No i udało się! Teraz to już na pewno oczy świata będą zwrócone na ulice W-wy, a nie na Aleppo. Mamy nasz Majdan (a przynajmniej „majdanek”). Wnet zbierze się co najmniej Rada Bezpieczeństwa ONZ i ….

No właśnie – i tu mamy problem. Będą radzić na temat tego, czy „dziennikarze” mogą filmować zaplecze polskiego Sejmu? A może o tym, czy Polska powinna wypłacać komuchom ponadprzeciętne emerytury? Albo pochylą się nad losem biednej „opozycji”, której najbardziej znany przedstawiciel właśnie zażądał, by wyrzucić Polskę z UE? Ciekawe czy ktoś się go zapyta, czy mają nas wyrzucić razem z gejami, których Wałęsa chciałby umieścić „za murem”?

Daty mają swoją wymowę. Nawet „totalna opozycja” zauważyła w końcu niefortunność organizowania debaty wymierzonej w Polskę akurat w rocznicę stanu wojennego. Nie przeszkodziło im to w blokowaniu ustawy deubekizacyjnej akurat w rocznicę masakry w Kopalni Wujek.

 

Świat technologii także nie chce szukać braku demokracji w Warszawie. Wydarzeniem środy nie była „debata o Polsce” tylko spotkanie Donalda Trumpa z prezesami największych spółek z Doliny Krzemowej. Większość z tych ludzi wspierała Clinton, a niektórzy ostro atakowali Trumpa. Jednak w USA potrafią przejść od kampanii wyborczej do realiów życia. Prezesi wiedzą, że polityka jest dla nich ważna – choćby w kwestii imigracji, która zasila Dolinę Krzemową w specjalistów z całego świata. Z kolei polityk nie może ignorować potrzeb firm wartych w sumie ponad 3 biliony dolarów i generujących olbrzymi obrót. Poza imigracją ważnym punkty sporne to z pewnością podatki oraz globalizacja. Trump chciałby, aby te firmy płaciły podatki w USA i tam tworzyły miejsca pracy. Obecnie dzięki różnym kombinacjom realne opodatkowanie tych firm wynosi ledwie kilka procent, a duża część produkcji odbywa się poza USA.

Spotkanie zorganizował przedsiębiorca wspierający Trumpa - Peter Thiel. Nie miało ono charakteru roboczego, więc media skupiły się na wspomnieniach z kampanii (time.com), tym kto gdzie siedział (businessinsider.com) i dlaczego nie zaproszono prezesa Twittera (ponoć poszło o spór z Trumpem o hasztagi - zerohedge.com).

Wczorajszy zamach stanu wyszedł chyba dość żałośnie, bo dzisiaj w mediach trudno nawet znaleźć o nim informacji. Materiały archiwalne z okresu stanu wojennego pokazywane w TVP trudno było nie odnieść do współczesności. Narzucała się analogia między ówczesnymi siłami postępu gotowymi bronić nas za wszelką cenę przed wichrzycielami, a obecnymi siłami postępu gotowymi na wszystko, by cofnąć nas z drogi populizmu. Widać też wyraźną różnicę: pohukiwania z centrali (wówczas w Moskwie, obecnie w Brukseli) nie są groźne, gdy po naszej stronie zdrajcy nie mają władzy. Skoro Niemcy sięgają po symbole SS by zohydzić Kaczyńskiego, to czego jeszcze mamy się spodziewać? Dowiemy się, że Hitler był Polakiem, a Kaczyńscy to jego nieślubne dzieci?



PS.
Janusz Lewandowski: "Parlament Europejski patrzy na Aleppo a powinien patrzeć na ulice Warszawy". Biednemu zawsze wiatr w oczy ;-) Tu mamy wyraźnie do czynienia z ubogimi intelektualnie. Miejmy nadzieję, że przynajmniej w Wigilię nasi bracia mniejsi przemówią po ludzku i dowiemy się, co tak naprawdę ich boli (bo w brak demokracji to trudno uwierzyć).

W Ministerstwie Rozwoju trwają prace nad finalną wersją Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju. Jednym z jej elementów jest opracowanie długofalowej i spójnej wizji polityki migracyjnej Polski. Według Grzegorza Osieckiego z portalu forsal.pl celem ma być zatrzymanie Ukraińców, gdy UE zniesie im wizy. Ma to być coś w rodzaju amerykańskiej „zielonej karty”.

Komentarze pod tekstem słusznie zwracają uwagę, że Ukraińcy wypełniają lukę po młodych Polakach zmuszonych do emigracji. Póki jednak te procesy są w miarę spokojne i naturalne – chyba pozostaje je zaakceptować. Zawsze pozostaje miejsce na refleksje – między innymi nad jednym ze „styropianowych” błędów, jakim było tamowanie handlu przygranicznego w latach 90-tych.

Nasze polityczne elitki wykuły nowy bon mot: rocznica tragedii jest po to by czcić pamięć ofiar, a nie by wykorzystywać ją politycznie. Durnie atakujący Polskę w Brukseli zorientowały się, że sytuacja jest nieco „niefortunna”, a głupoki Polski broniące pomogły im nieco to skorygować. Gdyby debata nad biedną polską demokracją odbyła się dzisiaj – wszystko byłoby na swoim miejscu. Można by uświadomić panu Timmermansowi, że właśnie 13 grudnia 1981 to najnowszy, wciąż bolesny przejaw tradycji zdrady narodowej, a on właśnie się do tej tradycji przyłączył. Od dzisiaj więc żaden przyzwoity Polak nie może podać mu ręki. Wyjście z sali po takim oświadczeniu miałoby swoją wymowę i byłoby to należyte wykorzystanie 13 grudnia. Zamiast tego europosłowie próbują kolejny raz coś Timmermansowi wyjaśnić. Po co – skoro on najwyraźniej jest zbyt głupi, żeby cokolwiek zrozumieć. Inaczej nie dopuściłby do takiego spersonifikowania konfliktu i nie wystawił się na pośmiewisko. Wielka szkoda, że pozwolono mu się trochę wycofać i nadal odgrywać rolę męża stanu do której pasuje tak jak Mateusz Kijowski do roli patrioty….