Niedawno FBI aresztowało Rossa Williama Ulbricht - właściciela portalu, na którym za bitcoiny można było kupić narkotyki, albo zlecić morderstwo (Silk Road). Przejęta została znacząca kwota bitcoinów (144tys o wartości setek milionów dolarów). Transakcje bitcoinem są anonimowe w tym sensie, że nie są znane strony transakcji. Jednak można uzyskać informacje o tym, jakie transakcje były wykonywane przez poszczególnych właścicieli (bez rozszyfrowania ich tożsamości). Wykorzystując te możliwości, dwaj matematycy izraelscy przeanalizowali domniemane transakcje przejętymi przez FBI pieniędzmi. Stwierdzili oni, że łańcuch transakcji między pierwszymi bitoinami w historii, a Silk Road jest bardzo krótki. Stąd podejrzenia, że między twórcą bitcoina, a Rossem Ulbrichtem mogą istnieć jakieś związki.

 

Niezależnie od tego, ile w tym obiektywnych informacji, a ile czarnego PR'u, historia Silk Road odsłania słabości kryptograficznej waluty. Nie leżą one jednak w samej idei takiej waluty, ale w założeniach systemu kreacji i wymiany.

 

 

 

Dzisiaj w „familijnym” teleturnieju telewizyjnym padło interesujące pytanie: o zdobyciu czego marzą młodzi ludzie? Najwięcej ankietowanych odpowiedziało (zapewne zgodnie z prawdą): o zdobyciu pracy. Kiedy to porównamy z marzeniami sprzed 35 lat (zob. film Kieślowskiego „Gadające głowy”), to otrzymamy właściwą miarę postępu, jaki dokonał się w naszym kraju.

 

"The Economist" podaje taką charakterystykę kraju: „chronicznie skorumpowany, dysfunkcyjnie zarządzany i posiadający pasożytniczą elitę”. Nie – to nie o Polsce, tylko o Ukrainie, która dodatkowo jest postrzegana jako „kraj bez tradycji własnej państwowości”, będący na krawędzi bankructwa. Dlatego bez względu na to, kogo Ukraina wybierze, wybranek (Rosja lub UE) weźmie sobie (według "The Economist") na głowę także wielki kłopot.

 

Gdyby chodziło jedynie o współpracę gospodarczą, to takie rozważania nie miałyby sensu, gdyż współpraca gospodarcza opiera się na wzajemnych korzyściach. Niestety integracja z UE ma charakter polityczny, więc nic dziwnego, że Ukraińcy boją się „europejskich standardów”, a europejscy ekonomiści "wielkiego kłopotu".

 

Szefowie COP19 twierdzą, że uzyskali więcej niż oczekiwano. Biorąc pod uwagę megalomańskie tezy w rodzaju „zrobiliśmy dużo dla […] ograniczenia wzrostu średniej temperatury w tym stuleciu o 2 stopnie”, można by się w ogóle tym nie przejmować. Jednak Polska z opinią „największego truciciela Europy” ma czego się obawiać. Ich „sukces” może przerodzić się w naszą klęskę. Pewnym optymizmem napawa to, że „państwa nie zostały zobowiązane do ustalenia celów redukcji emisji CO2, a jedynie swój wkład w globalną politykę klimatyczną”.

Kandydat na ministra finansów snuje wizje. Chce on „stworzenia takiego systemu, który będzie sprzyjał dobrobytowi i wzrostowi gospodarczemu”. Dodał, że Premier Jan Krzysztof Bielecki podobno „zagospodarował” go w MinFin na sześć lat i dzięki temu uda się osiągnąć spadek bezrobocia, wzrost zamożności Polaków za jakieś 20 czy 50 lat.

Wygląda więc na to, że mafia wzbogaciła się o nowego karierowicza, pełnego dobrych chęci i wiary we własne siły, któremu starsi i mądrzejsi podpowiedzą, co zrobić by było dobrze kiedyś tam (dbając równolegle, by im było dobrze tu i teraz).

Czy w Polsce kiedykolwiek gospodarką zacznie kierować człowiek, który zauważy, iż jego zadaniem jest stworzenie warunków, by ludzie zadbali sami o swój dobrobyt tu i teraz, a dobrobyt państwa może powstać kiedyś w przyszłości jako suma tych wysiłków?