EkonomiściEkonomiści głoszący tezy, które mogą wywrócić życie tysiącom lub milionom ludzi, muszą się charakteryzować nadzwyczajnymi przymiotami charakteru. Spędzają wiele czasu na badaniach i analizach, a w nieprzespane noce przemyśliwują konsekwencje wypracowywanych decyzji i propozycji. Jeśli te decyzje nie są dla wszystkich jednakowo korzystne, to przynajmniej starają się, by sumaryczna wygrana była maksymalna.

Czy ktoś w to wierzy?

Oto przykład, jakim warsztatem posługuje się ekonomista postulujący zniszczenie polskiej prowincji:

Gdyby założyć, że wydajność pracy nie powinna być tam mniejsza niż połowa wydajności poza rolnictwem, to pracować powinno tam nie 2,4 mln, ale ok. 1 mln osób. Na tej bardzo szacunkowej podstawie przypuszczam, że rezerwa zatrudnienia w rolnictwie, czyli ukryte bezrobocie, wynosi tam 1–1,5 mln osób”. [Stanisław Gomółka „Wedka-dla-Polski-B-i-C”]

Zawsze, gdy widzę jakiś kontrowersyjny (delikatnie mówiąc) wytwór naszych „autorytetów”, zastanawiam się nad motywacją autorów. Czy to świadoma manipulacja, czy też zwykła głupota. W przypadku socjologów z UW mam od dawna wyrobioną opinię, więc nie muszę się nad tym zastanawiać. List, jaki ci „uczeni” napisali do biskupów, jest jasnym świadectwem ich dysfunkcyjności intelektualnej.

Jan Rokita w tygodniku „W sieci” wieszczy „Schylek systemu Tuska”. Odnosi do krytykowanego „systemu” słowa prezydenta Niemiec J. Gaucka: „Boję się nowoczesnego typu polityka, który całkowicie rezygnuje z treści”, które są odbierane jako krytyka stylu rządzenia A. Merkel.

Zdaniem Jana Rokity jeszcze lepiej opisują one „system Tuska”, który w istocie stanowi pomysł na władzę, która nie niesie z sobą żadnego bagażu politycznej treści, a jej programem jest wyrzeczenie się jakichkolwiek – choćby średniookresowych – planów celów.

Człek na starość zazwyczaj robi się coraz bardziej tolerancyjny. Rozumie, że każdy chce jakoś żyć i walczy jak umie o swoje partykularne interesy. Jedni umieją pięknie, prowadząc twórcze życie. Inni są gotowi na wszystko, byle „wyjść na swoje”. Trudno. Takie czasy. Jednak o wiele trudniej o tolerancję wobec fałszu. Wobec ludzi, którzy swoją podłą działalność stroją w piórka kultury i humanizmu. Tolerancja nie może bowiem dotyczyć działań, które niszczą społeczeństwo. Dlatego rozumiem „humanistów”, którzy postanowili bronić swoich interesów, pisząc list do premiera, ale krew się burzy, gdy czytam, że to „stu najwybitniejszych chyba polskich intelektualistów”.

Ostatnio sporo zdziwienia wywołało przejście „Tygodnika Powszechnego” na pozycje wrogów cywilizacji chrześcijańskiej. Najpierw Zuzanna Radzik stanęła w obronie uciśnionych genderystów. Potem dziennikarz tygodnika ośmielił się pouczać biskupów i wzywać księży do nieposłuszeństwa w sprawie obrony tradycyjnej rodziny.

Mnie taka postawa środowiska „Tygodnika Powszechnego” nie dziwi, gdyż jest ona ukoronowaniem długiego procesu gnicia, zapoczątkowanego jeszcze w początkach lat 90-tych. Wówczas nawet zazwyczaj powściągliwy Jan Paweł II oponował przeciw michnikowszczyźnie zalewającej umysły krakowskich publicystów.

Wiedząc o powiązaniach prof. Marcina Króla z tym środowiskiem, bez większego zdziwienia przeczytałem też najnowszy jego tekst na temat dobroczynności.

Profesor Jadwiga Staniszkis w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” twierdzi, że Kaczyński jest zdolny zjednoczyć prawicę. To twierdzenie – jak wiele innych zawartych w analizach Pani Profesor – jest zupełnie gołosłowne. Jarosław Kaczyński jest tak marnym politykiem, że każdy jego ruch wróży niechybną klęskę. Jest do bólu przewidywalny i wrażliwy na osobiste ataki. Nie ma najmniejszych szans w starciu z wyrachowanym Tuskiem. Poza tym samo sformułowanie „zjednoczenie prawicy” brzmi śmiesznie (nie od dzisiaj zresztą).A przede wszystkim – ono nikomu potrzebne nie jest. Jedyna „wygrywająca” dla prawicy (i dla Polski) strategia prowadzi przez przekształcenie PiS w nowoczesną partię, co musi się wiązać z rebrandingiem. I to raczej jako budowanie nowej jakości, niż zjednoczenia. Skupieni wokół PiS intelektualiści powinni zainicjować akcję pozyskiwania młodych, rzutkich i zatroskanych o przyszłość Polski ludzi i spośród nich wyłonić nowego przywódcę. Czas na pokoleniową zmianę w PiS.

 

Agnieszka Holland wyznała: „Kiedy przyjeżdżam uderza mnie fala niedobrego powietrza, coś takiego jakby w zamkniętym pomieszczeniu ktoś bez przerwy puszczał bąki. Jest coś takiego, że jest duszno”.

Wyjaśniła też powody takiej oceny: „Nie podobają tutaj różne rzeczy: sposób w jaki funkcjonuje polityka, jak Kościół sobie poczyna, ale najbardziej mi się nie podoba konformizacja społeczeństwa. Choćby z tej ankiety na temat religijności Polaków, którą przeprowadziła "Gazeta Wyborcza", widać, że żyjemy w zakłamaniu. Ludzie co innego mówią, a co innego tak naprawdę robią. I muszę powiedzieć, że ta konformizacja w jakimś sensie jest większa niż za komuny. […] To jest coś takiego, jak się jest w toksycznej rodzinie. Człowiek kocha tę rodzinę, ale czuje, że nie może się rozwinąć, nie może żyć, nie może odetchnąć pełną piersią. Więc wyjeżdża do innego miasta i tam zakłada swoją rodzinę”.

Stanisław Gomółka twierdzi, że rząd w sprawie OFE dopuszcza się manipulacji. Największą manipulacją ma być opinia na temat wpływu OFE na dług publiczny. Bo „obniżenie składki do OFE to zamiana jedynie długu jawnego na ukryty”.

O co chodzi tak naprawdę Gomółce i o co chodziło draniom, którzy nas wkopali w OFE? Ich argumentacja jest prosta: społeczeństwo się starzeje, więc coraz więcej będzie emerytów i coraz więcej będą oni to społeczeństwo kosztować. No i skąd wziąć na to pieniądze? Oczywiście z systemu finansowego. Dajcie nam wasze pieniądze, mówią bankierzy – a my wam zapewnimy emerytury. Czy powinniśmy ich posłuchać?

Jerzy Hausner zaleca oszczędności budżetowe: „nie cięcia dla cięć, ale racjonalizowanie wydatków”. Czym ma się różnić racjonalizowanie od „cięć dla cięć”? Człowiek rozumny zazwyczaj stara się postępować racjonalnie. Idiota mógłby na przykład zmniejszyć budżet Ministerstwa Zdrowia do zera, a innych nie ruszać. Postulat Hausnera można by więc rozumieć w ten sposób, żeby cięć wydatków nie robił idiota. Ze wszech miar słusznie. Tyle, że byłemu ministrowi chodzi o coś odwrotnego: „ograniczenie wydatków socjalnych na rzecz wydatków prorozwojowych”. To znaczy zamiast wspierać bezrobotnych, trzeba wspierać firmy zarabiające na organizowaniu dla tych bezrobotnych bezwartościowych kursów. Zamiast trwonić na opiekę społeczną, lepiej zbudować system informatyczny, ewidencjonujący biednych. Zamiast próbować zapewnić zdolnej młodzieży dostęp do solidnej edukacji niezależnie od zasobności portfela, trzeba łożyć na profesorów takich jak Hausner. Zwłaszcza ten ostatni przykład jest ważny. Jeszcze 30 lat temu Hausner był zwykłym komuchem. A teraz? Liberał pełną gębą. Czyż to nie jest wielki progres?

Wątpliwe jednak, by liberałowie chcieli się przyznać do niego. W zasadzie wszyscy wiedzą, że gdy oni mówią o „racjonalizacji”, to chodzi o zwiększanie nierówności i przepływ środków od biednych do bogatych. Ale o tym głośno się nie mówi.

Przed wojną to panie było, że ho..., ho...

Chyba każdy, kto dostatecznie długo żyje na tym świecie, zetknął się z kimś, kto tak opowiadał. Kiedy jednak w analogiczny sposób opowiadają naukowcy, to niestety jest to dowód na ich infantylność i brak zdolności do zmierzenia się ze współczesnością.

Na tej zasadzie ekonomiści od jakiegoś czasu prezentują „Ustawę Wilczka” jako „lek na sytuację ekonomiczną w Polsce”. Prym wiodą tutaj eksperci z „Centrum im Smitha”.

Nie ma wątpliwości co do tego, że ta ustawa wprowadziła w Polsce wolność gospodarczą i pozwoliła nam przetrwać rządy „Balcerowiczów”, które nastąpiły po 1989 roku. Czy można jednak wejść dwa razy do tej samej wody?