W ten weekend Warszawiacy odpowiedzą w referendum, czy nadal chcą, by nimi rządziła Hanna Gronkiewicz Waltz. Gwoli sprawiedliwości należy stwierdzić, że nie zrobiła ona niczego, czego nie można się było spodziewać w chwili jej wyboru na prezydenta stolicy. O tym że jest – delikatnie mówiąc – nie najmądrzejsza, każdy mógł się przekonać w czasie przesłuchań przez komisję sejmową w sprawie prywatyzacji PZU. Skoro Warszawiakom to dotąd pasowało – to skąd chęć zmiany?

Wczoraj zgodnie z przewidywaniami nasi kopacze znów zostali upokorzeni. Strategia Ukraińców na mecz z Polską była prosta. Mecz trwa 90 minut. Nie ma bata, żeby w tym czasie Polacy nie zrobili czegoś głupiego. Więc spokojnie i uważnie czekamy na ten moment.

Na Wisłą jeszcze nie zauważono, że współczesny futbol, to nie jest ta „piłka kopana” w którą u nas się grywa. Zbieranina nawet nie najgorszych piłkarzy nie wystarczy do tego, by uprawiać ten sport. Potrzebny jest zespół kilkunastu ludzi, z których żaden nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Każdy mecz można przegrać z powodu indywidualnego błędu, albo po prostu dlatego, że przeciwnik był lepszy. Regularność, z jaką nasza reprezentacja przegrywa nawet z pozornie słabszymi zespołami wskazuje, że nie mamy do czynienia z przypadkowymi błędami. Teraz czeka nas absurdalny taniec z wyborem nowego selekcjonera, który solennie obieca, że ze grube pieniądze zrobi zespół ze zbieraniny ludzi działających wedle polskiej zasady „jakoś to będzie” (kopnij do Lewandowskiego – może stanie się cud).

Pieniądze są grube, zadanie niemożliwe do zrealizowania, a Polacy nie zechcą przyjąć do wiadomości, że bez silnej ligi nie będzie silnej reprezentacji. Szanse na to, że pojawi się z orłem na piersi jakiś cynik blisko emerytury: prawie 100%.

 

 

Początek obecnego kryzysu budżetowego w USA wiązał się z ostrym atakiem administracji Obamy na republikanów (GOP). Efekty konfrontacji były bowiem łatwe do przewidzenia. Popularność GOP w sondażach leci gwałtownie w dół. Mamy trudne czasy dla konserwatystów w całym zachodnim świecie. Gdyby nie Victor Orban, można by sądzić, że resztki przyzwoitości pozostały tylko wśród głupków. Dla GOP inteligencja Busha jr-a była najwyraźniej bardzo reprezentatywna.

Proste wyjaśnienia są zazwyczaj zbyt uproszczone. Mają jednak tą zaletę, że uwypuklają istotę problemu. Bezlitosny krytyk Obamy i współczesnego systemu finansowego, który za nim stoi, Paul Craig Roberts ma takie proste wyjaśnienie tego, co się dzieje: „oni chcą ukraść wszystko wszystkim”. Różnica między USA i Europą polega na stosowanych mechanizmach tej grabieży. Amerykanie wykorzystują możliwość nieograniczonej emisji pieniądza.

Poniższe 4 wykresy pokazują emisję pieniądza (M3) i mnożnik – czyli ile razy więcej banki wykreowały pieniądza w stosunku do emitowanej bazy monetarnej (M0). Ta różnica pojawia się w gospodarce w postaci długu. Mamy więc banalnie proste wyjaśnienie przyczyn kryzysu zadłużeniowego (nasza awantura o OFE to drobny element tego procesu):

 

 

             

Źródło wykresów: http://www.zcommunications.org/sustainability-growth-degrowth-and-debt-based-money-by-athanassios-boudalis.html

Pierwsze dwa wykresy dotyczą dolara, a następne euro.

Różnica jest bardzo wyraźna.

Według P. Craiga Robertsa Niemcy bronią Europę przed nadmierną emisją. Dlatego mamy do czynienia z bardziej gwałtownymi zdarzeniami, które są bliższe normalnej grabieży. W USA wzrost zadłużenia i wzrost masy pieniądza w gospodarce pozwala na bardziej „ciche” okradanie społeczeństwa. Pomocny jest też amerykański indywidualizm, który (podobnie jak w Polsce) winę za kradzież spycha na okradanego.

Powyższe wykresy kreacji pieniądza należałoby skorygować o wielkość wzrostu gospodarczego (który sytuuje się nieco powyżej przyrostu M0). Różnica między M3 a PKB to obraz „cichej grabieży”.

 

Oczywiście tam gdzie jest kradzież, są też okradani. Drugą stroną tego medalu jest poziom biedy i nierówności.

Jeśli rację mają ci, którzy uważają, że złoto jest najlepszą inwestycją na niespokojne czasy, to czeka nas okres błogiego spokoju. Analitycy wieszczą bowiem długotrwały spadek cen złota.

 

Może jednak nie być wcale tak spokojnie (i raczej na pewno nie będzie). Czyżby więc analitycy haniebnie się mylili? Oni raczej wiedzą, co mówią. Prędzej nasi „eksperci od złota” poruszają się w sferze baśni i legend. Oni zapewne myślą, że popyt na złoto kształtują ciułacze, którzy myślą: niezależnie jaka zawierucha nas czeka, to złoto będzie nośnikiem wartości, który przetrwa – choćby zakopane w ogródku. Tymczasem analitycy mówią o czymś diametralnie różnym. Kiedy piszą, że „sprzedaż złota będzie pewnym strzałem”, chodzi im głównie o instrumenty pochodne związane z transakcjami sprzedaży złota. To czy takie transakcje rzeczywiście nastąpią, ma drugorzędne znaczenie.  

 

Uzupełnienie z dnia 12 X:

"Złoto tąpnęło po ogromnym zleceniu sprzedaży"