Po latach propagandy za przyjęciem euro, pojawił się wreszcie profesjonalny raport na temat korzyści i zagrożeń. Opracował go Narodowy Bank Polski.  Treść raportu analizuje Marek Pielach na portalu obserwatorfinansowy.pl:

Realne jest ryzyko, że polityka pieniężna prowadzona we Frankfurcie przez Europejski Bank Centralny będzie szła w kierunku niekorzystnym dla Polski. Mamy bowiem niski poziom PKB na głowę mieszkańca oraz niski poziom cen i wynagrodzeń. Dystans do strefy euro mierzony PKB per capita w cenach bieżących wynosił w 2013 roku aż 65 proc., a stawki godzinowe polskich pracowników odpowiadały tylko 29 proc. średniej płacy w strefie euro.


Warto przeczytać całość tej analizy. Miejmy nadzieję, że przeczytają to także politycy.

Niestety na początek wzięli się za to dziennikarze przerabiając jak wszystko na propagandę: Raport NBP: Wejście do strefy euro to szansa dla Polski.

Na tym  samym portalu (ObserwatorFinansowy) ciekawa jest też analiza proponowanej przez premiera Piechocińskiego drogi Danii do strefy euro.

 

 

Premierzyca Kopacz przed wyborami odcięła się od kłótni polityków:

 

Wiem, że macie tego dość. Mam to samo. – Polityka musi być inna. Bliżej ludzi i ich spraw. Chcę, by samorządowcy nie zajmowali się bzdurami, ale rozwiązywali wasze problemy.

 

A po wyborach: Jest oczywiste, że Jarosławowi Kaczyńskiemu w demokracji jest ciasno.

 

Jak po każdych wyborach wraca opozycja „Polski jasnej” i „Ciemnogrodu”. Tym razem nawiązuje do niej, niejaki Czapiński. Równocześnie obawia się on, że „plama PiS” ze wschodu rozleje się na resztę Polski. Według tej koncepcji nagle ta reszta Polaków (nie skażona PiS'em) przestanie być wykształcona i drastycznie zmaleje ich samoocena. Myślę więc że w tej sytuacji nikt nie ma problemu z rozstrzygnięciem, kto tu naprawdę jest ciemny. Można się zatem zająć poważniejszym problemem: dlaczego ludzie opowiadający takie głupoty nadają ton tak zwanej debacie publicznej w III RP?

 

Teza jakiej chcę bronić jest taka, że pan Czapiński należy do ludzi do cna załganych. Dzięki temu doskonale czuje się w załganym kraju jakim jest IIIRP i może odgrywać w nim rolę „elity”. Sądzę, że przedstawiona na wstępie krytyka wystarczy, by uznać pana Czapińskiego za człowieka załganego (bo przecież profesor nie może być po prostu głupi i  nie dostrzegać sprzeczności w swoich wywodach). Istotniejsza jest druga część powyższej tezy, dotycząca społecznego znaczenia takich postaw.

W sytuacji utraty przez amerykańskich Demokratów większości parlamentarnej, niektórzy komentatorzy głosili koniec prezydentury Obamy. Mówiono, że będzie on administrował, ale nie rządził. Wygląda jednak na to, że się pomylili. Obama korzystając z dekretów prezydenckich rozpoczął zmiany polityki imigracyjnej. Wstrzymał mianowicie stosowanie procedur deportacji wobec kilku milionów „nielegalnych imigrantów”. Tak szerokie stosowanie pozaparlamentarnych może być uznane za naruszenie prawa, które może skutkować próbą usunięcia Baracka Obamy z urzędu. Jednak zdaniem komentatorów byłby to polityczny błąd. Parlament może bowiem podjąć walkę z prezydencką administracją łagodniejszymi działaniami. Z drugiej strony sytuacja polityczna jest zbyt trudna.

 

Być może zresztą Obama przewidział kolejne działania i atak republikanów byłby mu na rękę. USA to kraj imigrantów i z pewnością Demokraci zyskają wielu zwolenników. Także wśród przedsiębiorców, którym obecna polityka imigracyjna utrudnia życie.

 

Konserwatywna pisarka Gina Miller wskazuje na inne jeszcze przyczyny, dla których znienawidzony przez nią prezydent może spać spokojnie. Jej zdaniem w grę wchodzić może albo to, że szkodliwe dla społeczeństwa działania Obamy są Republikanom na rękę, albo boją się oni nagonki mediów. Patrząc na to z zewnątrz, bardziej prawdopodobna jest pierwsza z podanych opcji. Zwłaszcza polityka zagraniczna Obamy jest w pełni zgodna z dążeniami neokonserwatystów.

 

 

Uzupełnieniem do artykułu na temat systemów wyborczych może być tekst Daniela Haczyka, opisujący najnowsze projekty w tej dziedzinie, wykorzystujące technologię bitcoina. Konkluzja jest bardzo wymowna: Aktualnie trwają prace nad darmowymi, super bezpiecznymi, niemożliwymi do złamania systemami wyborczymi online. Co więcej takie systemy będą miał otwarty kod źródłowy, będą darmowy, oraz będzie można zaprogramować je w ten sposób, że wyniki do samego końca wyborów pozostałyby niejawne dla nikogo, a system o odpowiedniej godzinie blokowałby możliwość głosowania, publikował wyniki i jednocześnie przesyłał je mediom. [...]

Co więcej możecie później zweryfikować w systemie czy was głos na pewno został poprawnie oddany, ale jednocześnie nikt nie może sprawdzić do kogo należał dany głos. Rządzący mieliby jedynie możliwość sprawdzenia czy dany obywatel zagłosował, ale nie wiedzieliby na kogo.

Abstrakcja? Od strony technologicznej z pewnością nie, ale rozwiązanie to ma jedną zasadniczą wadę – nie spodoba się rządzącym. System nie pozwoliłoby na żadne oszustwa, a frekwencja byłaby bardzo wysoka. Który rząd zgodzi się na takie rozwiązanie?