2015-04-01

2015-04-02

2015-04-03

2015-04-04

2015-04-05

2015-04-06

2015-04-07

2015-04-08

2015-04-09

2015-04-10

2015-04-11

2015-04-12

2015-04-13

2015-04-14

2015-04-15

2015-04-16

2015-04-17

2015-04-18

2015-04-19

2015-04-20

2015-04-21

2015-04-22

2015-04-23

2015-04-24

2015-04-26

2015-04-27

2015-04-28

2015-04-29

2015-04-30

To wręcz niesamowite, że we współczesnej ekonomii nadal panuje przekonanie, że nic nie jest za darmo. Jeśli przeanalizować argumenty za takim podejściem, to odnajdujemy w nich okropny błąd logiczny. W ekonomicznych analizach wartość ma tylko to, za co trzeba płacić. A skoro tak – to oczywiście ktoś musi za wszystko zapłacić. Jeśli mamy „darmową” służbę zdrowia, a lekarze nie pracują za darmo to ktoś im musi zapłacić. Płaci im państwo z naszych podatków. Błąd polega na tym, że z góry bierze się pod uwagę tylko to, co nie jest darmowe (zakładamy to co mamy udowodnić).

Jednak nawet w medycynie pełno jest działań altruistycznych. Nie zawsze wiążą się one z kosztami. Na przykład praca wolontariuszy i zakonnic w hospicjach. Darmowe rozwiązania już dawno zdominowały informatykę.

Dlatego potrzebna jest refleksja nad nową doktryną ekonomiczną, która uwzględniałaby wartość pracy wykonywanej bez wynagrodzenia, wartość dostępnych za darmo dóbr i infrastruktury.

W tym ostatnim przypadku sytuacja jest szczególna. Bo wytworzenie infrastruktury (na przykład dróg) oczywiście jest kosztowne i udostępnianie jej za darmo może budzić kontrowersje. Jednak znaczącą część infrastruktury dostaliśmy w spadku po PRL. Biorąc pod uwagę stan obecny nawet w tym wypadku nie można w pełni uznać, że nic nie jest za darmo. Dal uproszczenia załóżmy, że służącą wszystkim bezpłatnie infrastrukturę zaliczamy do „darmowych”.

Eliminacja tego, co jest lub powinno być darmowe prowadzi do wielu patologii. Jak na przykład sprzedawanie programów za złotówkę, żeby się urząd skarbowy nie przyczepił. Trwa też zażarta walka o przywłaszczenie tego, co jeszcze jest darmowe. Wielu cwaniaków potrafi zbudować biznes polegający na pośredniczeniu w dostępnie do tego, co darmowe. Trzymając się medycznych przykładów, można wskazać dość powszechną praktykę, gdy specjalista przyjmujący w prywatnym gabinecie kieruje pacjenta do szpitala na bezpłatne badania. Później z wynikami znów trzeba się pojawić prywatnie. Płacimy mu za wizyty, które nie miałyby sensu, gdyby nie wiązały się z dostępem do tego co „darmowe”. Czasem, gdy biznesowi brakuje tego co darmowe, udaje się wytworzyć nowe dobra do podziału. W ten sposób zbudowano na przykład sieć naziemnej telewizji cyfrowej, ograniczając równocześnie do niej dostęp. Podobny charakter ma przymuszanie coraz większej ilości ludzi do pracy w charakterze wolontariuszy. Taka praca może być czymś chwalebnym. Ale jeśli jest z tym związany przymus – to łamane jest prawo do wynagrodzenia (zob. „Najlepszy pracownik - darmowy”).

Żyjemy w trudnych czasach. Zwłaszcza dla chrześcijan, którzy są atakowani na różne sposoby i z różnych stron. Podważane jest nie tylko ich prawo do zachowania zasad funkcjonowania społeczeństwa, które ukształtowali ich przodkowie. Próbuje się im narzucać prawa sankcjonujące i promujące grzech. Jest to związane z pewnego rodzaju kuszeniem „normalnością”.

Ta nowa „norma” razi swym relatywizmem, który nierzadko dotyka nas w formie skrajnej obłudy rządzących elit. Ostrość tego konfliktu sprawia, że ludzie dobrej woli ograniczają się do sprzeciwu wobec zła. Ale współczesny świat to nie jest walka dobra ze złem. Może więc zamiast wybierać między większym lub mniejszym złem, należy próbować czynić wyłącznie dobro – w takim zakresie jak to jest możliwe?

Znany jest eksperyment na myszach (eksperyment Ccalhouna), który pokazuje degenerację społeczności, pozbawionych egzystencjalnych problemów. Dla człowieka XXI wieku egzystencja nie ogranicza się do sfery materialnej. Siła zła sprawia zaś, że potrzeba wiele wysiłku dla zachowania pełni człowieczeństwa. Są to doskonałe warunki dla doskonalenia siebie i prób wpływania pozytywnie na otoczenie. Wiara w Chrystusa Zmartwychwstałego daje zaś pewność, że w ostatecznym rozrachunku taki wysiłek się opłaci.

Nie ulegajmy więc stadnym instynktom i pozostańmy wierni. Tego życzy z okazji świat Wielkiej Nocy

Redakcja portalu argumenty.net

Iran zgodził się ograniczyć swój program rozwoju energetyki nuklearnej, tak aby nie było obaw, że zbuduje broń jądrową. Oczywiście spotkało się to z ostrą krytykuje premiera Izraela. Dla Europy jest to porozumienie korzystne, gdyż Prezydent Obama osiągnął sukces i nie musi przechodzić do historii jako twórca porozumienia o wolnym handlu z UE ;-). Wygląda na to, że stosunki USA z Izraelem staną się jednym z najważniejszych elementów sporu politycznego w zbliżającej się kampanii wyborczej w USA. Kto wie – może arogancja Netanjahu doprowadzi go nawet za kratki. Na chwilę obecną najważniejsze wydają się gospodarcze skutki porozumienia z Iranem. Odblokowane zostaną bowiem możliwości uczestniczenia tego kraju w wymianie międzynarodowej. Iran może zwiększyć produkcję ropy nawet o 1 mln baryłek dziennie. Może to silnie zatrząść i tak już rozchwianym rynkiem. Najbardziej może ucierpieć Arabia Saudyjska. Do Iranu zaczną napływać inwestycje finansowe, a jeśli gospodarka Iranu wykorzysta w pełni moce produkcyjne, może nastąpić dwucyfrowy wzrost gospodarczy. To może zadziałać jak zwolnienie ręcznego hamulca. Nic dziwnego, że Persowie najbardziej cieszą się z porozumienia.

Stanowisko rządu polskiego w sprawie kredytów we frankach rozsierdziło (i słusznie) profesora Modzelewskiego. Pisze on między innymi: „Ktoś, kto reprezentuje rząd naszego kraju (albo tak sądzi, że ma do tego prawo), ponoć stwierdza tam, że stwierdzenie nieważności walutowej indeksacji tychże kredytów i konieczność ich „przewalutowania” mogłoby wygenerować po stronie banków straty w wysokości kilkudziesięciu miliardów złotych. Prawda, że to przerażająca wizja dla rządu naszego kraju? Straty obywateli polskich (w tej samej kwocie) są oczywiście zdaniem autora owego pisma czymś zgodnym ze stanowiskiem rządu polskiego, a straty banków już nie, bo ich dobro jest przedmiotem szczególnej troski demokratycznie wybranych władz Wolnej Polski. Nie chce się wierzyć, że ktoś mógłby podpisać się pod czymś takim nie będąc tylko lobbystą banków”.

Trudno też nie zgodzić się z tezą, że „Rząd Polski nie powinien zajmować tu jakiegokolwiek stanowiska, bo nie ma ani takiego obowiązku ani tym bardziej sensu”. W tej sytuacji określenie „ polscy nachuiści” można uznać za adekwatne (cokolwiek miałoby ono znaczyć ;-)).

Trudniej jednak zgodzić się z wnioskami politycznymi, jakie profesor Modzelewski wyciąga z tej sytuacji: pismo to skutecznie niszczy wizerunek rządzących nie tylko w oczach „frankowiczów” i ich rodzin, a to dziś ważna grupa wyborców. Rozwiewa ono wszelkie złudzenia co do rzeczywistych intencji rządzących i wiarygodności ich deklaracji. Przy okazji warto zauważyć, że przywróciło ono do publicznego obiegu „aferę frankową”, którą miała skutecznie przykryć antyopozycyjna „afera SKOK-u Wołomin” – aby „zdjąć problem z przestrzeni medialnej” nie wystarczy zagrozić innym podziałem wydatków na reklamy: trzeba jeszcze umieć siedzieć cicho wtedy, gdy każde twoje słowo może być użyte przeciwko tobie.