Wczoraj odbyła się w PE kolejna debata na temat Polski. Przebieg debaty nie znalazł się dzisiaj na czołówkach gazet. Można stąd wnioskować, że albo coś poszło nie po myśli „elity”, albo nawet oni mają już dość tej farsy.

Dobrym jej podsumowaniem był głos Profesora Legutko:

Powiedział on między innymi: „Zwracałem uwagę przewodniczącemu Timmermansowi, że posługuje się jawnie fałszywą rekonstrukcją faktów tego, co działo się z TK. Ale pan przewodniczący nie odpowiada merytorycznie, tylko ucieka się do wspaniałej retoryki”.

Ale takie głosy rozsądku i tak są bez znaczenia. Dzisiaj ma być głosowana rezolucja i zapewne zdecydowana większość parlamentarzystów nawet jej nie czytało (wczoraj na salo było mniej niż 10% europosłów).

Nie chodzi bowiem o to, by była praworządność i demokracja. Jak słusznie zauważa publicysta „w Sieci” Unia potrzebuje nowego traktatu – by niepolski polityk zostal prezydentem RP – dopiero wtedy europorządek zapanuje w Warszawie. Jest już nawet kandydat: „Zaraz po spotkaniu z premier Szydło były szef Platformy zakomunikował dziennikarzom: Próbowałem przestrzec polskich polityków przed nadmiernym szarżowaniem w Europie. Trudno o bardziej wyraźne odcięcie się od „polskich polityków”. Jakim zatem, w sensie narodowości, politykiem jest dziś Donald Tusk? Prawdopodobnie: europejskim. Czy w związku z tym będzie kandydował w przyszłości na urząd prezydenta RP? A jaki to problem? Drobny traktacik podpisany na ponętnym kolanie Angeli Merkel i unijni komisarze zaprowadzą nareszcie porządek w Warszawie, rozwiązując przy okazji ostatecznie kwestię pisowską. Spokojne Państwa rozczochrane, że chociaż spróbują”.

Hillary Clinton zasłabła i musiała przerwać udział w kampanii wyborczej. Jej lekarz oficjalnie potwierdził, że w piątek zdiagnozowano u niej zapalenie płuc. Jednak od dawna krążyły plotki o tym, że jest ona poważnie chora. Gdy kaszel, który przerywał jej przemówienia – mówiła o ty, że to alergia na Trumpa. Nic więc dziwnego, że teraz też istnieją podejrzenia co do jej zdrowia i trwają spekulacje – co będzie, gdy będzie jednak zmuszona wycofać się z kampanii.

Demokraci będą musieli zwołać nową konwencję, lub w inny sposób zapytać delegatów. Prawdopodobnie będą chcieli ustawić w roli kandydata Tima Kaine, który obecnie kandyduje na wiceprezydenta. Chodzi o to, aby zachować sponsorów Clinton, którzy Kaine zaakceptowali. Rozważa się też kandydaturę Joe Bidena i córki Clintonów.

Najnowszy sondaż pokazuje, że zarówno Trump jak i Clinton popiera mniej więcej tyle samo wyborców. Jednak zdecydowana większość z nich jest przekonana, że to Clinton wygra. Skomplikowany system wyborczy sprawia, że poparcie nie przekłada się wprost na szanse wygranej. Niemniej sprawa zwycięstwa wciąż pozostaje otwarta. Kłopoty zdrowotne Clinton mogą przechylić szalę zwycięstwa na rzecz Trumpa.

 

Tytułowe pytanie wydaje się retoryczne. Islam jest co prawda „religią pokoju”, ale to nie przeszkadza wyznawcom Proroka prowadzić wojny i mordować „niewiernych” w okrutny sposób. Chrześcijaństwo to religia miłości, ale to chrześcijańskie armie niosły kolonialne zniewolenie, którego zło odczuwamy do dzisiaj.

 

1. Między pokojem a wojną.

Chrystus odrzuca przemoc jako sposób rozwiązywana konfliktów i nakazuje modlić się za nieprzyjaciół. Jednak w zapalczywości wywraca stoły kupców w świątyni i zapowiada: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam” (Łk 12, 51).

Aby uniknąć sprzeczności, musimy przyjąć, że Chrystus odrzuca  koncepcję pokoju polegającego na unikaniu konfliktów. Pielgrzym Pokoju - Jan Paweł II naucza nas, że należy odrzucić wojnę jako sposób rozwiązywania konfliktów (próbując powstrzymać wojnę w Iraku wołał, że „Bóg nie jest bogiem wojny”). Z tej perspektywy zupełnie inaczej wygląda „kontrowersyjna” działalność ekumeniczna Jana Pawła II. Gdyby była podtrzymywana – może doprowadziłaby do odrzucenia wojny i przemocy fizycznej jako sposobu rozwiązywania konfliktów przez wszystkie główne religie świata?

 

2. Czy konflikt na tle religii jest nieunikniony?

Według Świętego Mateusza Chrystus mówił nie tylko o rozłamie, ale wręcz o otwartych konfliktach (Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz). Chrześcijański radykalizm jest odrzucany przez osoby o odmiennych poglądach. To prowadzi do konfliktów i owocuje ciągle nowymi męczenników za wiarę. Jednak Ewangelie Chrystusa to wezwanie do radykalizmu: Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Z drugiej strony Katechizm Religii Katolickiej przyznaje prawo do obrony – także zbrojnej, jeśli to jest nie do uniknięcia. Czynienie tego co konieczne, połączone z radykalnym odrzuceniem zła (w „czystości serca”) to postawa uważana za bohaterską nie tylko przez chrześcijan.

Czy spory teologiczne prowadzą do wojen? Katolicy są oskarżani o zmienianie Słowa Bożego (a przecież Chrystus mówił, że „ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie”). Żydzi są z kolei oskarżani o odrzucenie Mesjasza. Choć te oskarżenia były w przeszłości wykorzystywane, nie stanowią obecnie zarzewia do konfliktów. Powszechnie przyjmuje się, że w świętych księgach tkwi mądrość, a nie przepis na życie. To zasadnicza różnica – bo zmienia postawę człowieka religijnego. Nie sięgamy do Biblii, by znaleźć odpowiedź, ale by znaleźć pomoc w drodze ku „stawaniu w prawdzie”.

Początek kampanii promowania homoseksualizmu nie może być zbyt nachalny ani dosłowny. Oczywiście podstawą jest dobre hasło. „Przekażcie sobie znak pokoju” jest w sam raz.

W kampanię zaangażowały się media uchodzące za chrześcijańskie. Tłumaczą, żePrzed znakiem pokoju nie pytamy sąsiada w kościelnej ławce, czy jest w stanie łaski uświęcającej. W kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju” chodzi właśnie o wzajemny szacunek między osobami, bez warunków wstępnych. O różnicach możemy, nawet stanowczo, porozmawiać później.

Jednak to nie jest promocja pojednania osób, ale ideologii. Świadczy o tym udział w charakterze liderów środowiska promujących homoseksualizm („Kampania przeciw Homofobii”, Wiara i tęcza, „Tolerado”). Sam plakat jest też dość jednoznaczny.

Tak ocenia to Marcin Przeciszewski z KAI. Tak samo oceniają to teologowie i hierarchowie Kościoła. Nawet uważany za „liberała” ksiądz Kardynał Dziwisz mówi: „Niestety jasno widać, że kampania, która odwołuje się do nauki chrześcijańskiej, ma na celu nie tylko promowanie szacunku dla osób homoseksualnych, ale również uznanie aktów homoseksualnych oraz związków jednopłciowych za moralnie dobre. Z ubolewaniem stwierdzam, że w fałszowanie niezmiennej nauki Kościoła włączyły się również niektóre środowiska katolickie, których wypowiedzi i publikacje odeszły od Magisterium. Powołując się wybiórczo na wypowiedzi papieża Franciszka, przemilcza się te, w których Ojciec Święty tłumaczy, że w sprawie homoseksualizmu „powtarza tylko naukę zawartą w Katechizmie”

Kiedyś węgierska deputowana Krisztina Morvai przyrównała ataki Parlamentu Europejskiego do znęcania się nad kobietą w rodzinie. Takiej sytuacji nie da się przerwać, szukając u siebie powodów ciągłych ataków. Najskuteczniejszym rozwiązaniem jest rozwód. Nawiasem mówiąc ta sama deputowana udzieliła najkrótszej i najbardziej sensownej rady PE w kwestii rezolucji wymierzonej w Polskę: proszę zająć się swoimi sprawami. Brak gotowości do rozwodu sprawia, że jesteśmy zupełnie bezbronni. Trzeba się na coś zdecydować. Jeśli chcemy suwerennej Polski – to nie możemy pozwalać na to, by byle kto tu przyjeżdżał i nas pouczał.

Dlatego absolutnie nikt z polskich władz nie powinien się spotykać z przedstawicielami Komisji Weneckiej. Jeśli odwołanie ich wizyty nie jest możliwe – to odpowiednim partnerem do rozmowy z nimi może być odźwierny w hotelu.

Na to - nad czym debatuje KE i PE niestety nie mamy wpływu. Jednak skoro część z tych działań jest pozbawionych podstawy prawnej, a ewidentnie szkodzi Polsce – to rząd powinien podjąć przeciw tym ludziom kroki prawne. W Polsce (przeciw polskiej Targowicy) i Europie (przeciw przekraczającym prawo biurokratom z Brukseli).

To nie jest jedynie kwestia polityki.

 

Ostatnimi czasy mieliśmy w Polsce wiele uroczystości patriotycznych, których celem jest kształtowanie postaw patriotycznych. Po roku 1989 przez 25 rządziły Polską „elity” przekonane, że patriotyzm można zredukować do orła z czekolady i „Ody do radości”. Ci dla których Ojczyzna to ziemia i groby – byli traktowani jak zacofani nieudacznicy. To było może podłe, ale uczciwe. Gdy obecna władza z jednej strony podnosi z dumą narodowy sztandar, a z drugiej pozwala aby na niego pluł jakiś belgijski guj, czy inny polski lub europejki lewak, postępuje w sposób nieludzki. To miłość do rodziny sprawia, że jej członkowie trwają w niej pomimo patologii. Tego na dłuższą metę utrzymać jednak się nie da. Albo trzeba skończyć z tą patologią, albo dać sobie spokój z patriotyzmem (wszak pisała noblistka, że „bez tej miłości można żyć”). Inaczej dojdzie do tragedii. I niekoniecznie winni ucierpią najbardziej.