A najgorsze jest, że nie ma się tej pomocnej duszy, która by ci pomogła, nie? Żeby się podnieść, żeby mówiła: „słuchaj, dobra, wiem jak źle masz, wiem jak jest, miesiąc możesz u mnie, może jakąś pracę znajdziesz, czy coś, pomogę ci”. Ale to jest najgorsze, że widzisz, że własna twoja rodzina odwraca się do ciebie plecami, że nikt ci nie chce pomóc. To skoro rodzina ci nie chce pomóc, to dlaczego my narzekamy na rząd, nie? Że rząd nam nie pomaga. Bo taka jest prawda.

To jeden z głosów polskich ubogich. Refleksje polskich ubogich – pomimo że są smutne - i tak nie są tak pełne beznadziei, jak inne przytaczane przez Ryszarda Szarfenberga:

„Ubóstwo to upokorzenie, poczucie zależności od innych, przymusowa zgoda na ich chamstwo, obelgi i obojętność, gdy się prosi o pomoc” [Litwa].

„Dla biedaka wszystko jest straszne - choroba, poniżenie, wstyd. Jesteśmy

kalekami; boimy się wszystkiego; zależymy od każdego. Nikt nas nie potrzebuje. Jesteśmy jak śmieci, których każdy chce się pozbyć” [Mołdawia].

“Gdy ktoś jest biedny nie wypowiada się publicznie, czuje się gorszym. Nie ma jedzenia, więc jest głód w domu, nie ma ubrania, nie ma postępu w rodzinie” [Uganda].

Głównym problemem jest bez wątpienia brak pracy. A ten dotyka w największym stopniu młodych, którzy w znacznej części mogą liczyć na wsparcie rodziców. Może dlatego tylko 4% Polaków uważa, że barierą wyjścia z ubóstwa jest brak wsparcia rodziny lub brak rodziny.

Wczoraj był Światowy Dzień Ubóstwa i niektóre media przypomniały sobie o tym, pomimo kampanii wyborczej. Ujawniono, że poziom skrajnego ubóstwa w Polsce w ciągu siedmiu lat wzrósł z 5 do 7 proc. Szczególnie ten dotyka już 700 tysięcy dzieci.

Rząd odtrąbił wielki sukces: zakończono wreszcie gazoport w Świnoujściu. Opozycja krytykuje opóźnienia w budowie, które wyniosły trzy lata (a nie - jak informują media – rok). Najważniejszej jednak informacji nie podano: o ile więcej Polacy zapłacą za gaz dzięki temu „sukcesowi”. Kiedy inwestycję rozpoczynano, mówiło się o cenie o blisko połowę wyższej niż płacimy Gazpromowi. Na dodatek wskutek opóźnień musielibyśmy płacić za nieodebrany gaz (lub jego składowanie). Pod koniec ubiegłego roku doszło do porozumienia PGNiG z Qatargas: „biorąc pod uwagę swoją długoterminową współpracę, zmieniły zasady wykonywania umowy długoterminowej w całym okresie 2015 roku. W tym okresie Qatargas ulokuje ilości określone umową długoterminową na innych rynkach wykorzystując swoją pozycję jednego z wiodących producentów i dostawców LNG na świecie. […] PGNiG pokryje Qatargas ewentualną różnicę pomiędzy ceną LNG określoną w umowie długoterminowej a jego ceną rynkową uzyskaną przez Qatargas. […] Jeśli cena ta miałaby być niższa niż satysfakcjonująca PGNiG, wówczas odbiór takiego niesprzedanego LNG będzie przesunięty na kolejne lata wykonywania umowy długoterminowej”. Nie wiadomo, czy umowa zostanie przedłużona na kolejne miesiące – póki gazoport nie uzyska pełnej sprawności.

Czyli Katarczycy sprzedają gaz na wolnym rynku (ceny bardzo spadły), a my im dopłacamy różnicę. Eksperci mówią, że dzięki gazoportowi będzie nam łatwiej negocjować z Rosją. Do tego trzeba jednak Waldka Pawlaka, znanego ze skuteczności w takich negocjacjach. Słuchaj no Putin, nie obchodzi nas gaz po $400 za tysiąc metrów sześciennych. No i co z tego, że Niemcy kupują o połowę taniej. Jak nie będzie co najmniej $500, to będziemy brać od Kataru po $650! Naszym celem jest pierwsze miejsce w księdze Guinnessa w kategorii cena gazu.

Przy okazji warto wspomnieć, że to co PGNiG płaci Katarczykom rekompensuje sobie zyskami z eksploatacji złóż na Podkarpaciu. Jak się to wszystko zbilansuje, to wychodzi prosta prawda: mieszkańcy najbiedniejszego regionu Polski i jednego z najbiedniejszych w całej UE są niezwykle dumni i wdzięczni Polsce, za możliwość wzbogacania największych krezusów na Ziemi – katarskich szejków. Z tej wdzięczności jesteśmy gotowi przyjąć uchodźców, których też zresztą w znacznej części Katarczykom zawdzięczamy. Bo wojna w Syrii toczy się o gazociąg, którego Assad nie chce”: Reżim Putina wsparł finansowo i militarnie prezydenta Syrii, pomagając mu umocnić władzę i rozprawić się z opozycją. W zamian Asad nie zgodził się na budowę gazociągu z Kataru do Turcji. Gazociąg ten miał być połączony z gazociągiem Nabucco. […] Taki rozwój zdarzeń wywołał reakcję państw zainteresowanych zbudowaniem gazociągu i podłączeniem go do Nabucco. Rządy Kataru, Arabii Saudyjskiej, Libii i Turcji poparły opozycję polityczną przeciwko Asadowi, która trafia na podatny grunt, domagając się ustąpienia skorumpowanego prezydenta i jego sitwy odpowiedzialnej za doprowadzenie kraju do katastrofy. Tak powstała Syryjska Koalicja Narodowa, którą poparły niemilitarnie USA, Niemcy i Francja, a militarnie Al-Qaida i kilka mniejszych ugrupowań terrorystycznych. Ciekawy paradoks: gdyby Stany Zjednoczone zaangażowały się w konflikt, walczyłyby po tej samej stronie co Al-Qaida.

Już słychać dzwonki alarmowe. Informują o tym już nie tylko tropiące spiski portale, krytycy obecnego systemu i zwolennicy alternatywnych rozwiązań ekonomicznych. Tej tematyce został poświęcony najnowszy numer renomowanego magazynu The Economist.com. Powszechna staje się wiedza, która dotąd była zarezerwowana jedynie dla elity władzy (która dysponuje sztabami ekspertów, analizujących dane zawarte w raportach MFW i Banku Rozrachunków Międzynarodowych). Podstawy dominacji dolara są według autorów kruche, a alternatywne rozwiązania wadliwe. Paradoksalnie największym problemem dolara jest jego rosnące znaczenie. Amerykańskie fundusze zarządzają 55% aktywów świata, w porównaniu z 44% dziesięć lat temu. Dolar jest podstawą wymiany handlowej w 60% światowej gospodarki. Jednocześnie rośnie przepaść między dominacją finansową USA i siłą ekonomiczną amerykańskiej gospodarki. Dlatego koszty dominacji dolara przeważają nad korzyściami. Wahania koniunktury gospodarki amerykańskiej przekładają się bowiem z wielką siłą na perturbacje na rynkach finansowych całego świata. Wszyscy zdają sobie też sprawę z tego, że rośnie ryzyko następnego kryzysu na skalę większą nawet niż ten z roku 2008. Równocześnie nie będzie możliwości powtórzenia bezprecedensowego „programu ratunkowego”. FED nie pospieszy na ratunek, bo skala interwencji musiałaby być niewyobrażalna, a już teraz jego funkcja stabilizująca jest problematyczna. Problem instrumentów pochodnych narasta lawinowo. Rosnąca masa pieniądza musi w coś być inwestowana. Tymczasem wiele państw z różnych powodów wycofuje się z trzymania swych oszczędności w amerykańskich (i nie tylko) obligacjach. Oczywiście w czołówce tego procesu są najwięksi wierzyciele: Chiny, Tajwan, Norwegia, Rosja i Brazylia. Rezerwy Chiny spadły z $ 1.317 biliona listopadzie 2013 do $ 1.241 bilionów dolarów na koniec ubiegłego roku. Ale prawdziwa wyprzedaż zaczęła się w sierpniu – gdy kłopoty zaczął mieć juan. Rosja pozbyła się obligacji wartych $ 32.8 mld, Norwegia, $ 18.3 mld a Tajwan $ 6.8 mld.

Źle się dzieje w Niemczech. Eksport nurkuje, przemysł słabnie, Volkswagen dobija gospodarkę. Tak twierdzi portal forsal.pl, prezentując „Zaskakująco złe dane z Niemiec”. W tym samym czasie „Rzeczpospolita” pisze o rozkwicie niemieckiej gospodarki dzięki imigrantom, którzy „jeszcze nie pracują, a firmy zarabiają na nich miliardy”. Według ekspertów dzięki wydatkom państwa na setki tysięcy imigrantów w tym i następnym roku wzrost gospodarczy w Niemczech będzie o kilka dziesiątych punktu procentowego większy, niż dotychczas zakładano.

Jak wyjaśnić te rozbieżności w relacjach?

1. Może rzeczywiście niemiecka gospodarka dostaje zadyszki, a wydatki państwa na imigrantów, to taki mały program gospodarczego ożywienia? Relacje oby gazet nie byłyby wówczas sprzeczne, ale uzupełniały się wzajemnie.

2. Ekonomia jest sztuką opowiadania bajek i różne interpretacje tych samych zdarzeń nie są niczym dziwnym.

Za tym drugim wariantem może świadczyć cytowany fragment, który podchodzi pod mit zbitej szyby. Sam mit może zresztą mieć różne interpretacje:

1. Konieczność odbudowy po klęskach żywiołowych nie powoduje wzrostu, bo przecież jedynie odbudowaliśmy to, co było zniszczone, a zużyte środki środki można przeznaczyć na coś innego.

2. Klęska żywiołowa jest gospodarczo korzystna, bo tworzy nowy rynek. Bez zniszczeń środki nie byłyby wydawane na coś innego, bo mamy nadprodukcję i gdyby jakiś inny rynek istniał, byłby wykorzystany.

3. Nie są wykorzystywane możliwości polepszenia bytu obywatelom, bo panuje doktryna wedle której to socjalizm. Klęska żywiołowa unieważnia te obawy.

4. Jednak naprawienie szkód nie tworzy nowej wartości wobec tego, co było przed katastrofą. Nawet jeśli banki lub rząd wykreują na to nowy pieniądz, to i tak obciąży on po części wszystkich (inflacja).

5. Nową wartością jest aktywność osób zaangażowanych w odbudowę. Ich praca skutkuje nie tylko powstaniem dóbr materialnych, ale wzrostem kompetencji i kapitału ludzkiego. A to z pewnością jest dodatkowa wartość dodana. Czyli jednak mit zbitej szyby nie jest tak całkiem fałszywy.

Ze słów premier Kopacz wynika, że Polska nie ma planów rozwoju energetyki jądrowej. Minister Skarbu wyjaśnia – co też mogła mieć na myśli. Jego zdaniem mówiąc, że „nie ma w tyle głowy budowania po cichu elektrowni atomowych” miała na myśli to, że elektrownia „była przewidywana i jej otwarcie miało nastąpić w 2025 roku”. Dalsza interpretacja wydaje się oczywista: nie „po cichu” (bo to chyba trudno ukryć ;-)), tylko normalnie – zgodnie z harmonogramem i podpisanymi umowami.

Poseł Wipler wylicza: "W odpowiedzi na jedną z interpelacji poselskich możemy przeczytać, że do końca przyszłego roku na budowę elektrowni atomowej w Polsce przez spółkę EJ1, czyli Elektrownia Jądrowa 1, przeznaczono 182 miliony złotych. Co więcej, w zeszłym roku przez spółkę EJ1 został podpisany kontrakt na ponad 1 miliard 300 milionów złotych ze spółką inżynieryjną, która ma doprowadzić do tego, że ta elektrownia zostanie w Polsce zbudowana".
Interpretacja Ministra Skarbu idzie jednak w innym kierunku: „Nie możemy dać się zdominować żadnym grupom kapitałowym. Musimy racjonalnie, krok po kroku, planować przedsięwzięcia i zadania”. Biorąc pod uwagę praktykę rządów PO brzmi to jak kiepski żart….