Każde wybory to „święto demokracji”. Liberalne media ubolewają, że przedświąteczną atmosferę w Brazylii popsuł jeden z kandydatów na prezydenta - homofob Levy Fidelix. Ten konserwatywny polityk stwierdził mianowicie, że homoseksualiści "potrzebują psychologa" i najlepiej byłoby, żeby się trzymali z daleka od reszty społeczeństwa. Jakby tego było mało, powiedział on, że układ wydalania nie służy do rozrodu, a gdyby homoseksualizm się upowszechnił, skutkiem byłyby problemy demograficzne. Przyjmując promowaną przez zboczeńców definicję tolerancji, grzech nietolerancji jest oczywisty. Czemu jednak to ma być okropne złe dla demokracji? Jeśli społeczeństwo w demokratyczny sposób zażyczy sobie, aby homoseksualiści przestali obnosić się publicznie ze swoimi zboczeniami, to co?