Istnieje kilka hipotez wyjaśniających działanie Szwajcarów:

1. Frank szwajcarski jest pierwszą ofiarą wojny walutowej (AFP). Szwajcarzy znaleźli się – trochę przypadkiem – na pierwszej linii frontu. Jednak Unia Europejska, Amerykanie czy Japończycy, to gospodarki stosunkowo duże. Więc wpływ ewentualnych dużych zawirowań walutowych na gospodarkę może być mniejszy, niż w mniejszej Szwajcarii. Dlatego Szwajcarzy nie chcą w tym uczestniczyć.

2. Druga hipoteza (Bloomberg – zob. polskie tłumaczenie na forsal.pl) zakłada, że wręcz przeciwnie – Szwajcarzy nadal chcę brać udział w wojnie walutowej, ale zmieniają front. Gdy sytuacja się trochę uspokoi, zwiążą swoją walutę z dolarem. Istnieje bowiem duże prawdopodobieństwo, że euro będzie „drukowane” w dużych ilościach i utrzymywanie stałego kursu do tej waluty może być i tak niewykonalne.

3. Trzeci powód jest prozaiczny (i chyba najbardziej prawdopodobny). Zniesienie sztywnego kursu jest wynikiem nacisku kantonów, które są w dużej części właścicielem banku centralnego. Prowadzona dotąd polityka nie zapewniała kantonom dywidendy z zysku, która stanowi ważny składnik ich dochodów.

 

Wszystko wskazuje na to, że zamieszanie wokół franka to dopiero początek. Należy się obawiać, że oto "nadchodzi walutowe tsunami”.

Jeden procent najbogatszych już ma prawie połowę majątku świata. Wymiar globalnej niesprawiedliwości jest wstrząsający – ich bogactwo rośnie w zastraszającym tempie. Zagraża ono całej gospodarce . Także w Polsce – wbrew uspokajającym doniesieniom prasy.

Polskie problemy z kredytami we frankach to odwrotna strona tego medalu. Skoro wzrost bogactwa „wybrańców” jest szybszy niż wzrost PKB, to ktoś musi tracić. „Frankowicze” należą do tej właśnie grupy.

Wszystko dzięki finansyzacji. Inaczej mówiąc „pieniądz robi pieniądz”, a dzięki rozwojowi techniki – robi to coraz sprawniej. Przy całkowitej uległości rządów, które przecież muszą „pielęgnować zainteresowanie inwestorów”. Gdyby „inwestorzy” nie interesowali się Polską, to może kradliby gdzie indziej. A tak – nasi „frankowicze” są sławni na cały świat.

Udało się wytropić niezbyt roztropną opinię klubu parlamentarnego PiS na temat „Rekomendacji S”, wydanej przez KNF (wówczas jeszcze instytucja nosiła nazwę Komisja Nadzoru Bankowego).

To stanowisko PiS jest świadectwem tego, jak bardzo partiom brakuje zaplecza w postaci rzetelnych ośrodków analitycznych. Pozostają im opinie gazetowych ekspertów. Oto świadczący o tym fragment dokumentu: Klub Parlamentarny Prawo i Sprawiedliwość podziela opinie wielu ekspertów ekonomicznych, mówiące o negatywnych skutkach „Rekomendacji S”. Specjaliści z Centrum im. Adama Smitha, podkreślają niebezpieczeństwo związane z ograniczeniem konkurencyjności na rynku bankowym.

Rekomendacja S rzeczywiście istotnie ograniczyła dostępność kredytu we frankach szwajcarskich. W następnych latach (w międzyczasie weszła w życie Rekomendacja S II) - wraz ze zmianą sytuacji na rynku - nastąpiło powolne wyeliminowanie kredytów frankowych. Jednak wiele problemów pozostało. Przede wszystkim wysokie spready (czyli koszt zamiany złotówek na franki przy spłacie). Ale to nie był jedyny problem związany z kredytami we frankach. Istnieją poważne wątpliwości, czy rzeczywiście kredytobiorcy byli świadomi ryzyka. Brakowało rozsądnych rozwiązań dotyczących upadłości konsumenckiej. Nadal brakuje ograniczenia do poziomu zabezpieczeń. Toleruje się lichwę, użycie niedozwolonych klauzul w umowach, oraz pogwałcenie zasad równości wobec prawa poprzez bankowy tytuł wykonawczy.

W tej sytuacji bardzo trudno jest zamknąć sprawę stwierdzeniem „widziały gały co brały”. Ale na szczęście jest PiS i „tropiciele” jego wpadek. W tej sytuacji temat można uznać za niebyły :-(.

Podobno w Polsce suwerenem jest społeczeństwo. Rząd sprawuje władzę w imieniu tegoż społeczeństwa. Inaczej niż w czasach PRL, gdy to musieliśmy wykonywać polecenia ZSRR. Janusz Korwin-Mikke jest jednak innego zdania:Czy mamy pretensje do śp.gen. Wojciecha Jaruzelskiego o wprowadzenie stanu wojennego? […] Jeśli mamy – to znaczy, że gen. Jaruzelski mógł wprowadzić stan wojenny – albo mógł go nie wprowadzić. Co właśnie oznacza, że PRL była państwem suwerennym.

Jednak ten poziom suwerenności mamy także obecnie. Pomimo, że Polska zobowiązała się sprzedać banki – nie musieliśmy tego robić i rząd SLD wstrzymał wyprzedaż. Trzeba było dopiero szajki Buzka ze sprzedawczykiem Balcerowiczem, by zobowiązania wykonać. Być może podobnie wyglądała sprawa zamknięcia polskich kopalń, co na razie nie doszło do skutku. Dokładnie tak samo jak z Lasami Państwowymi, które PO chciało nocą „ratować” zmieniając Konstytucję. Ta sprawa pokazuje najbardziej dobitnie, jak bezczelne i aroganckie siły rządzą Polską. Przecież oni chcieli wpisać do Konstytucji zakaz prywatyzacji lasów! Tylko ten wredny PiS nie pozwolił – jak zwykle. Kulisy tej sprawy opisuje Zbigniew Kuźmiuk:Okazuje się, że w marcu 2008 roku na spotkaniu z przedstawicielami organizacji żydowskich w Nowym Jorku premier Donald Tusk, obiecał rozwiązanie ciągnącego się od lat problemu restytucji mienia żydowskiego w Polsce, przy czym zaznaczył, że nie będą to zwroty sięgające kilkudziesięciu procent jego wartości ale takie na jakie Polskę będzie stać.
W styczniu 2009 roku ówczesny ambasador USA w Polsce Victor Ashe depeszował z Warszawy, że podczas jednej z oficjalnych rozmów marszałek Bronisław Komorowski deklarował mu, że sprawa rekompensat za pozostawione w Polsce mienie, zostanie szybko rozwiązana
.

Depesza o której wspomina Kuźmiuk jest dostępna pod adresem: http://www.wikileaks.org/plusd/cables/09WARSAW78_a.html. Każdy może się przekonać, że rzeczywiście Ambasador pisze o obietnicach sprzedaży lasów dla zaspokojenia roszczeń (to contribute to a compensation fund by selling government-owned real estate, including forests).

W Moskwie zakończyła się międzynarodowa cykliczna konferencja naukowa Gaidar Forum, poświęcona gospodarczej roli Rosji w świecie. Wydawać by się mogło, że temat jest ważny, a echa debaty znajdą się we wszystkich mediach światowych. Jednak przynajmniej polska prasa nieomal całkowicie zignorowała to wydarzenie.

Po treści programu można się było spodziewać dyskusji teoretycznych (na przykład: czy człowiek jest dla gospodarki, czy też gospodarka dla człowieka). Jednak kryzys ekonomiczny w Rosji sprawił, że to właśnie różnym aspektom kryzysu poświęcono wiele uwagi.

Szerokim echem odbiło się wystąpienie Germana Grefa – szefa Sbierbanku pierwszego dnia obrad. Śledząc relacje z tego wystąpienia widać jak bardzo medialne przekazy są skażone uprzedzeniami, bierzącą polityką i zwykłą propagandą.

W polskiej „opiniotwórczej” gazecie relacja zyskała tytuł: Rosji grozi masowe bankructwo banków. Gazeta ta od miesięcy opisuje „panikę”, „katastrofę” itp. zjawiska u naszego wschodniego sąsiada. Nie ma się więc co dziwić, że ten tytuł nie za bardzo ma potwierdzenie w treści artykułu. Ważne, że ma pokrycie w „linii redakcyjnej”. Nawiasem mówiąc trudno też oczekiwać dostrzeżenia związku między niską ceną węgla, a spadkiem cen ropy (prawdopodobnie wskutek manipulacji).Jeśli polskim kopalniom grozi bankructwo, to wina „przywilejów górniczych” i związkowców.

Bardziej merytoryczny charakter ma relacja Financial Times. Zwrócono w niej uwagę przede wszystkim na to, że Gref bronił banku centralnego, który został skrytykowany za opieszałość w ratowaniu rubla. Zdaniem Grefa działania były "w najwyższym stopniu racjonalne". Skrytykował natomiast rząd (to u ruskich można tak?) za brak przejrzystości w działaniu i opieszałość w restrukturyzowaniu gospodarki. Rząd mógł bowiem zrobić więcej, aby poprawić klimat inwestycyjny i naprawić inne słabości strukturalne, które istniały na długo przed sankcjami i obecnym spowolnieniem gospodarczym.

Jeszcze inaczej wygląda relacja rosyjska. Podkreślono, że Gref wezwał ludzi, by nie panikować, bo po szybkim spadku cen ropy naftowej, powinny one następnie wzrosnąć. W tym samym czasie, ekonomista dał bardzo pozytywne perspektywy dla cen ropy naftowej. Zaznaczył jednak, że cena "może pozostać przez kilka lat na poziomie 60-70 dolarów za baryłkę". W każdym razie, ze względu na spadek cen ropy naftowej wpływy Rosji będą mniejsze traci 4 biliony rubli.
W tej sytuacji Rosja musi utrzymać niskie wydatki bieżące z budżetu oraz pobudzić rodzimą przedsiębiorczość.