Amerykańskim władzom udało się twórcę Silk_Road – strony na której korzystając z bitcoinów dokonywano przestępczych transakcji (głównie handel narkotykami). Strona została zamknięta, a FBI skonfiskowało m.in. 6 tys. bitcoinów wartych ponad 3,6 mln. Niezmiernie ciekawe jest to, co z nimi zrobią. Jeśli zostaną skasowane, pojawi się pytanie, czy władze mogą w ten sposób zlikwidować całość emisji.

 

 

Janusz Szewczak komentuje wieści o końcu kryzysu, ogłoszone przez Donalda Tuska: „Nie wiadomo, czy owe zaklinanie danych statystycznych i dramatyczne poszukiwanie światełka w tunelu jest bardziej śmieszne, czy bardziej żałosne.

Chyba jednak ten ekonomista przesadza. Bliższy prawdy jest „Super Ekspres”, który twierdzi, że dla władzy na pewno kryzys się skończył:

ciebie doją

 

Bardziej poważne komentarze są jednak mniej optymistyczne (vide prof. Czesław Skowronek, Puls Biznesu).

Po kilkunastu latach propagandy ktoś głośno powiedział prawdę:

Prywatne emerytury - największe kłamstwo rynku”.

Może doczekamy się czasów, gdy Balcerowicz wraz z Buzkiem będą za to oglądać świat zza krat (o sprawiedliwości możemy w tym wypadku zapomnieć, bo jako cywilizowany naród nie stosujemy kary śmierci).

 

 

Z najnowszych danych: „bezrobocie wśród młodzieży osiągnęło bezprecedensowy poziom - średnio 23 proc. w całej UE oraz 63 proc. w Grecji.”

Znów wiele dyskusji o „wdrażaniu pakietów” i inwestycji w edukację. Należy się więc spodziewać, że będziemy mieli dalszy wzrost biurokracji i coraz więcej coraz lepiej wykształconych bezrobotnych.

 

 

W Polsce czerpanie korzyści z nierządu (czyli sutenerstwo) jest karalne. Ale to wcale nie stoi na przeszkodzie, by korzyści takie czerpał rząd. Nawet założyciele tego potworka, zwanego III RP mieli na tyle przyzwoitości, by z tego zrezygnować. Ale czasy się zmieniają, a rząd potrzebuje pieniędzy.

Na razie korzyści są pośrednie: wliczy się zarobki prostytutek do PKB i rząd będzie mógł się jeszcze bardziej zadłużyć. Nie ma się jednak co łudzić, że na tym się skończy. Prędzej, czy później podatki od nierządu też się pojawią.

Wszystkim miłośnikom naszego burdelu dedykujemy fragment poematu Tuwima, który opisuje to „nowe otwarcie”:

 

Książę Karnawał wjeżdża na salę!
Tajniaki z tyłu, tajniaki na przedzie,
Mlaskiem, człapem, wijąc się jedzie,
Pełznie smoczysko - a na nim okrakiem
Goła, w pończochach, w cylinderku na bakier,
Z paznokciami purpurowymi,
Z wymionami malowanymi,
Z szmaragdowym monoklem w oku,
Z neonową reklamą w kroku,
Skrzecząc szlagiera:
"Komu dziś dać?
Komu dziś dać?
Komu dziś dać!"
Wierzga na gęstym pieniężnym potoku
Promieniejąca Kurwa Mać!”  

Paul Craig Roberts nie ma wątpliwości, że powszechne ubezpieczenia w USA to projekt firm ubezpieczeniowych, którym przybędzie 50mln nowych klientów. Może do prezydenta Obamy jeszcze nie dotarło to, że głónym problemem współczesności jest dominacja sektora finansowego?

Wysokość składek jest problemem – nawet z uwzględnieniem rządowej dotacji. Realne średnie dochody rodzin amerykańskich nie wzrosły od ćwierćwiecza. Wzrasta natomiast bezrobocie, co daje pracodawcom możliwość obchodzenia Obamacare (ubezpieczenie jest obowiązkowe dla tych, którzy w tygodniu pracują co najmniej 30 godzin).

Najbogatsze na świecie społeczeństwo powinno być stać na powszechną opiekę zdrowotną. Jednak ten system już na starcie wprowadza europejskie problemy, nie gwarantując wcale europejskiej jakości usług medycznych. Najważniejszym z tych problemów jest uciążliwe opodatkowanie pracy, rozbudowa opresyjnego systemu ściągania podatków (de facto jest to nowy podatek) i brak efektywności.

Bez wątpienia rosnące znaczenie medycyny sprawia, że system opieki zdrowotnej jest największym problemem współczesności. Obama wcale nie próbuje uczyć się na błędach innych i nie próbuje nawet znaleźć dobrego rozwiązania.

 

 

Pasjonujący tekst na temat strategii cenowych korporacji pochodzący z Marshall School of Business przytacza businessinsider.com. Trzy czynniki, które są brane pod uwagę, to marża (najprostszy, bo wynikający z matematycznych obliczeń opartych o koszty produkcji), strategia marketingowa i spodziewana reakcja rynku.

 

 

Portal www.businessinsider.com opublikował zestawienie 11 cech Galaxy S4, którymi ten smartfon góruje nad iPhone 5S. Nie są to jakieś mało ważne funkcje, ale cechy decydujące o funkcjonalności urządzenia. Wśród nich najważniejsze wydają się: brak możliwości zmiany baterii w iPhone, brak standardu NFC (na przykład płatności komórką) i brak standardowego złącza USB.

 

Samsung nie ma za to opatentowanego kształtu (prostokąta) i loga z nadgryzionym jabłkiem, na widok którego amerykańscy nastolatkowie wpadają w ekstazę. Poważniejsza analiza tego pasjonującego pojedynku gigantów pozwala ujawnić zasadnicze różnice w strategii ekspansji. Apple najwyraźniej stawia na budowanie złożonego systemu, do którego iPhone stanowi swoisty „bilet wstępu”. Dzięki temu urządzeniu mamy dostęp nie tylko do sieci telefonicznej i internetu, ale także do „chmury” pozwalającej przechowywać dane w sieci oraz sklepu iTunes. Galaxy to nadal tylko urządzenie.

Popularny portal amerykański o profilu gospodarczym businessinsider.com publikuje obszerny artykuł o syberyjskim misiu w Armii Andersa (zobacz artykuł na Wikipedii). Ciekawe, czy kiedyś znajdzie się tam równie pasjonująca opowieść dotycząca polskiej gospodarki.  

Ponieważ Ameryka regularnie przekracza kolejne wyznaczone przez Kongres progi dopuszczalnego deficytu budżetowego, regularnie odbywa się targowanie rządzącej administracji z opozycją. Tym razem na liście życzeń Republikanów znalazła się między innymi budowa kontrowersyjnego rurociągu z Kanady (wydobywanie tam ropa ma być ponoć szczególnie mocno dewastujące dla środowiska) oraz opóźnienie o rok wdrożenia ustawy, która ma poszerzyć dostęp do ubezpieczeń zdrowotnych dla ponad kiludziesięciu milionów obywateli USA (Patient Protection and A' ordable Care Act). Tym razem jednak Obama skalkulował, że opłaca mu się pójście na konfrontację. Natychmiast się okazało, że to są terroryści grożący zniszczeniem wspólnego domu.

Polska była kiedyś potęgą w tej branży. Jej likwidacja to niewątpliwie jedno z większych osiągnięć premiera z Pomorza. W obliczu groźby likwidacji Stoczni Gdańskiej stoczniowcy podjęli decyzję o strajku. Premier obiecał, że jeśli stocznia będzie likwidowana, to „państwo wypłaci stoczniowcom zaległe wynagrodzenia i będzie dla nich szukać pracy”. Piszą o tym wszystkie dzienniki, więc on NAPRAWDĘ to powiedział! Po tej obietnicy strajk został zawieszony.

 

Nasuwające się porównanie z sytuacją sprzed 33 lat budzi różne refleksje. Najsmutniejsza dotyczy tego, jak mało znaczy obecnie desperacja postawionych pod ścianą ludzi. Ich protesty dawno rozpisano w różnych strategiach zarządzania kryzysem.  

Od 2014 roku polskie placówki medyczne będą ustawowo zobowiązane do prowadzenia dokumentacji elektronicznej. Oznacza to ogromne wydatki na infrastrukturę IT. Branża informatyczna może znacząco zwiększyć swój udział w podziale tego smakowitego tortu, jakim jest „sektor ochrony zdrowia”. A w zasadzie nie cała „branża”, tylko jeden z jej sektorów. Polska informatyka podzieliła się bowiem na trzy główne specjalizacje, które rzadko przenikają się wzajemnie: firmy funkcjonujące na polskim rynku, firmy zagraniczne i mocno powiązane z podmiotami zagranicznymi oraz firmy żerujące na programach rządowych. Kilku graczy z tej trzeciej grupy się obłowi. Trochę skapnie także do tych pierwszych, bo ktoś musi zrobić „czarną robotę”. Polska branża informatyczna jest prawdopodobnie w przededniu boomu. Dobrze byłoby, gdyby przyjął on kształt oddolnego, organicznego rozwoju.

„Rzeczpospolita” ujawnia coś, co jest od dawna znane wszystkim: że Ministerstwo Rolnictwa pracuje nad wprowadzeniem podatku dochodowego w rolnictwie. Znów czeka nas seria sensacyjnych artykułów (zaczął forsal.pl), które mają luźny związek z rzeczywistością. Na pewno nie doczekamy się rzetelnych artykułów na przykład na temat tego, jak przyspieszona likwidacja rolnictwa na południu Europy wpłynęła na kryzys. Albo o tym, jak niski jest udział polskiej wsi w wartości dodanej wypracowanej w sektorze produkcji żywności. Wspomniana „Rzepa” zmieniła kiedyś tytuł artykułu „Polska_wies_-_poza_zasada_tolerancji” na „Jak oświecić polskich Irokezów”. O przyczynach takiej „polityki redakcyjnej” wpływowego dziennika, także niczego się nie dowiemy. Zamiast uczciwej dyskusji o pożądanym kierunku rozwoju rolnictwa czeka nas znowu dyskusja o narzędziach kształtowania tej polityki (bo tak należy rozumieć wspomniany podatek).

Ciekawie prezentuje się porównanie poszczególnych państw pod względem ilości godzin pracy w roku i wieku emerytalnego (zob. wykres).

Absolutnymi rekordzistami są Meksykanie, którzy pracują dłużej niż mieszkańcy jakiegokolwiek kraju na świecie. Na drugim krańcu Francja, Belgia i Luksemburg. Najmniej godzin pracy w tygodniu mają Niemcy, Norwegowie i Holendrzy. Natomiast Polacy, Grecy i Węgrzy należą do najciężej pracujących, choć stosunkowo wcześnie przechodzimy na emeryturę. Jak to ma się do bogactwa tych krajów? Chyba dokładnie odwrotnie, niż należałoby się spodziewać. Trochę lepiej sprawa wygląda, gdy weźmiemy pod uwagę wzrost gospodarczy. Meksyk rzeczywiście rozwija się dynamicznie. Ale to bardziej zasługa posiadanych bogactw naturalnych (ropa), reform strukturalnych i bliskości rynku amerykańskiego, niż ciężkiej pracy.

Chwieje się jeden z filarów republiki kolesi, zwanej III RP. Kolejnym etapem upadku medialnego imperium ze WSI, jest sprzedaż Multikina. Miejmy nadzieję, że TVN dociągnie do najbliższych wyborów. Bo co zrobi Andrzej Wajda bez tych przyjaciół władzy?

 

 

Ciekawy artykuł na temat edukacji z „Forbesa”, zawiera zaskakującą tezę Brendana Bakera, profesora socjologiia z Uniwersytetu Hartford: „jednym z istotnych czynników miał tu być upadek ZSRR. W ramach rywalizacji technologicznej z Amerykanami cały blok sowiecki kładł spory nacisk na edukację pogłębioną, bardziej zaawansowaną niż obecna. To rodziło zresztą sprzężenie zwrotne – również w zachodnich szkołach śrubowano normy edukacyjne.” Cały artykuł wart przeczytania, choć nie jest zbyt odkrywczy, a niektóre tezy brzmią jak komunały („np. „ pracy można się nauczyć tylko w pracy”.

Według „Daily Mail” w ostatnim czasie 11 milionów Amerykanów i Brytyjczyków zamknęło swoje konta na Facebooku. Połowa z nich jako główną przyczynę wskazała obawę o zachowanie prywatności. Na pewno powoli mija fascynacja mediami społecznościowymi. Prezes firmy Mark Zuckenberg przyznał ostatnio, że portal nie jest już cool. Uważa on jednak, że będzie używany, bo to jest fajne narzędzie – a narzędzia nie muszą być cool. Wydaje się, że rzeczywiście używanie Facebooka jest zbyt rozpowszechnione, by można było ignorować jego istnienie i wpływy. Niemniej jakiś technologiczny przełom bardzo by się tej firmie teraz przydał.

Polscy (?) bankierzy wpadli na pomysł, jak powtórzyć numer zrealizowany za oceanem. Jak wiadomo, duże amerykańskie banki bardzo się obłowiły na kryzysie finansowym. W Polsce mamy masę kredytów we frankach szwajcarskich, które w każdej chwili mogą stać się wielkim problemem (wystarczy znacząca utrata wartości złotego, a to – jeśli weźmie się pod uwagę problemy walut „rynków wschodzących” nie jest nieprawdopodobne). Dodatkowo bardzo prawdopodobne przesilenie polityczne prowadzi do „wariantu węgierskiego”, na którym banki bynajmniej nie zyskają. Ale to bynajmniej nie jest przedmiotem troski bankierów. Oni troszczą się o polską gospodarkę, która dławi trudny kredyt (czy jest ktoś, kto w to wierzy?). Szef Związków Banków Polskich ma w związku z tym pomysła. Prezentuje go PAP:

Zwiększeniu możliwości emisji listów zastawnych powinno towarzyszyć umożliwienie na większą skalę emisji obligacji przez banki oraz sekurytyzowanie dobrych aktywów bankowych. Chodzi o emisję papierów dłużnych na podobnych zasadach, jak przy emisji listów zastawnych. "W tym przypadku jednak emitentem nie jest bank posiadający prawo do spłaty wierzytelności hipotecznych, ale spółka specjalnego przeznaczenia, która w warunkach polskich nazwana została funduszem sekurytyzacyjnym

Chodzi więc o zbudowaniu na tych „frankowych” kredytach piramidy finansowej, której poruszenie grozi katastrofą. My też chcemy banków, które są zbyt duże, aby upaść. Przynajmniej na skalę naszych skromnych możliwości.

W USA nastąpiło w czasie ostatnich kilkudziesięciu lat bardzo wyraźne przesunięcie wydatków w kierunku osób starszych. Można by to uznać za oczywistość związaną ze wzrostem długości życia, wzrostem konsumpcji i zmianą modelu rodziny (podstawową funkcją nie jest już tylko wychowywanie dzieci), gdyby nie relatywnie gorsza sytuacja młodzieży. Warto przyjrzeć się wykresom prezentującym tą sytuację, przygotowanym przez Stana Druckenmillera: http://www.businessinsider.com/stan-druckenmiller-on-generational-theft-2013-9

Pokazują one bowiem nie tylko skalę problemu, ale także najważniejsze jego przyczyny:

1. Koszmarne wydatki na zbrojenia. USA wydaje na ten cel tyle, co 13 innych krajów o największym budżecie „na obronę” (slajd 12).

2. Zyski kapitałowe, które powodują transfer bogactwa od biednych do bogatych i od młodych do starych.

3. Chory system ochrony zdrowia. W USA wydaje się na ochronę zdrowia o połowę więcej niż w innych krajach. Te pieniądze nie idą na wzrost jakości, tylko głównie na ubezpieczenia i horrendalne gaże.

W dyskusjach nad przyczynami kryzysu zwraca się uwagę na rolę systemu ochrony zdrowia w tym procesie. Żyjące na krawędzi rodziny amerykańskie, każde większe nieszczęście – takie jak choroba – popycha ku bankructwu.

To są oczywistości, których zmiany oczekiwali Amerykanie od młodego prezydenta. Jednak Barack Obama okazał się oszustem.

Wczoraj sam Steve Forbes zajął się polską „reformą” w artykule „Polands Piggish Pols -- They're Not Alone”. W Polsce oględnie przetłumaczono to jako „Pazerni polscy politycy”.

 

Przykro patrzeć, jak ten niszczący od kilku lat nasze państwo rząd chyli się ku upadkowi bynajmniej nie dlatego, że społeczeństwo otrzeźwiało, tylko dlatego że naraził się bankierom.

Istotę reformy emerytalnej z 1999 roku łatwo zrozumieć na prostej analogii. Gdy małżeństwo przywołuje na ten świat potomka, zobowiązuje się do jego utrzymania do pełnoletności. To nie są małe koszty. Minimum jakieś 100 tys zł. Aby dzieciom zapewnić utrzymanie – niezależnie od bieżącej kondycji rodziców, mogliby oni założyć odpowiedni fundusz, zaciągając w bankach kredyt. A od tego kredytu banki będą sobie pobierać niemałe odsetki. Nikt rozsądny czegoś takiego nie zrobi – chyba że pod przymusem. Ale my jako społeczeństwo to właśnie zrobiliśmy w 1999 roku (tyle, że w odniesieniu do rodziców, a nie dzieci).

Pan Forbes zapewne nie jest idiotą i doskonale to rozumie. Po co więc udaje to zatroskanie o polskie społeczeństwo? Po co sięga po argumenty (porównanie do Stalina), które są godne jakiegoś pieniacza, a nie szacownego redaktora? To są oczywiście retoryczne pytania......

Podkategorie

Kótkie opisy wydarzeń, które mogą wskazywać na kierunki działań w gospodarce.

Kredyty we frankach