzeczpospolita Polska] zapewnia ochronę środowiska, kierując się zasadą zrównoważonego rozwoju”. Mocnym wsparciem dla idei zrównoważonego rozwoju jest encyklika Papieża Franciszka Laudato Si, w której czytamy między innymi: „Naglące wyzwanie ochrony naszego wspólnego domu obejmuje troskę o zjednoczenie całej rodziny ludzkiej w dążeniu do zrównoważonego i zintegrowanego rozwoju, ponieważ wiemy, że wszystko może się zmienić. Stwórca nas nie opuszcza, nigdy nie cofa się w swoim planie miłości, nie żałuje, że nas stworzył. Ludzkość jest jeszcze zdolna do współpracy w budowaniu naszego wspólnego domu. Pragnę wyrazić uznanie, dodać otuchy i podziękować wszystkim, którzy angażują się na rzecz ochrony naszego wspólnego domu. Na szczególną wdzięczność zasługują ci, którzy energicznie zmagają się z dramatycznymi konsekwencjami degradacji środowiska w życiu najbiedniejszych na świecie”. Na ten temat odbyła się w Sejmie międzynarodowa konferencja, którą wsparł Prezydent Duda: „Zrównoważony rozwój w świetle encykliki >>Laudato Si<<” odnosi się do kilku fundamentalnych zagadnień. Za ich wspólny mianownik uważam ideę dobra wspólnego, wszak postulat zrównoważonego rozwoju oznacza m. in. prymat interesów całego społeczeństwa nad interesami podmiotów gospodarczych, nastawionych na maksymalizację zysków”.

Biorąc powyższe pod uwagę, może być zaskoczeniem to, że w podsumowaniu minionego tygodnia w TV Trwam idea zrównoważonego rozwoju została użyta dla wsparcia tezy: PiS i PO to jedno zło.

W toruńskiej szkole WSKSiM odbyła się bardzo interesująca konferencja zatytułowana Odpowiedzialność przedsiębiorców za Polskę. Warto zwrócić uwagę szczególnie na wystąpienie Ministra Mateusza Morawieckiego zatytułowane "Polityka rozwoju – koniec z podziałem na Polskę A i Polskę B". Wprawdzie swe wystąpienie rozpoczął od kwestii odejścia od polityki polaryzacyjno–dyfuzyjnej (opartej o rozwój wielkich miast), ale to stało się jedynie pretekstem do prezentacji idei zrównoważonego rozwoju, ujętej w rządowych planach. Niestety narzucające się wręcz rozwiązanie z zapłatą CIT w miejscu prowadzenia działalności, a nie miejscu zarejestrowania firmy okazuje się nierealne. Będą za to inwestycje w infrastrukturę i wsparcie taniego budownictwa mieszkaniowego. Program zrównoważonego rozwoju ma też być synchronizowany z programem inteligentnych specjalizacji – ale (co ważne dla samorządów) – otwarta będzie możliwość zmiany tych specjalizacji.

Minister chwali się tym, że jego ambitny program nie jest realizowany z budżetu, ale przy pomocy „wielkiej inżynierii finansowej”.

Wraz z planem odpowiedzialnego rozwoju weszliśmy na ścieżkę odbudowy tego, co zostało zniszczone wskutek wielkiej wyprzedaży majątku. Efektem tej wyprzedaży jest powstanie nowego typu gospodarki. Kiedyś (vide Kapitalizm kontra kapitalizm) rozróżniano kapitalizm liberalny / anglosaski oraz nadreński (bardziej zrównoważony). Teraz wyróżnia się trzeci – który stał się naszym udziałem: gospodarkę zależną.

Najbardziej pozytywnym aspektem wystąpienia jest jednak myślenie do przodu. My nie chcemy doganiać zachodu, ale bazując na naszym dziedzictwie rozwiązujemy problemy, które zachód dopiero zaczyna dostrzegać (a które między innymi skutkowały Brexitem). Inkluzywny rozwój jest już przedmiotem publikacji MFW i dyskusji przywódców (w tegorocznym Davos). Tymczasem Polska już ma „budżet nadziei” – prorozwojowy, prorodzinny i prospołeczny. Nie ma alternatywy: albo socjalizm, albo liberalizm – co jak zauważa Morawiecki - nie mieści się w głowie „jajogłowym” ekonomistom.

 

Portal zerohedge.com publikuje opis sytuacji gospodarczej w postaci kilku bardzo wymownych wykresów. Na jednym z nich zestawiono populację ludzi w wieku produkcyjnym (25-54) w USA (kolor niebieski), stopy procentowe FED (kolor czarny) i dług federalny (kolor czerwony). Liniami przerywanymi zaznaczono kryzysy związane z pęknięciem bańki na rynku informatycznym i na rynku nieruchomości.

Problem zobrazowany na tym i pozostałych wykresach polega na tym, że wspomniane kryzysy nie spowodowały przywrócenia gospodarki do stanu równowagi. Mało tego – kolejny kryzys finansowy, który wydaje się nieunikniony, trudno będzie zażegnać tak jak poprzednie – poprzez realne zubożenie części społeczeństwa, masowy dodruk pieniądza i eksplozję zadłużenia.

Czy działania podejmowane przez Donalda Trumpa mogą zapobiec katastrofie? Nie – ale to może być dobry wstęp do dużej systemowej zmiany. Globalizacja doprowadziła do sytuacji, w której gospodarcze zależności uniemożliwiają cofnięcie się ze ścieżki prowadzącej ku katastrofie.

Nie mamy zbioru gospodarek lokalnych, które dobrze ilustruje stare polskie powiedzenie: „niech na całym świecie wojna, byle polska wieś spokojna”. Gdy w 2008 roku na ulicach Moskwy pytano przechodniów co zrobią, gdy do Rosji dotrze kryzys, jedna z zaczepionych kobiet odpowiedziała: „wrócimy na wieś i będziemy jeść kartofle”. Te dwie wypowiedzi ilustrują sytuację, w której lokalna gospodarka jest w stanie zapewnić egzystencję lokalnemu społeczeństwu. Czy to możliwe do wykonania w skali globalnej? Donald Trump nie ma takich ambicji. On chce sprawić, aby gospodarka amerykańska zapewniła godny byt Amerykanom („America first”). Powrót do protekcjonizmu i odtworzenie lokalnego przemysłu może zapewnić możliwość przetrwania USA w dobrej kondycji każdej katastrofy światowych finansów. Ta zaś poprzez wojny walutowe ulegnie przyspieszeniu. Najbardziej ucierpią kraje które są pozbawione ekonomicznej suwerenności. Takie jak Polska. Plan Morawieckiego można w tej sytuacji porównać do wysiłku zbrojeniowego i budowy COP przed Drugą Wojną Światową. Niestety zachodzi obawa, że także w tym sensie, że za późno i ze zbyt małym rozmachem.

Realną alternatywę także pokazują publikowane w cytowanym na wstępie wykresy. W skali globalnej tendencje nie są tak katastroficzne jak w odniesieniu do USA (zwłaszcza, gdybyśmy uwzględnili Afrykę, którą pominięto na kilku wykresach). To co występuje obecnie jako kryzys migracyjny, to tylko przejaw wielkiego problemu nierówności rozwoju. Ten problem to równocześnie zadanie jakie mamy jako ludzkość do wykonania. Ono nie jest niewyobrażalnie trudne. Można zbywać kryzys imigracyjny oskarżaniem Angeli Merkel. Czy jednak nie należałoby raczej docenić tego, że zastosowała środki doraźne, które dały czas na refleksję i podjęcie działań które naprawdę zmienią świat? U podłoża systemowego kryzysu leży to, że zachód dochodzi do kresu rozwoju przy takim ustawieniu światowej gospodarki, które wymaga ekspansji. Jeśli ta ekspansja zostanie zmieniona na realną pomoc w wyrównywaniu poziomu cywilizacyjnego rozwoju, to zyskamy nową perspektywę. Twierdzenie, że Unia Europejska nie ma szans na przetrwanie jest w tej sytuacji pochopne. To w Europie tkwi siła, która jest w stanie zapoczątkować nowe trendy oparte na cywilizacyjnej misji.

 

Przy okazji wdrażania bezwarunkowego dochodu podstawowego dla obywateli Finlandii rozgorzał absurdalny spór o sens takiego rozwiązania. Sebastian Stodolak uważa, że „pieniądze za nic” to szkodliwa utopia. Z kolei Rafał Woś zwraca uwagę, że obecnie rentierzy otrzymują pieniądze za nic i jakoś to nikomu nie przeszkadza. Te i inne podobne opinie łączy jedno: akceptacja pieniądza jako uniwersalnej miary wartości a przepływów pieniężnych jako sposobu redystrybucji bogactwa. Wartość pracy i bogactwa (dobrobytu) jest wyrażana w pieniądzu. Spór toczy się zaś jedynie o to na ile państwo ma dbać o to, by każdemu tych pieniędzy wystarczyło na zaspokojenie podstawowych potrzeb.

Jeśli zaakceptujemy fakt, że każdy członek społeczeństwa wzbogaca ją swym istnieniem, a celem wspólnoty jest dbałość o to, by każdy człowiek żył godnie – to kwestia przepływów pieniędzy staje się drugorzędna. To tylko jeden z aspektów funkcjonowania wspólnoty. Polski system 500+ czy amerykański system bonów żywnościowych nie są z założenia „rozdawaniem pieniędzy za nic”. Są to jedynie sposoby realizacji celów społecznych w warunkach dominacji pieniądza.

Nikt nie protestuje przeciw „pieniądzom za nic” nie tylko uzyskiwanym ze zgromadzonych kapitałów, ale też przeciw redystrybucji bogactwa realizowanej w formie inwestycji strukturalnych. Zbudowanie autostrady, obwodnicy czy kopalni w sposób radykalny zmienia warunki bogacenia się korzystających z tych inwestycji osób (bynajmniej nie wszystkich jednakowo). Na instytucje państwowe i obronne godzą się łożyć także wszyscy obywatele – niezależnie od stopnia w jakim z tego korzystają. Darmowa edukacja i wsparcie kultury to także „pieniądze za nic”, przeciw którym prawie nikt się nie buntuje. Oczywiście artyści i „profesory” będą utrzymywać, że oni nie dostają pieniędzy za nic – bo wykonują ciężką pracę. Gdyby to była prawda, to płaciliby im wyłącznie ci, którzy z tej pracy korzystają.

Całkiem sporo tych „pieniędzy za nic”. Jeśli więc akceptujemy taki system darmowego pieniądza, to dyskusja powinna się ograniczać do tego – jaki zakres wsparcia jest możliwy i konieczny. Ważniejsze jest jednak to, że wraz z rozwojem innych (niż przepływy pieniężne)  systemów wymiany dóbr i usług możliwe będzie realizacja rozwiązań opartych na innych zasadach, niż rozdawanie pieniędzy. Szerszy będzie wtedy zakres dóbr, które mają ekonomiczną wartość. I to powinien być główny kierunek refleksji i poszukiwań.

Rolnictwo którego z powodu uporu chłopów nie udało się zniszczyć okazało się jedną z podstaw dynamicznego rozwoju eksportu. Górnictwo, które zostało uratowane dzięki palącym opony „pasożytom” nadal jest podstawą polskiej energetyki, co – jak pokazał we wczorajszym programie „Chodzi o pieniądze” Jacek Łeski – pozwala oszczędzić nam około 100tys PLN na rodzinę. Na dodatek udana restrukturyzacja sektora i rosnące ceny węgla (+zmiany technologiczne na horyzoncie) znów pozwalają górnikom patrzeć z optymizmem w przyszłość. Teraz ekonomisty co to nie o take Polske walczyły – wzięły sobie na cel matki wychowujące dzieci i zachęcający je do tego program 500+. Zdaniem ekonomistów, rząd mógłby pomyśleć nad modyfikacją programu 500+, tak by przede wszystkim promował on pracę, a jak wiadomo – matka opiekująca się dzieckiem jej nie wykonuje. Co innego gdyby najęła opiekunkę, a sama poszła do pracy zarobkowej, aby na tą opiekunkę zarobić. A jeszcze lepiej jak pójdzie do Urzędu Pracy i skoryguje skandalicznie niskie bezrobocie (zbliżające się do naturalnego). Wskutek spadku bezrobocie rosną przecież płace, które – to wie każdy ekonomista – są podstawowym kosztem jaki musimy ponosić. (Te hasła w stylu „największym bogactwem firmy jest pracownik” fajnie brzmią, ale nie przekładają się na ekonomiczy rachunek). Mądrość naszych ekonomistów jest doprawdy porażająca. Minister Marczuk polemizując z publikacjami wiodącej gazety liberałów pisze delikatnie, że te mądrości go „parzą”. Tekst Ministra Marczuka (nawiasem mówiąc byłego dziennikarza „Rzeczpospolitej”) jest celny i mocny. Nie wszystkie zagadnienia zostały w nim poruszone, ale jak widać po komentarzach – to co pisze jest nie do podważenia. Efekty programu 500+ są dużo lepsze niż się spodziewano. Podobnie jak stan finansów publicznych. Pół roku temu nasi doskonali ekonomiści głosili, że „ambitne plany rządu spinają się tylko na papierze”. Teraz są pod wrażeniem danych o PMI, świadczących o tym, że "przychodzi do nas ożywienie". Były wichury to i przywiało ;-).

Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że niektórzy przedstawiciele ekonomii są zdolni do refleksji. Na przykład Grzegorz Kołodko zauważa: koszmar polega na tym, że znowu teoria nie nadąża z podpowiedziami dla praktyki i tym bardziej staje się ona ryzykowna, a niekiedy wręcz fatalna. Niestety trudno traktować poważnie jego propozycje przyjęcia euro w sytuacji, gdy ta waluta jest pod kontrolą Niemiec i osobników takich jak nienawidzący Polski Timmermans, czy aferzysta Juncker. Oczywiście przyjęcie euro miałoby swoje zalety (Kołodko je punktuje), ale po pierwsze to nie tylko polska polityka musiałaby się zmienić, a po drugie należałoby się zastanowić, czy najlepszym wyjściem nie jest obecnie jest wielowalutowość (w tym waluty cyfrowe).

Wicepremier Morawiecki ogłosił w trakcie „Kongresu 590” w podrzeszowskiej Jasionce „Konstytucję dla biznesu”. Przywraca ona zasadę jaka pojawiła się w słynnej „Ustawie Wilczka”: co nie jest zabronione, jest dozwolone. Czyli wolność podejmowania wszelkich działań, z wyjątkiem tych, których zakazują przepisy prawa. To dość niesamowite, ale ten prosty zapis naprawdę jest w Polsce potrzebny! Zniknie numer regon – więc być może przedsiębiorca nie będzie już musiał zgłaszać urzędom, jaki rodzaj działalności zamierza prowadzić. Nareszcie!

Poza tym w nowej ustawie ma się znaleźć następujące regulacje:

1. Wprowadzenie działalności nierejestrowanej. Czyli można prowadzić drobną działalność gospodarczą nie będąc przedsiębiorcą.

2. Rolnicy nadal nie będą przedsiębiorcami.

3. Zasada rozstrzygania wątpliwości formalnych i prawnych na korzyść przedsiębiorcy.

4. Ograniczenie i usprawnienie administracji. Między innymi wprowadzenie zasady proporcjonalności działań, ograniczenie i uszczegółowienie zasad kontroli. Wprowadza się zasadę milczącej zgody: jeśli po upływie ustawowego czasu wydania jakiejś decyzji urzędowej, przedsiębiorca nie dostanie sygnału z urzędu, może zakładać, że jest ona pozytywna.

5. Ograniczenie „rozpasania prawnego”: Rada Ministrów może przyjąć projekt ustawy określającej warunki podejmowania i wykonywania działalności gospodarczej, jeżeli wykazano, że jej cele nie mogą zostać osiągnięte za pomocą innych środków.

6. Dla osób fizycznych jeden wpis do centralnej ewidencji i NIP jako uniwersalny identyfikator.

7. Pół roku zwolnienia z ZUS dla nowych przedsiębiorców.

Zapowiedziano także szereg innych działań – między innymi „Ustawa o elektronizacji gospodarki” ma pozwolić na zwiększenie obrotu bezgotówkowego oraz upowszechnienie elektronicznej formy komunikacji.

Więcej szczegółów można znaleźć w niezbyt obszernym oryginale Konstytucji, lub jeszcze krótszym opracowaniu na stronie businessinsider.com.pl.

Tą konstytucją Minister Morawiecki proponuje pakt z przedsiębiorcami: „my tworzymy jak najlepszą przestrzeń regulacyjną dla przedsiębiorców, wy będziecie budować wysokojakościowe miejsca pracy”.

Oczekiwania wobec przedsiębiorców zostały tu sformułowane w sposób dość dziwny. Brak jednoznaczności może wynikać z ostrożności. Rząd działa bowiem w skrajnie nieprzychylnym środowisku i cokolwiek da się zinterpretować (nawet manipulując słowami) przeciw niemu – zostanie tak zinterpretowane.

Przykładem może być tekst w Polityce zatytułowany: "Konstytucja dla biznesu Morawieckiego dzieli przedsiebiorców na swoich i tych skażonych III RP”. Autorka nawet nie stara się udowodnić tytułowej tezy (a może tytuł nadał redakcja?), a w miejsce krytycznego opisu „konstytucji” mamy powoływanie się na „protesty przedsiębiorców” w zupełnie innych kwestiach.

Prawdziwy pakt jakiego Polska potrzebuje to zgoda na to, że wraz ze zmniejszeniem nadzoru państwa nad przedsiębiorcami oni postarają się prowadzić biznes w sposób etyczny. Byłoby wspaniale, gdyby w tej kwestii wypowiedział się Episkopat Polski. Ważna jest także reforma podatkowa. Powszechna dezaprobata dla „kombinatorstwa” będzie możliwa tylko wtedy, gdy podatki będą odczuwane jako sprawiedliwe. Tymczasem pojawiają się głosy, że rząd może zrezygnować z projektu jednolitego podatku.

W Katowicach Premier Szydło ogłosiła start programu "Mieszkania plus". Jego celem jest, aby „wreszcie polskie rodziny będą mogły mieć pewność, że stać je będzie na posiadanie własnego, taniego mieszkania i że każda polska rodzina będzie miała szansę żeby stać się właścicielem takiego mieszkania. Żeby młodzi ludzie mogli bezpiecznie planować przyszłość”.

Dzięki wykorzystaniu pod budowę terenów należących do samorządów oraz finansowaniu przez BGK Nieruchomości, możliwe będzie uzyskanie bardzo umiarkowanych czynszów – nawet z opcją wykupu na własność. Średni czynsz bez uwzględnienia kosztów eksploatacji oraz mediów, wyniesie od 10 do 20 zł za 1 m2. Przy opcji wykupu będzie to 12-24 zł za m2.

Gospodarcze działania rządu Beaty Szydło budzą zdumienie, gdyż trudno znaleźć informacje o ich źródłach. Żaden znany naukowiec lub ekonomista nie postulował tak gwałtownej zmiany polityki gospodarczej. Nie wynika ona także wprost z Planu Morawieckiego. Gdyby szukać podobnych działań w historii gospodarczej świata, to bez wątpienia najbliższe są reformy Erharda i niemiecka „Społeczna Gospodarka Rynkowa”. Erhard głosił dwa hasła: „dobrobyt dla wszystkich” i „własność dla wszystkich”.

Dużego deficytu budżetowego, jaki rząd przewiduje na rok przyszły nie można bagatelizować. Prędzej czy później staniemy przed dylematem: albo banki albo społeczeństwo. Dwóm panom służyć nie sposób.

W roku 2017 na program 500+ przewidziano blisko 23 mld PLN. Cały deficyt w budżecie to 59 mld. Prawdopodobnie około połowy tego deficytu można przypisać prospołecznym programom PiS. Zadziwia jednak to, że nie porusza się przy tym kwestii najbardziej kosztownego programu prospołecznego, jakim jest utrzymanie ZUS. Dotacja z budżetu państwa dla ZUS wyniosła w roku 2015 42 mld PLN. Dyżurny liberał Janusz Korwin-Mikke wręcz twierdzi, że nasze prawo do emerytury jest prawem nabytym i należy go szanować. To oczywisty idiotyzm, bo póki ktoś nie otrzymał decyzji emerytalnej, to trudno mówić o jakichś prawach. A i później możliwe są bezbolesne zmiany – (na przykład jeśli nie spowodują zmniejszenia emerytur). Bez reformy systemu emerytalnego trudno będzie budżet zrównoważyć.

Mamy niepowtarzalną okazję: eliciarze jak Rzepliński, Stuhr, czy promotor Prezydenta z UJ tworzą atmosferę w której łatwo będzie całkowicie odwrócić „reformę” z roku 1999 (jej celem były przywileje dla „elity”) i wprowadzić emeryturę obywatelską.

Ważniejsze jest jednak coś innego. Czy nie jest zadziwiające to, że największa instytucja finansowa w Polsce jaką jest ZUS istnieje na rynku finansowym wyłącznie jako kredytobiorca? Przy tak olbrzymich obrotach? Na dodatek zmusza ją się do pożyczania czegoś – co mogłaby dostać całkowicie za darmo!

Skąd się biorą pieniądze? Każde dziecko wie – drukuje je mennica na zlecenie NBP. Jednak na podstawie danych NBP widzimy, że obecnie mamy w obiegu177mld gotówki (M0), ale aż 739mld pieniędzy (M1). Skąd ta różnica? Wynika ona z zasady rezerwy cząstkowej. Kiedy wpłacimy do banku pieniądze, ten może część z nich pożyczyć, a pożyczkobiorca znów wpłaca na konto itd….

W obronie handlu w niedzielę stają nie tylko handlowcy i liberałowie, ale też wyznawcy katolicyzmu w wersji hipermarketowej. Traktują oni religię tak właśnie jak traktuje się towar na półce sklepowej. Nie dość, że wybierają co im się podoba, to zawsze potrafią zracjonalizować swój wybór. Jeśli zaś kogoś nie stać na taką samodzielność, to zasługuje tylko na pogardę (polactwo, cebulactwo, buractwo). Jesteśmy wolni, więc wolno nam interpretować proste przykazanie „abyś dzień święty święcił” jak nam się podoba. Do czego prowadzi taka wolność – pokazali nam samorządowcy kanadyjscy, którzy swe posiedzenie rozpoczęli modlitwą: „Stańmy wyprostowani i wolni od nieprzejrzystych nauk zrodzonych przez bojaźliwe umysły w ponurych czasach […] przeciwko wszelkim arbitralnym autorytetom, które zagrażają osobistej suwerenności każdego człowieka”. Bo przecież wystarczy nam prawda z drzewa dobrego i złego, jaką podarował nam Lucyfer. Modlitwa kończy się bezpośrednim: „chwała szatanowi”.

W Polsce mamy na szczęście stosunkowo dużo normalnych duchownych – czyli ludzi zajmujących się życiem duchowym, problemami moralnymi i interpretacją Pisma. Jeśli ktoś chodzi co niedzielę do kościoła i wychowuje po katolicku swoje dzieci, to pewnie się zetknął z wierszykiem „prawy katolik w niedzielę i święta o Mszy, kazaniu sumiennie pamięta. Nic nie kupuje, nic nie sprzedaje, sam nie zarabia, zarobić nie daje”. To jest proste – jak w dziecinnym wierszyku – rozwiązanie problemu handlu w niedzielę. Ludzie dorośli powinni dodatkowo uzbroić się w wiedzę, która pozwoli im na zrozumienie tego, dlaczego fałszywe są argumenty zwolenników „wolności”, ale też - dlaczego niestety złu nie jest łatwo zapobiec jedną prostą regulacją.

Przede wszystkim należy wiedzieć, że pracownicy firm wynajmujących stoiska w galeriach handlowych mimo wszystko podlegają Kodeksowi Pracy. Ułożenie grafików ich pracy uwzględniających różnorodność natężenia ruchu oraz wymogi Kodeksu Pracy jest na tyle trudne, że tezy o proporcjonalności zatrudnienia do czasu pracy może postawić wyłącznie ignorant lub manipulator. Należy jednak wiedzieć też to, że obroty w weekendy (obydwa dni) czasem wielokrotnie przekraczają wielkość obrotu w pozostałe dni tygodnia. Dla dużych silnych marek ewentualna utrata 20% przychodów z części stoisk może być tylko zmniejszeniem zysków. Dla mniejszych rodzimych firm, którym udało się wejść do sieci handlowych (czasem kosztem sporych wyrzeczeń), nagłe zmniejszenie obrotu może być bardzo trudne. Zło - jakim było podporządkowanie handlu właścicielom obcych sieci, przejmujących znaczną część marży handlowej - musi zebrać swoje żniwo.

Zupełnie oderwanym od realiów są też pomysły pozostawienia problemu samorządom. Przy ciągle nie dopiętych budżetach, samorządowcy są gotowi zgodzić się na wszystko za parę groszy. Lokalny handel umiera, a małe sklepy znikają tysiącami. To jeszcze bardziej drenuje lokalną społeczność i uzależnia samorządy od dużych „inwestorów”. Jednak na szczęście obserwowana powolna zmiana obyczajów jest bronią skuteczną także przeciw ich rządom.

Ograniczenie handlu w niedzielę nie jest zapewne największym wyzwaniem przed jakim stoi Polska. Być może słusznym jest więc postulat, aby te zmiany wprowadzać stopniowo. Nie można mieć jednak żadnych wątpliwości co do tego, że obecna sytuacja jest zła. Tym bardziej zaś nie można jej bronić odwołując się do Dekalogu! To bowiem jest jeszcze gorsze zło, niż sam niedzielny handel.

Współczesna gospodarka to sieć wzajemnych zależności w której następuje przepływ informacji, dóbr i usług oraz pieniędzy. Analiza tych przepływów przy pomocy metod rachunkowości pomaga zarządzać przedsiębiorstwem. Czy te same metody można zastosować w skali całej gospodarki? Tak – o ile uda się ująć wszystkie operacje w postaci jakiegoś abstrakcyjnego systemu. To przy dzisiejszej technice jest stosunkowo łatwe, jeśli weźmie się pod uwagę wartość przepływów wyrażoną miarą pieniężną. Przedsiębiorstwo kupuje maszyny, materiały, pracę i usługi a sprzedaje produkty. Różnica tych przepływów (wartości sprzedaży - wartość zakupów) nazywamy wartością dodaną. Suma wartości dodanej w całej gospodarce daje słynne PKB – najważniejszy współczynnik w makroekonomii, uwzględniony w polskiej Konstytucji.

Jednocześnie jednak posługiwanie się tą wartością jako miarą rozwoju to największe oszustwo ekonomii! Gdyby profesorowie ekonomii byli uczciwi, na pierwszym wykładzie z „Makroekonomii” rozszyfrowaliby nazwę wykładanego przedmiotu jako „Sztuka oszukiwania ludzi”. Tylko kto by ich wtedy słuchał? Ludzie chcą wierzyć, że żyją w uczciwym świecie.

Dlaczego posługiwanie się PKB jako miernikiem rozwoju to oszustwo?