Był stan wojenny. Kraków – akademicki kościół księży misjonarzy. Kazanie głosił ksiądz Józef Tischner. Słuchały go tłumy studentów, którzy nie mieścili się w obszernym przecież kościele. Kazanie odnoszące się do marności polskiego losu prowadzi ku myśli, że może właśnie dlatego u nas pojawił się Jan Paweł II – wybitny papież, który wprowadził Kościół w wiek XXI.

Filozoficzne kazanie można było odczytać na różne sposoby. Ja – wychowanek polskiej wsi – odczytałem je krótko i po chłopsku: rzeczywiście najpiękniejsze kwiaty rosną na gnoju. Z dzisiejszej perspektywy sądzę, że to była pomyłka oparta na złudnym poczuciu narodowej wspólnoty. Ksiądz Tischner był wybitnym przedstawicielem tradycji intelektualnej, którą można najkrócej określić jako „zatroskana elita”. Przedmiotem zatroskania był prosty lud (jak w opowiadaniu i filmie „Dwa Księżyce”). Swój zwrot od filozofii uniwersalnej ku filozofii zatroskania opisywał Tischner następująco: „Pisałem o tym, że podstawowym obowiązkiem filozofii jest wrażliwość na konkretny dramat człowieka i na wysiłki, jakie człowiek podejmuje, by w sytuacjach granicznych życia >>chcieć mieć sumienie<<. (...) I nagle ten polski dramat... W miejsce >>chochoła sarmackiej melancholii<< pojawił się robotnik roku osiemdziesiątego!”.

Dla polskiego intelektualisty rok 1980 musiał to rzeczywiście być dramat. Prosty lud tak po prostu i po chamsku wyrzucił właśnie na śmietnik intelektualne dylematy, domagając się obdartej z szaty intelektualnych rozważań, nagiej prawdy. To tak być nie może – pomyślał polski intelektualista i z zapałem zabrał się do szycia nowych szat – pisząc „Etykę solidarności”. Książka ta miała „meblować” rozpalone głowy. Być może była ona potrzebna pieniaczom unoszącym się na fali społecznego niezadowolenia. Na pewno była potrzebna intelektualistom, którzy musieli sobie jakoś poradzić z nową rzeczywistością. Czy była potrzebna prostemu ludowi? Nie – oni już wszystko wiedzieli. Ta wiedza brała się z ciężkiej pracy oraz duchowej opieki Kościoła pod kierunkiem Prymasa Wyszyńskiego. Wyszyński reprezentował zupełnie inną tradycję intelektualną. Jego zatroskanie dotyczyło wspólnoty w obrębie której funkcjonował. Do tej wspólnoty mógł należeć każdy i nie wymagało to intelektualnej gimnastyki, bo spoiwem było proste chrześcijańskie przesłanie miłości.

W czasie, gdy ksiądz Tischner głosił wspomniane na wstępie kazanie – kształtowały się nowe elity, które swój początek miały na styropianie będącym symbolem strajków roku 1980. Po roku 1989 to oni przejęli władzę nad krajem. Perspektywa Wyszyńskiego była dla tych ludzi nie do zaakceptowania. Jakie wówczas znaleźliby uzasadnienie dla swojej pozycji? Przecież nie w kompetencjach, których od leżenia na styropianie się nie nabywa.

 

 

To nie jest przypadek, że „Tygodnik Powszechny” i „Gazetę Wyborczą” łączy wspólnota ideowa. Ta wspólnota znajduje swój wyraz w jednym z komentarzy znalezionych na stronach gazeta.pl:

Wyszyński postawił na kościół ludowy, zabobonny, płytki, nie ewangeliczny. Uznał że to masowa pobożność katolicka będzie dobrym antidotum na komunistów. W wyniku tej polityki mamy wszystko to co dziś jest zakałą katolicyzmu. Ludzie powołujący się na chrześcijańskie wartości i szerzący nienawiść do swoich rodaków pod patriotyczno -religijnymi hasłami”.

Ta pogarda dla „kościoła ludowego”, mentalności chłopskiej (lub folwarcznej), ludu ukształtowanego ponoć przez komunę („homo sovieticus”) jest charakterystyczna dla współczesnej „elity”. Tak jak intelektualiści nie mieli nic do zaoferowania „Solidarności”, tak dzisiaj nie mają niczego do zaoferowania młodemu pokoleniu Polaków, którzy taką „elitę” mają głęboko w …. poważaniu.

Ta bezradność wobec radykalizmu młodych była widoczna we wczorajszym programie Jana Pospieszalskiego „Warto Rozmawiać”, poświęconym ONR'owi. Zatroskani intelektualiści byliby szczęśliwy, gdyby ONR'owcy zgodzili się wycofać przynajmniej z hasła „a na drzewach zamiast liści będą wisieć syjoniści”. Młody człowiek próbował je jakoś uzasadnić – choć niezbyt mu się to udało. Trafnie jednak ujął jego podstawowy sens: radykalizm. Co z tego, że treść tego hasła jest delikatnie mówiąc niezbyt mądra. Czy można wymyślić coś, co bardziej wzburzyłoby „zatroskaną elitę”? Dzięki niemu mogła w całej krasie rozkwitnąć głupota Hanny Gronkiewicz-Waltz głoszącej światu idiotyzmy o polskim przyzwoleniu na antysemityzm. Teraz już żaden Polak nie powinien mieć wątpliwości, że słowa księdza Międlara o potrzebie społecznej chemioterapii dobrze oddają rzeczywistość.

 

Młodzi radykałowie nie są reprezentatywni dla swojego pokolenia. Większość młodych ludzi chce po prostu realizować swoje marzenia w swojej Ojczyźnie. Zapewne niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że póki nasz ojczysty dom zasmradza zatroskana „elita” - będzie to bardzo trudne. Bo to nie jest użyźniający nawóz, tylko po prostu gnój.

Jerzy Wawro, 27-04-2016