Jeden z najbardziej znanych polskich przedsiębiorców, Marek Roleski (właściciel marki „Roleski”) udzielił wywiadu "Dziennikowi". Prawie jak zawsze w takich wypadkach narzeka na biurokrację, choć tak dokładniej, to przeszkadza mu po prostu mafia: Ponieważ przełamałem monopol na produkcję majonezu, to „muszą mnie załatwić”. I w efekcie nasłano na mnie kontrolę. Wśród przedsiębiorców panuje uzasadniona opinia, że urzędnicy rzucają kłody pod nogi. Oraz radosna twórczość twórców prawa: „brak jest jednoznaczności decyzji i stabilnej wykładni przepisów”.

Marek Roleski wygłosił w tym wywiadzie kilka innych interesujących opinii. O Warszawie: Poza nią, choćby tu, gdzie mieszkam, też prowadzi się interesy. Dobrze, niekiedy nawet lepiej, uczciwiej, bo więzi są tu silniejsze i łatwiej wyczuć ludzi i zrozumieć, co nimi kieruje. Bo wszyscy się tu znają, a to pomaga eliminować niewłaściwe zachowania. W wielkich miastach więzi takich nie ma, słabsza jest wzajemna kontrola wewnątrz środowisk. Wydaje się, że więcej wolno, że wolno na przykład relatywizować zasady. Że „cwaniactwo” może być uznane za dopuszczalną metodą prowadzenia biznesu. Że dobre mniemanie o sobie zastąpi profesjonalizm. Taka jest w ogóle natura wielkich miast, szczególnie miast młodych, w których koncentrują się ogromne interesy i do których spływają zewsząd ludzie o różnej kulturze. Cóż można na to poradzić?

I najciekawsza - o niskich zarobkach w Polsce: Na tym, by w Polsce zarabiało się mało, zależy głównie globalnym korporacjom. Kultura korporacyjna nie jest przygotowana do tworzenia stanowisk opartych na pracy własnych rąk. Nie stworzyła szkół zawodowych, szkół uczących fachu. Kultura korporacyjna wykreowała modę na szkoły biznesu, handlu, a nie na tokarzy, piekarzy, frezerów, spawaczy. Nie ma tych specjalistów za granicą, więc sięga się po Polaków, którzy są bardzo dobrymi fachowcami. Przez lata wykształciliśmy wspaniałych pracowników, a Zachód ich nam teraz zabiera.

Na tym przykładzie widać, że przedsiębiorcy nie są w stanie sami skorygować polityki niskich płac. Mogliby to zrobić pod wpływem rynku. To jednak będą ruchy niewielkie i tylko tam, gdzie będzie brakować rąk do pracy. Potrzebna jest korekta w polityce gospodarczej, którą można wykonać tylko w skali całego kraju.

Rzeczpospolita z kolei publikuje wywiad z innym przedsiębiorcą, osiągającym sukcesy w skali globalnej: Zbigniewem Inglotem. Firma „Inglot” także funkcjonuje z dala od stolicy (pod Przemyślem). Zmarły założyciel firmy Wojciech Inglot zwykł mawiać: prowincja jest w nas. Teraz „Inglot” posiada już 530 salonów w 75 krajach świata. Najciekawsza jest odpowiedź na pytanie o wejście na giełdę: Absolutnie wykluczamy taką opcję. Po wielu latach samodzielnego rozwoju i chyba nie najmniejszego doświadczenia, nie wyobrażam sobie, że musielibyśmy się przed kimś tłumaczyć z naszych planów i prosić akcjonariuszy o akceptację.

Te i wiele innych przykładów pokazują, że w świecie zdominowanym przez korporacje polskie firmy rodzinne nie są bez szans.  

Minister Kopacz w przerwach szkolenia na hejtera (jak wszyscy, to wszyscy – babcia też) pochyla się nad wyczynami swych ministrów. „Zaniepokoił” ją opublikowany w ubiegłym tygodniu raport Najwyższej Izby Kontroli na temat nadzoru Agencji Rynku Rolnego nad spółką zajmującą się między innymi magazynowaniem zbóż. NIK wnioskował o rozważenie likwidacji Elewarru.

Swoją drogą niezły jest ten NIK: zamiast zlikwidować złodziei, to chcą okradaną firmę zlikwidować. Minister Wańka-wstańka Sawicki stracił kiedyś stanowisko, gdy na jaw wyszło nagranie niejakiego Łukasika z niejakim Serafinem: „On [Sawicki] chce się tam okopać i uwłaszczyć. Tam w tej chwili jest około 80 milionów na koncie. Spółka jest warta, nie wiem, około 150-160 milionów, spółka ta Elewarr”. No więc teraz NIK proponuje likwidację. Najlepiej poprzez sprzedanie Sawickiemu.

Kopacz pochyliła się także nad konfliktem między Burym a CBA. Spodziewany jest komunikat. Jego zredagowanie łatwe nie jest: jak potępić (wybory), służb nie ośmieszyć (bezradność) i podkarpackiej mafii nie ruszyć?

Minister Rolnictwa chwali się naszym rolnictwem, które jego zdaniem mogłoby być wzorem dla świata: W naszych gospodarstwach rodzinnych, gdzie średnia gospodarstwa wynosi ponad 10 hektarów możemy zachować bioróżnorodność i produkować wysokiej jakości żywność zgodnie z tradycyjnymi recepturami.

Podał przy tym dwa istotne czynniki, które zapewniły nam sukces: nowoczesne przetwórstwo oraz ciągłość gospodarstw, które od co najmniej 200 lat są w posiadaniu indywidualnych rolników.

Minister oczywiście nie wspomina o problemach od lat trawiących polskie rolnictwo:

1. Antychłopskie fobie rządzącej pseudoelity, podsycanej przez liberalną prasę. Oto typowa wypowiedź o rolnikach: na dopłaty dla rolnictwa, które odpowiada za zaledwie 3 proc. naszego PKB przeznaczane są gigantyczne środki. - Gdyby zliczyć środki unijne i krajowe oraz wszystkie kanały wspomagania rolnictwa, to wyjdzie 50-55 mld zł rocznie. I coś takiego mówi ponoć była wiceminister rolnictwa (choć nie na pewno, bo wypowiedź może być zmanipulowana).

2. Wspomniane dopłaty. Wynikają one z unijnej polityki, która ma na celu produkcję taniej żywności. Jednak wbrew pozorom to nie jest korzystne dla Polski z dwóch powodów. Pierwszy to oczywiście dużo niższe dopłaty do rolnictwa w Polsce w stosunku do krajów z którymi konkurujemy. Drugi zaś to taki, że tania żywność powoduje, że nie jest opłacalna uprawa na małych areałach. I to do tego stopnia, że nawet produkując na własne potrzeby trzeba czasem wydać więcej, niż wynosi detaliczna cena detaliczna uzyskanej żywności. Dlatego wiele areałów stoi nie zagospodarowanych, a znacząca część wsi żyje z rent i emerytur.

3. Rządzący zadbali o to, aby rolnicy byli wyłączeni z normalnego obrotu gospodarczego – łącznie z przetwórstwem. Jest to jedna z głównych przyczyn ich protestów. Nie tylko mają oni stosunkowo niewielki udział w wartości dodanej sektora żywnościowego, ale też rolnicy są słabym partnerem dla kontrahentów (na przykład muszą godzić się na bardzo długie terminy zapłaty).

4. Utrzymywane bardzo wysokie odsetki od kredytów uderzają przede wszystkim w wieś. Czymś niesłychanym były próby zniszczenia bankowości spółdzielczej (w tym jednym przypadku przy wejściu do UE polski rząd postulował zwiększenie wymagań wobec unijnych propozycji). Trwa też bezprzykładna próba zniszczenia SKOK'ów. A to są podmioty w największym stopniu obsługujące wieś.

Do tego należy dołożyć silny wpływ polityki na ceny. Nie tylko chodzi o spekulacje żywnością przekładającą się na wahania cen, ale także polską politykę zagraniczną, która skutkuje odcięciem największego naturalnego rynku dla polskiego rolnictwa: Rosji. Rolnicy obawiają się też masowego wykupu ziemi przez podmioty zagraniczne.

Nic więc dziwnego, że wieś opuszcza masa młodych ludzi, wyjeżdżających za granicę. Nie należy się dziwić, że od lutego trwa protest rolników. Jest on całkowicie ignorowany przez media i polityków. Dopiero po przegranych wyborach prezydenckich w których wieś zagłosowała przeciw Komorowskiemu (protest trwał już ponad 3 miesiące) pani premier spotkała się z protestującymi. Obiecała im między innymi osobisty nadzór nad pracami mającymi na celu ochronę polskiej ziemi przed wykupem przez zagraniczne spółki.

 

Długi weekend to idealny okres do promowania inicjatywy ludzi z kręgu Leszka Balcerowicza, Okazuje się jednak, żadne media jakoś dziwnie umilkły na ten temat. Żadnych badań pokazujących wzrost poparcia? Żadnych proroctw ile to pan Petru zwojuje? Nic – ani na pierwszych stronach gazet, ani na portalach społecznościowych. Nawet krytyki! Chyba ostatnia informacja na ten temat na portalu wPolityce dotyczy plagiatu jaki prawdopodobnie popełnił Ryszard Petru (nie ulega wątpliwości, że NowoczesnaPL myli się z „Nowoczesna Polska”, co jest nazwą zastrzeżoną zacnego stowarzyszenia).

Dopiero pod wieczór na Salon24 opublikował tekst „Kim jest wkurzony Ryszard Petru”, z którego także Petru zadowolony raczej nie będzie. Czytamy w nim: z depesz Wikileaks dowiadujemy się, że Petru był w swojej karierze także nieformalnym doradcą premiera Donalda Tuska i pośrednikiem między nim a Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Petru nie zaprzeczył tym rewelacjom.

Ten nagły brak zainteresowania może być tylko ciszą przed burzą. Marketingowcy dobrze wiedzą, że jeśli produkt ma kiepskie wejście, to trzeba zdjąć go z rynku i zrobić nowe otwarcie z większym przytupem.

Wykorzystajmy tą chwilę oddechu na przyjrzenie się największemu „dziełu” Ryszarda Petru. To on był jednym z twórców OFE. A raczej wykonawców – bo jak mówi Pani Profesor Leokadia Oręziak „OFE to genialnie zaplanowana akcja wielkich korporacji finansowych”.

Pani Kopacz otworzyła w tym tygodniu biurko i bardzo się zdziwiła. Jakiś dwa miliardy? Jak to się szczęśliwie składa… Damy ludziom podwyżkę i znów na nas zagłosują! Cieszmy się: „Rząd znalazł 2 miliardy. Budżetówka dostanie wyczekiwane podwyżki”. Co prawda podwyżki planuje dopiero w 2016 roku, ale w końcu teraz są inne polne wydatki (jak utrzymanie armii hejterów na przykład).