Krótka odpowiedź chrześcijanina na tytułowe pytanie musi brzmieć: NIE. Należy jednak przy tym poczynić pewne zastrzeżenia. Trudniejsze od samego pytania jest zagadnienie „osądzania”. Wszak Chrystus przestrzegał: nie osądzajcie, a nie będziecie osądzeni. To zagadnienie jest bardzo trudne – zwłaszcza w Polsce. Nie tylko z powodu wielu nie rozliczonych krzywd, ale przede wszystkim – szerzącej się „michnikowszczyzny”, która zabrania osądzania postaw.

Zakaz Chrystusa nie dotyczy jednak sądów dotyczących postaw. Wręcz przeciwnie. Nie tylko sam Chrystus stanowczo osądzał różne postawy, ale i zachęcał do tego uczniów (jeśli nawet Kościoła nie posłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik [Mt 18]). Jeśli przyjmiemy personalistyczny punkt widzenia, nie ma w tym żadnej niekonsekwencji. Dynamizm rozwoju człowieka-osoby, zakłada prawo do błądzenia. Nie możemy więc z całą pewnością powiedzieć, że jakiś człowiek zostanie potępiony. Możemy jednak sądzić, że jego zbawienie wymaga zmiany postawy.

Weźmy jaskrawy przykład żołnierzy Hitlera. Zdarzały się wśród nich przypadki nawet heroiczne – gdy pojedyncze osoby wybierały własną śmierć, nie godząc się na postępowanie niezgodne z własnym sumieniem. Możemy jednak mówić o tym, że to była organizacja zbrodnicza, a służenie jej z oddaniem zasługiwało – w świetle Ewangelii – na wieczne potępienie. Nie może być przy tym mowy o usprawiedliwieniu z powodu braku zrozumienia, lub ślepego posłuszeństwa. Nie bez przyczyny głupota jest według Ewangelii ciężkim przewinieniem.

Analogiczna sytuacja występuje w przypadku ekonomistów – choć oni nie tworzą jednolitej struktury zła. Bycie ekonomistą nie jest samo w sobie moralnie naganne (tak jak na przykład bycie prostytutką). Jednak oddanie czynieniu zła jest wśród ekonomistów tak powszechne i tak bezgraniczne, że nie powinniśmy się wahać przed formułowaniem stanowczych ocen. Nawet jeśli można się z tego powodu spodziewać różnych przykrości. Obserwowana reakcja ekonomistów na krytykę jest zresztą dość znamienna. Jeśli chodzi o ocenę etyczną opartą o religijny system wartości, to rozsądne byłoby liczyć na jedną z dwóch postaw: jeśli naszą opinię skierujemy ku osobom nie wierzącym w Chrystusa (o co na podstawie ich czynów można podejrzewać większość ekonomistów), to powinniśmy spotkać się z obojętnością. W przypadku chrześcijan należałoby spodziewać się przynajmniej chwili refleksji (wszak chodzi o duszę!). Tymczasem ekonomistów rozpiera pycha: co mi tu będziecie wyjeżdżać z jakimiś teoryjkami. To my wiemy i rozumiemy. Czytaliśmy Smitha i Friedmana. A jeśli ktoś ma wątpliwości, to jest ignorantem i/lub tępym komuchem. Dla większości ludzi objawem opętania są nieludzkie wrzaski, miotanie przekleństw i strach przed symbolami wiary. W mądrych księgach dotyczących duchowości można jednak znaleźć wiele argumentów za tym, że to właśnie pycha stanowi najskuteczniejszą broń szatana i jej należy się obawiać najbardziej.

Podsumowując ten trochę przydługi wstęp: można spotkać ekonomistów, którzy wbrew swemu środowisku starają się pozostać ludźmi. Jednak całe to środowisko zasługuje na potępienie. Dlaczego? Uzasadnieniu tej tezy poświęcona jest druga część niniejszego tekstu.

 

Dobra i zła ekonomia.

 

Termin „ekonomista” ma w języku polskim dwa znaczenia. W szerszym (potocznym) znaczeniu to osoba zajmująca się stosowaniem szeroko pojętych nauk ekonomicznych. W takim ujęciu ekonomistą może być na przykład księgowy. W węższym znaczeniu ekonomistą jest teoretyk (ekspert) zajmujący się makroekonomią. Niniejsza krytyka dotyczy wyłącznie ekonomii w węższym znaczeniu. Co prawda według Wikipedii kryteria uznania za „prawdziwego” ekonomistę są rozmyte, jednak nie będzie większego błędu jeśli je uściślimy (analogicznie jak można uściślić rozróżnienie inżynier / technik). Ekonomista to ktoś, kto dostarcza teoretycznego uzasadnienia dla decyzji podejmowanych w ramach polityki gospodarczej. I na podstawie tych decyzji można ocenić, czy mamy do czynienia z ekonomią dobra (czynieniem dobra), czy złą. Bo po owocach ich poznacie. To jest wbrew pozorom bardzo proste do rozróżnienia. Dobra polityka gospodarcza bierze pod uwagę w pierwszym rzędzie dobro pojedynczych osób, a nie dobro abstrakcyjnych tworów wyrażone w liczbowych wskaźnikach (szersze uzasadnienie można znaleźć w książce „Społeczna gospodarka rynkowa – recepta na kryzys”). Aby to lepiej zrozumieć, trzeba odwołać się do konkretów. Weźmy na przykład wydłużenie wieku emerytalnego. Z uwagi na postęp ludzkości i związany z nim wzrost zdolności produkcyjnych, zapotrzebowanie na tradycyjną pracę maleje i będzie nadal maleć. Zaspokojenie godnego życia wszystkim ludziom (także emerytom) nie jest więc niemożliwe. Dlaczego więc należy ograniczyć prawo do emerytury, albo raczej: do godnego życia na starość? Bo to wynika z ekonomicznych teorii. Czyli dlatego, że mamy do czynienia ze złą ekonomią (albo mówiąc wprost złem ekonomii). Sytuacja wygląda na beznadziejną, gdyż oddanym złu ekonomistom nie przeszkadza istnienie takich paradoksów. Kiedy na przykład w fizyce pojawia się paradoks, to jest to wyzwanie do zmiany paradygmatu (tak powstała Szczególna Teoria Względności). Jedyne wyzwanie jakie postrzegają ekonomiści, to konieczność obrony zła któremu służą. Jeśli głosów krytycznych nie da się przemilczeć, to należy je zakrzyczeć, albo zająć się deprecjonowaniem krytyka. (Przykłady może znaleźć w dyskusji pod notką „Górnicy vs Balcerowicz”). W najlepszym razie poszukuje się łatwego alibi, twierdząc, że nie ma alternatywy dla zła (TINA). Wskazuje się na przykład na spektakularne porażki komunizmu lub państwa dobrobytu. Błędem tych systemów było to, że zamiast zajmować się tworzeniem sprawiedliwego ładu gospodarczego (tak jak czynił to Erhard tworząc społeczną gospodarkę rynkową), politycy starali się uszczęśliwiać ludzi na siłę. Rozróżnienie między współczesną ekonomią (ekonomią zła), społeczną gospodarką rynkową i kolektywizmem można zilustrować metaforą okrętu, który nabiera wody. Dobry dowódca będzie się starał naprawić okręt i zatkać źródła przecieku. Zły zajmie się selekcją „the best man”, dla których przygotowuje luksusową tratwę. Twierdzi przy tym, że jedyną alternatywąjest porąbania statku na materiał do budowy tratew dla wszystkich - co i tak nie jest realne.

 

Sprawiedliwy ład gospodarczy nie jest utopią. Mało tego - jego budowanie jest efektywne także z punktu widzenia całej gospodarki. Przykładem jest historia powojennych Niemiec. Także na naszym podwórku można znaleźć lokalne przykłady dobrej ekonomii. Paradoksem jest to, że „galicyjska” wieś początków lat 70-tych cieszyła się większą autonomią, niż obecnie. Nie było żadnych „rolniczych emerytur”, ani też obecnych obciążeń podatkowych. Państwo zapewniało za to sprzyjające otoczenie w postaci chłonnego (i rosnącego) rynku wewnętrznego. W tych warunkach wytworzyła się kultura pracy w której każdy mieszkaniec wsi czuł się potrzebny i miał poczucie ekonomicznego bezpieczeństwa. Nie brakowało przypadków patologii, ale pojęcia takie jak godność pracy i godność człowieka nie były pustymi frazesami. Rewolucja naukowo techniczna sprawiła, że mamy warunki do tego, by takie normy stały się powszechnie obowiązujące. Współczesna ekonomia stara się przeciwdziałać przemianom idącym w tym kierunku (optymiści twierdzą, że i tak nieuchronnym). Rodzący się na całym świecie bunt ludzi młodych, powinien być dla ekonomistów jak wyrzut sumienia. Gdyby jeszcze mieli sumienie.

 

Co by było, gdyby ekonomiści projektowali mosty?

 

W krótkim tekście nie ma miejsca na analizę stosowanych przez ekonomistów metod. Zamiast tego dokonam porównania ich działalności z działalnością inżynierów. Inżynierowie także popełniają błędy, których efektem są ludzkie nieszczęścia. Jednak istnieje etos pracy inżyniera, który można ocenić pozytywnie z etycznego punktu widzenia

 

Jedną z podstawowych umiejętności, jakich nabywa każdy inżynier jest umiejętność stosowania szeroko rozumianej matematyki. Nie chodzi tylko o umiejętność liczenia, ale właśnie „stosowania”. Czyli obliczenia muszą być poprzedzone refleksją nad adekwatnością narzędzi i zrozumieniem tego, co jest przedmiotem obliczeń. Drogowcy posługują się na przykład statystyką do ustalenia wielkości ruchu drogowego. Ale inżynierowi nie przyjdzie do głowy, aby most zaprojektować biorąc pod uwagę statystyczne obciążenia. Ekonomista nie miałby przy tym żadnych skrupułów. Most zaprojektowany wedle takich zasad mógłby się zawalić przy nieoczekiwanym wzroście obciążeń. Ale wówczas przecież nie byłaby to wina projektantów-ekonomistów, tylko tych nieoczekiwanych okoliczności. Inżynier dzięki matematyce potrafi znaleźć optymalne rozwiązanie, skuteczne w najbardziej skrajnych warunkach. Dla ekonomisty matematyka to narzędzie uzasadniania ideologicznych wyborów. Nie boi się przy tym wyjść na idiotę, dobierając dane w sposób wybiórczy. Jednym z najbardziej tragicznych w skutkach „praw ekonomii” była wydumana zależność między inflacją i bezrobociem. Jego twórcom nie przeszkadzało istnienie falsyfikujących przykładów (w postaci choćby gospodarki niemieckiej). Najbardziej jednak poraża bezrefleksyjność ekonomistów. Jeśli inżynierowi wyjdzie z obliczeń, że belka mostu ma mieć 20m grubości, to jest pewnym, że się pomylił. Jeśli w obecnym ładzie gospodarczym jest możliwe posiadanie przez 85 osób połowy świata, to jest to temat dobry dla Forum Nowych Idei, ale nie dla „prawdziwego ekonomisty”, który wierzy w święte prawa ekonomii. Ta wiara jest tak głęboko zakorzeniona, że nosi znamiona bałwochwalstwa. A współczesna ekonomia ma wiele cech charakterystycznych dla sekty.

 

Jerzy Wawro, 5-10-2014