- Szczegóły
- Kategoria: Godne społeczeństwo
Dzisiaj na całym świecie organizowane są protesty przeciw GMO.
Trudno zrozumieć dlaczego w Polsce opozycja nie wykorzystała okazji, aby w przeddzień wyborów stanąć na czele takich protestów. Tego nie dałoby się ukryć nawet w trakcie ciszy wyborczej.
Generalnie ruch anty-GMO w Polsce jest słaby. Nawet ciekawy portal iozn.pl nie odnotowuje aktualnych protestów. Pomimo, że wcześniej organizował akcję „mówimy stanowcze nie dla GMO”.
Uzupełnienie 24V: relacja filmowa z Nowego Jorku
- Szczegóły
- Kategoria: Godne społeczeństwo
Jednym z najpopularniejszych słów w mijającej kampanii wyborczej jest „populizm”. Populizm to zgodnie ze słownikową definicją „popieranie lub lansowanie idei, zamierzeń, głównie politycznych i ekonomicznych, zgodnych z oczekiwaniami większości społeczeństwa w celu uzyskania jego poparcia i zdobycia wpływów lub władzy”. Czy w ten sposób nie można by jednak równie dobrze definiować demokracji? Większość polityków uważa, że opinie wyborców nie są dla nich wiążące. Dlaczego? Bo za głupi? Czy różnica między demokracją a populizmem wiąże się z oceną społeczeństwa? A może to jedynie kwestia zabarwienia emocjonalnego podobnych semantycznie określeń? Gdy chcemy kogoś przekonać – mówimy o demokracji, a oponując sięgamy po słowo „populizm”?
Na pewno populizmem jest popieranie popularnych poglądów wbrew rozsądkowi. Według wielu komentatorów z czymś takim mieliśmy do czynienia w mijającej kampanii wyborczej. Do tych krytyków należy Arcybiskup Gocłowski, którego zdaniem obietnice wyborcze „powinny mieć oparcie w realiach ekonomicznych”. Na ekonomii Arcybiskup zna się jak mało kto (vide afera Stella Maris w jego kurii ;-)). Ci którzy się mniej znają, są skazani na ufanie analizom pokazującym jakie to wszystko kosztowe. Skupmy się na tym, co według podlinkowanego tekstu obiecuje Andrzej Duda (bo obietnic polityków PO chyba nikt już poważnie nie bierze):
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Węgry pod wodzą Orbana notują zadziwiające sukcesy gospodarcze. Prawdą jest, że ratując kraj przed katastrofą Orban znacząco podwyższył podatek VAT oraz doprowadził do zwiększenia obciążeń fiskalnych dużych korporacji – w tym banków. Jednak trudno mówić jednoznacznie o tym, że tam są wysokie podatki. Wypowiedź Komorowskiego na ten temat ociera się o manipulację. Tym bardziej, że obecnie rząd przygotowuje obniżkę podatków: Z zapowiedzi rządu Viktora Orbana wynika, że już od 2016 roku na niższe podatki będą mogli liczyć zarówno zwykli obywatele, jak i firmy. Pierwszą ze zmian ma być obniżenie podatku dochodowego PIT z 16 do 15 proc. Będzie ono połączone ze stopniowym zwiększaniem ulg podatkowych dla rodzin. […] Orban planuje także stopniowe łagodzenie podatku VAT na poszczególne artykuły spożywcze. Na pierwszy ogień ma pójść wieprzowina (obniżka VAT z 27 do 5 proc.).
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Dziennikarze ekonomiczni już policzyli: biada nam ach biada, jeśli Andrzej Duda spełni swe obietnice: „Likwidacja podatku od emerytur, podniesienie kwoty wolnej czy 500 zł dodatku na dzieci może kosztować prawie 70 mld zł rocznie”. W czasach słusznie minionych Jan Pietrzak śmiał się: "państwo dopłaca do mleka, stoczni, hut, transportu kolejowego, ... - do wszystkiego. Skąd bierze - nie wiadomo". Po odrzuceniu tych bzdur wraz z systemem, który one charakteryzowały, zbudowaliśmy nowy system – z nowymi idiotyzmami. Polaków wytresowano jak te małpy, nakazując im każde przedsięwzięcie zaczynać od policzenia ile to kosztuje. Potem pojawia się mantra ummmmm - budżet nie jest z gumy, a pan nasz i władca bankier nie będzie nas kredytował w nieskończoność. Gdyby wszyscy Polacy przechodzili edukacyjną tresurę na jakiejś akademii ekonomicznej – można by to zrozumieć. Ale żeby stosunkowo dobrze wykształcony naród dał się tak omotać grupce idiotów tylko dlatego, że mają profesorskie tytuły?
Weźmy na przykład emerytury. Odpowiednio wytresowany ekonomista rozumuje tak: skoro oni nie pracują, to muszą się na nich złożyć pracujący. Każdemu trzeba trochę zabrać, żeby naskładać na emerytury. Stosunek ilości pracujących do nie pracujących jest sprawą kluczową. Normalny ekonomista (zachowujący trzeźwość myślenia) rozumuje tak jak niektórzy kandydaci na prezydenta. Podatek od emerytur państwo przeznacza na swoje wydatki – często uzasadniane dobrem tych emerytów. Bywa więc tak jak zauważyła Magdalena Ogórek: emeryt mieszka przy eleganckim skwerze z wyremontowanymi uliczkami, ale nie ma co do garnka włożyć. Jeśli zostawimy im te pieniądze, to oni wydadzą je w sposób bardziej racjonalny, ale i tak wrócą one do gospodarki (podnosząc nasze PKB). Człowiek, który z ekonomią nie ma nic wspólnego, ale potrafi myśleć systemowo rozumuje tak: aby zapewnić godne życie wszystkim ludziom potrzeba wykonać pewną pracę. Przypada ona w udziale głównie osobom w wieku produkcyjnym. Jeśli suma produktywności (liczonej jako zdolność do wykonania takiej użytecznej pracy) osób zdolnych do pracy jest zbyt mała, to nie możemy sprostać temu zadaniu. A jest? Oczywiście, że nie. Zatem pytanie zasadnicze brzmi: czy chcemy i potrafimy jako społeczeństwo zaopiekować się ludźmi na emeryturze i zapewnić im godne życie na starość. Jeśli tak – to całą resztę: czyli organizację tej pracy i jej rozliczenie należy powierzyć fachowcom, aby to zorganizowali. Ta praca do wykonania to przecież potencjalny wzrost PKB. A to nawet ekonomistów powinno uszczęśliwić.
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Polskie media opisują wizyty kolejnych zachodnich dyplomatów w Rosji w kontekście krytyki wobec Kremla. Trudno spotkać refleksję: dlaczego ta krytyka nie jest wypowiadana z Waszyngtonu i skąd ta przemożna chęć rozmowy z „reżimem” - najlepiej w cztery oczy. Z kolei przeglądając doniesienia rosyjskiej agencji Sputnik można odnieść wrażenie, że z wojny gospodarczej zwanej „sankcjami” Rosja wychodzi zwycięsko. MFW chwieje się pod wpływem działań BRICS, Rosja mocno awansowała w raporcie Światowego Forum Gospodarczego pod względem kapitału ludzkiego (z 56 pozycji na 26). Do końca roku spodziewane jest zniesienie sankcji. Tymczasem Chiny przygotowują się na upadek dolara a amerykańscy nafciarze tracą fortuny.
Rosyjska gospodarka rzeczywiście przeszła nadzwyczajny "stress test", pokazując swą siłę. Zadłużenie zagraniczne Rosji spadło w ciągu roku o 1/3, co jest niesamowitym osiągnięciem. To jednak równocześnie pokazuje, jak dużo Rosjanie są w stanie pożyczyć. Stąd trudno się dziwić powrotom "inwestorów" na ten rynek. Kurs dolara spadł poniżej 50 rubli, a Bank Centralny Rosji rozpoczął skup dolarów, aby zwiększyć nadszarpnięte rezerwy i zatrzymać nadmierny wzrost kursu rubla. Ropa naftowa z kolei kosztuje już ponad 65 dolarów za baryłkę. Kilka miesięcy temu fachowcy wróżyli kompletny upadek rubla oraz spadek cen ropy poniżej 20 dolarów!!!
Czytaj więcej: Czy Rosja wygrywa wojnę gospodarczą z zachodem?