W czasach świetności PO politycy tej partii byli sterowani SMS’ami, w których były krótkie instrukcje co mają mówić na „gorące tematy” (najsłynniejszy był ten SMS z ustaleniem winy pilotów tuż po katastrofie smoleńskiej). Było to irytujące – bo przekształcało politykę w marketingowy spektakl. Nawiasem mówiąc „demokraci wszystkich krajów” wydają się tak samo nakręcani – a potem biadolą, że są ofiarami „post-prawdy”. Jednak ten rodzaj kłamstwa miał swoje zalety – bo jak się okazuje prawda jest bardziej okrutna. Trudno bowiem podejrzewać, że jako tako rozgarnięty leming wypisujący te SMS’y wymyśliłby coś tak głupiego, jak ostatnia wypowiedź Grzegorza Schetyny, który ma zamiar dzielić się z Kanclerz Merkel troską o niemieckie inwestycje w Polsce. Nie chodzi mu bynajmniej o to, żeby pokazać większą skuteczność w zachęcaniu inwestorów od Wicepremiera Morawieckiego, ani też o to – by te inwestycje były obustronnie korzystne. On chce wystąpić jako obrońca interesów niemieckich w Polsce!!! No bo jakby ktoś zapomniał, że reprezentuje partię targowicy – to jest okazja do przypomnienia.

Podobno jednym z tematów rozmów ma być poparcie Tuska na drugą kadencję. Może Schetyna chce pokazać, że jest bardziej proniemiecki i prosić Merkel o zamianę (Tusk do Polski – Schetyna do Brukseli)? Alternatywa jest tylko jedna: przywódca partii, która jeszcze niedawno niepodzielnie rządziła Polską jest debilem. Niby racjonalne jest w warunkach niepełnej informacji stosowanie zasady, że najprostsze wyjaśnienie jest prawdziwe – ale może jednak w tym wypadku jest to jakiś spisek? Za kamerą stał Misiewicz i Grzesia rozpraszał? Stanowczo trzeba gdzieś wysłać tego Misiewicza, żeby Grzesia nie rozpraszał.

Nawiasem mówiąc szef Misiewicza – Antoni Macierewicz i Grzegorz Schetyna to "towarzysze broni" z czasów "walki z komuną". Obaj bardzo dobrze uzasadniają określania tego, co z tamtych czasów zostało mianem „styropianowa elita”.

Niestety chyba trzeba przyznać rację profesorowi Bogusławowi Wolniewiczowi, który ostrzegał PiS przed Macierewiczem. Może nie słuchali go, bo ta prawda jest też zbyt okrutna?

Sędzia federalny z Seattle wstrzymał wykonanie dekretu Prezydenta po tym, gdy wpłynął pozew w którym władze dwóch stanów w imieniu obywateli skarżą się na szkodzenie ich interesom ekonomicznym. Donald Trump ostro reaguje na Twitterze - zapowiada się batalia sądowa.

Dużo mniej medialnym jest dekret cofający „Ustawę o Reformie Wall Street i Ochronie Konsumenta”, zwaną od nazwisk autorów ustawą Dodda-Franka. Bez wątpienia WallStreet się ucieszy. Ale nie tylko bankierzy mieli tej ustawy dość. Ustawa jest złożona i nie dopracowana. Obowiązuje nie tylko w USA, ale dotyczy wszelkich podmiotów transakcji w których co najmniej jedna strona jest z USA. Szkodzi to na przykład niektórym państwom afrykańskim.

Szereg obowiązków ewidencyjnych nałożonych na banki zmiejsza niebezpieczeństwo nowego kryzysu. Dlatego usuwając te biurokratyczne ograniczenia Prezydent Trump powinien zaproponować rozwiązania systemowe. Na przykład powrót do ustawy Glassa-Steagalla – co przecież Republikanie obiecali w kampanii wyborczej. Ta ustawa z 1933 roku zabraniała bankom angażowania się bardzo ryzykowne instrumenty finansowe (w tym spekulowania oszczędnościami klientów – co w praktyce oznaczało rozdzielenie bankowości detalicznej i inwestycyjnej). Została ona uchylona w roku 1999. Choć cofnięcie tej ustawy nie było jedyną przyczyną – to na pewno jedną z głównych przyczyn kryzysu finansowego.

 

Leszek Balcerowicz uznał ostatnio, że krytyka kierowana pod jego adresem, to „nienawistne brednie”. Czy rzeczywiście w ocenie jego dorobku górę biorą emocje? Czy potrafimy w sposób obiektywny i jednoznaczny ocenić „transformację ustrojową” i powstałą dzięki niej 3RP?

Ilu ekonomistów tyle opinii

Polscy ekonomiści początku doskonale wiedzieli tak zwany plan Balcerowicza opiera się kłamstwie i jest szkodliwy dla gospodarki.

Na początku grudnia 1989 roku (a więc jeszcze przed ogłoszeniem „planu” odbyło się otwarte zebranie „Solidarności” Wydziału Nauk Ekonomicznych UW. Spotkanie rozpoczął profesor Jan Dziewulski1. Mówił między innymi o tym skąd naprawdę bierze się inflacja: Wszystko w gospodarce robią ludzie, a nie „żelazne prawa” o nadprzyrodzonym charakterze, inflację także, chociaż wydaje się ona sama nakręcać. Główna rola przypada tu rządowi. Wszyscyśmy widzieli, jak – po niepowodzeniu wielkiej operacji cenowo-dochodowej, po której upadł rząd Messnera – robił inflację rząd Rakowskiego (starając się przy tym zrzucić odpowiedzialność na przedsiębiorstwa i społeczeństwo). Obecni kierownicy naszej gospodarki czynią to samo, ale na nieporównanie większą skalę, zasadniczo w ten sam sposób, choć z pewnymi nowymi (nie własnymi zresztą) pomysłami, ufni w osłonę w postaci zaufania społeczeństwa do „Solidarności”.

Mówił też wprost o tym jaki jest sens takiego działania:

Społeczny sens inflacji polega na ogół – jak wiadomo – na redystrybucji dochodu narodowego za pomocą nadmiernej emisji pieniądza papierowego. Ekipa Balcerowicza nie ukrywa, jaka ma być ta redystrybucja. Najbogatsze warstwy ludności mają być w pewnej mierze chronione (na przykład jako podatnicy), prócz tego będą miały możliwość obrony i wzrostu dochodów jako prywatni przedsiębiorcy bądź udziałowcy spółek różnego rodzaju. W ten właśnie sposób nowa klasa powinna zostać wyselekcjonowana i zdać egzamin z przedsiębiorczości.

Najbiedniejsi, niezaradni, popadną w nędzę. Minister Kuroń wręcz wyspecjalizował się w tłumaczeniu ludziom, że jest to nieuchronny, konieczny koszt przebudowy. Rząd solidarnościowy musi, niestety, doprowadzić wiele rodzin do nędzy, ale też postara się umożliwić im wegetację.

 

Tymczasem w mediach prezentowano kłamliwy obraz sytuacji, zapewniając że kilka miesięcy zaciskania pasa pozwoli nam zbudować kapitalizm, który z kolei wszystkim zapewni dobrobyt.

W toruńskiej szkole WSKSiM odbyła się bardzo interesująca konferencja zatytułowana Odpowiedzialność przedsiębiorców za Polskę. Warto zwrócić uwagę szczególnie na wystąpienie Ministra Mateusza Morawieckiego zatytułowane "Polityka rozwoju – koniec z podziałem na Polskę A i Polskę B". Wprawdzie swe wystąpienie rozpoczął od kwestii odejścia od polityki polaryzacyjno–dyfuzyjnej (opartej o rozwój wielkich miast), ale to stało się jedynie pretekstem do prezentacji idei zrównoważonego rozwoju, ujętej w rządowych planach. Niestety narzucające się wręcz rozwiązanie z zapłatą CIT w miejscu prowadzenia działalności, a nie miejscu zarejestrowania firmy okazuje się nierealne. Będą za to inwestycje w infrastrukturę i wsparcie taniego budownictwa mieszkaniowego. Program zrównoważonego rozwoju ma też być synchronizowany z programem inteligentnych specjalizacji – ale (co ważne dla samorządów) – otwarta będzie możliwość zmiany tych specjalizacji.

Minister chwali się tym, że jego ambitny program nie jest realizowany z budżetu, ale przy pomocy „wielkiej inżynierii finansowej”.

Wraz z planem odpowiedzialnego rozwoju weszliśmy na ścieżkę odbudowy tego, co zostało zniszczone wskutek wielkiej wyprzedaży majątku. Efektem tej wyprzedaży jest powstanie nowego typu gospodarki. Kiedyś (vide Kapitalizm kontra kapitalizm) rozróżniano kapitalizm liberalny / anglosaski oraz nadreński (bardziej zrównoważony). Teraz wyróżnia się trzeci – który stał się naszym udziałem: gospodarkę zależną.

Najbardziej pozytywnym aspektem wystąpienia jest jednak myślenie do przodu. My nie chcemy doganiać zachodu, ale bazując na naszym dziedzictwie rozwiązujemy problemy, które zachód dopiero zaczyna dostrzegać (a które między innymi skutkowały Brexitem). Inkluzywny rozwój jest już przedmiotem publikacji MFW i dyskusji przywódców (w tegorocznym Davos). Tymczasem Polska już ma „budżet nadziei” – prorozwojowy, prorodzinny i prospołeczny. Nie ma alternatywy: albo socjalizm, albo liberalizm – co jak zauważa Morawiecki - nie mieści się w głowie „jajogłowym” ekonomistom.

 

Jedną z największych firm na świecie jest chińska grupa Alibaba zajmująca się handlem internetowym. Jej założyciel Jack Ma wygłosił ostatnio kontrowersyjną tezę, że rozwój techologi takich jak obliczenia w chmurze, sztuczna inteligencja i przetwarzanie Dużych Zbiorów (Big Data) czyni realną gospodarkę planową. Z krytyką takiej tezy wystąpił promujący wolność gospodarczą „Instytut Misesa”. Krytyka ta została sformułowana przy pomocy pojęć klasycznej ekonomii i jest przez to mało przekonująca.

Jack Ma jak nikt inny rozumie znaczenie przetwarzania danych i możliwości jakie ono daje. Jego firma dysponuje potężną bazą danych. Jest też częścią gospodarki Chin – gdzie formalnie wciąż panuje komunizm.

Próba krytyki oparta na założeniu, że on się myli w ocenie znaczenia danych wydaje się więc mało poważna. Prawdą jest, że przetwarzane dane z przeszłości nie pozwalają trafnie przewidzieć preferencji konsumentów w przyszłości, a ich statystyczna natura nie oddaje rzeczywistych potrzeb realnych osób. Jednak Jack Ma z pewnością nie miał na myśli możliwości przewidzenia zachowań ludzi i przydzielania im pracy. Istotą gospodarki planowej była optymalizacja zasobów poprzez minimalizację ryzyka. Państwo które dysponowało informacją o całej gospodarce, mogło wpływać na jej funkcjonowanie. Państwa socjalistyczne robiły to dość skutecznie, póki nie nastąpił zwrot ku gospodarce innowacyjnej, której siłą napędową jest ryzyko, które starano się przecież eliminować.

To ryzyko wiąże się z wolnorynkowym mechanizmem kształtowania cen. Druga część krytyki sformułowanej przez Instytut Misesa jest bardziej istotna, bo zwraca uwagę właśnie na to, że planowana gospodarka to także planowane ceny. Jednak i w tym wypadku brak jakiejkolwiek refleksji nad różnicą w pojmowaniu cen w gospodarce współczesnej w stosunku do czasów Misesa. Dawniej cena była wynikiem negocjacji stron transakcji z których jedna dążyła do maksymalizacji zysku a druga maksymalizacji korzyści. Obecnie głównym czynnikiem determinującym ceny są strategie realizowane przez wielkie podmioty obecne w gospodarce. W kształtowaniu tych strategii informacja pełni rolę kluczową. Z punktu widzenia dostępu do informacji, mamy możliwe dwie skrajności: socjalistyczna gospodarka w której to państwo było głównym dysponentem informacji gospodarczej oraz gospodarka korporacyjna – w której gromadzenie i ochrona informacji służy uzyskaniu maksymalnej kontroli nad poszczególnymi segmentami gospodarki. W obu tych skrajnościach występuje problem marginalizacji indywidualnej wolności i przedsiębiorczości.

To właśnie indywidualna swoboda gospodarcza powinna wyznaczać kierunek działania, a nie doktrynerstwo (nawet wsparte autorytetem Misesa). Dlatego państwo w swych naturalnych dążeniach do uzyskania maksymalnej kontroli nad informacją powinno działać w imieniu obywateli. Czyli gromadzimy informacje po to, aby zapewnić swobodny do niej dostęp. W ten sposób zwiększa się poziom swobody gospodarczej. Cała reszta – łącznie z mechanizmem kształtowania cen i przewidywaniem trendów rozwoju to sprawy mniejszej wagi.

W Polsce powstaje centralna baza faktur. To czy będzie ona użyta dla zwiększenia wolności gospodarczej, czy też poziomu kontroli pozostaje kwestią otwartą. Na pewno taki rejestr pozwoli wyeliminować oszustwa, które są jednym ze zbędnych czynników ryzyka. Może dlatego reprezentanci polskich „wizjonerów biznesu” zaczynają postulować rezygnację z podatku VAT? No bo co to za podatek na którym nie można pokombinować?