Napisanie dobrego liberalnego tekstu wymaga odrobiny talentu i wiele odwagi. Tekst ten konstruujemy w następujący sposób:

 

1. Obserwacja rzeczywistości (lub tylko medialnych informacji o niej). Próbujemy dopasować wyznawane regułki do pozyskiwanych informacji. Gdy się mniej więcej zgadza, mamy gotowy materiał wyjściowy.

 

2. Redagujemy na nowo informację, zakładając związek przyczynowo skutkowy: od liberalnej regułki do realnych skutków.

 

3. Dokonujemy ekstrapolacji na przyszłość lub poszerzamy zakres obowiązywania prawa, aby zahaczyć o jakiś realny problem i zaprezentować jego rozwiązanie.

 

Talent przejawia się w tym, że potrafimy już na pierwszym etapie dostrzec paradoksalność lub inny rodzaj efektywności, jaki pojawi się na etapie trzecim. Odwaga zaś potrzebna jest dlatego, że jeśli znajdzie się ktoś, kto weźmie na poważnie nasze wróżby, może dokonać zmian, o skutkach których tak naprawdę nic nie wiemy.

 

Problemem nie są liberalni publicyści, ani ich teksty, ale ich odbiorcy. Wyznawcy prawdy objawionej w tych tekstach są tak samo irytujący, jak osoby postępujące zgodnie ze wskazaniami gazetowych horoskopów. To przecież ten sam rodzaj rozrywki.

 Na hasło „polska dolina krzemowa” Google zwraca już 31100 stron. Mamy (lub mamy mieć) według nich własną Dolinę Krzemową na Śląsku, w Krakowie, Wrocławiu, Nowym Sączu, Poznaniu i Warszawie. Można się spodziewać dalszego ich „wysypu”, gdyż Unia Europejska stawia na innowacyjność (który to już raz?). A już jest przecież bardziej innowacyjna od USA - tak przynajmniej twierdzi Jerzy Buzek (dobrze, że Amerykanie tego nie wiedzą, bo głupio byłoby, gdyby masowo zaczęli emigrować z Kalifornii do Polski na przykład). Gość siedzi w Brukseli, to wie.

 

W Polsce rzeczywiście następuje dynamiczny rozwój informatyki. Swoje oddziały otwierają tutaj największe firmy w branży. Przoduje pod tym względem Kraków, gdzie powstały oddziały między innymi IBM'a, Sabre, Motoroli i Google.

 

Jednak na pytanie o to, czy już mamy w Krakowie naszą „Dolinę Krzemową” szef polskiego oddziału Google, Wojciech Burkot odpowiada, że nie. Brakuje bowiem w tym mieście „społeczności startup'ów” (startup community). W Polsce ryzyko inwestycji musi być dobrze skalkulowane. Tymczasem w Dolinie Krzemowej, jest łatwy dostęp do kapitału podwyższonego ryzyka i akceptacja porażki. Wielu naukowców w Dolinie Krzemowej próbowało budować biznes w oparciu o własne firmy, a gdy się im nie udało – wrócili na uczelnię. Gotowość do podjęcia ryzyka wiąże się z istnieniem „awaryjnego spadochronu”, czego w Polsce brakuje.

 

Szef Polskiego Google nie do końca ma rację, bo taki spadochron istnieje – tyle, że nie w informatyce, ale w polityce (której częścią jest w Polsce tak zwana ekonomia). Uczelnie ekonomiczne są właśnie taką bezpieczną przystanią dla innowatorów, którzy nie do końca sprawdzili się u władzy.

 

Wojciech Burkot nie dostrzega także innej „drobnej” różnicy. W Polsce wsparcie Statup'ów jest potrzebne przede wszystkim po to, aby miały firmy na opłacenie się ZUS'owi. W USA te pieniądze można przeznaczyć na rozwój i wejście na rynek.

 

Z powyższych rozważań wynika, w jaki sposób władze mogłyby wesprzeć rozwój innowacji w Polsce. Wprowadzić rozsądne prawo upadłościowe, otworzyć uczelnie na ruchy z i do biznesu oraz zmienić system podatkowy. To są problemy trudne i mało spektakularne. Dlatego jedynie w kwestii zmiany powiązań uczelni z biznesem cokolwiek próbuje się zmienić.

 

Niestety w polskich gazetach (zwłaszcza tych czytanych przez waadzę) informacja o sytuacji w Krakowie została nieco uproszczona: by porównywać się do Doliny Krzemowej, potrzeba sprawnej współpracy między wielkimi firmami technologicznymi, uczelniami i kultury start-upów (niewielkich, na ogół informatycznych, firm we wstępnej fazie rozwoju - przyp. mz). Jak przekonują z ZDNet pracownicy krakowskiego biura Google, wciąż brakuje u nas zwłaszcza tego ostatniego.

 

Być może pod wpływem tej lektury władze stolycy zwietrzyły swą szansję, podejmując działania, jakie z powodzeniem mógłby realizować oddolnie biznes. I tak rodzi się warszawska „Dolina Krzemowa”. To już nawet nie ma być polska podróbka, ale wręcz konkurencja „Warszawa drugą Doliną Krzemową”.

 

Dzięki konsultacjom z ludźmi biznesu startupy rozkwitną (w Polsce nic tak nie rozkwita, jak armia ludzi gotowych radzić innym co mają robić). Na dodatek zapowiedziano „stworzenie rynku finansowania społecznościowego dla młodych firm”. Co może się kryć za tym bełkotliwym stwierdzeniem? Zapewne kolejna platforma crowdfundingowa. Jeśli tak, to raczkujące w Polsce platformy finansowania społecznościowego zamiast ewentualnego wsparcia, zyskują konkurencję ze strony państwa.

Gdyby władza chciała naprawdę wesprzeć finansowanie społecznościowe, mogłaby na przykład do każdej uzyskanej złotówki dodać drugą - bez żadnych formalności.

Ilustracja pochodzi z jednej z najnowszych platform finansowania społecznościowego www.ideowi.pl .

 

 

Śmierć generała Jaruzelskiego zainspirowały Rafała Wosia do pytania o początki polskiego kapitalizmu. Z przyczyn oczywistych wiąże te początki z osobą Jaruzelskiego. Problemem jest to, że osobowość generała oddziaływała na przebieg polskich przemian. Oddziaływała w sposób negatywny.

 

Tekst Rafała Wosia warto uzupełnić spojrzeniem na rozwój Polski w ówczesnym kontekście gospodarki światowej.

 

W tamtych czasach lawinowo narastała rewolucja naukowo-techniczna. Z chwilą dokonania otwarcia na świat przez Edwarda Gierka, Polska weszła w główny nurt światowego rozwoju gospodarczego. Ten krok należy ocenić z perspektywy czasu jako bardzo pozytywny. Jednak nie byliśmy (jako państwo) dostatecznie przygotowani na związane z podążaniem głównym nurtem perturbacje. W roku 1978 konieczna była korekta w niezmienionym haśle „by Polska rosła w siłę i ludziom się żyło dostatniej”. Bez demokracji próba zaciskania pasa musiała prowadzić do konfrontacji. Gierek poluzował. Czy niepotrzebnie? Teoretycznie tak – ale stanął przed dylematem nie do rozwiązania (to przy okazji przyczynek do refleksji nad rolą demokracji – z dedykacją dla zwolenników JKM). W ciągu kilku lat pojawił się u steru władzy Jaruzelski. To co on zrobił można opisać trzymając się pływackiej metafory w następujący sposób: skoro płynięcie nurtem tej rzeki nastręcza tyle problemów, to wyjdźmy na brzeg i podążajmy swoją drogą pieszo.

Ponoć zmarł generał Jaruzelski. Ponoć była jakaś heca na jego pogrzebie. Ponoć na łożu śmierci pojednał się z Bogiem. W zasadzie tylko ten ostatni fakt jest interesujący, gdyż skłania do refleksji nad istotą nawrócenia. Dlatego zaciekawiła mnie opinia księdza Artura Stopki na ten temat.

Ale po jej przeczytaniu przypomniał mi się pogrzeb mojego szkolnego kolegi. Zginął w wypadku samochodowym w drugiej klasie podstawówki. Zrozpaczona matka zupełnie się rozkleiła i w rozpaczy zaczęła wykrzykiwać swe żale wobec Boga i ludzi. Mój proboszcz wtrącił się dopiero, gdy posunęła się do bluźnierstw. Widać było, że robi to z poczucia obowiązku. To był zwykły wiejski proboszcz, czerpiący swą mądrość z życia wśród ludzi w zgodzie z Ewangelią. Czas przeszły dokonany. Współcześni księża są pewnie lepiej wykształceni. Elokwentni i oczytani. Ale brakuje im takiej zwykłej ludowej mądrości. Dlatego tak łatwo przychodzi im ocenianie ludzi żyjących emocjami.

Emocje są paliwem, które napędza ludzkość. Poeci poprzez swe dzieła wchodzą z nimi w interakcje. Genialny Jacek Kaczmarski prorokował o dzisiejszych czasach:

Kary nie będzie dla przeciętnych drani,
A lud ofiary złoży nadaremnie.
Morderców będą grzebać z honorami
Na bruku ulic nędza się wylęgnie.

Pomimo wszystko świat trwać będzie nadal -
W Słońce i Kłamstwo wierzą ludzie prości.
Niedostrzegalna szerzy się zagłada,
A wszystkie ręce lśnią aż od czystości.

Emocje są też tworzywem dla kaznodziejów, którzy ukazują wiernym trwałość energii płynącej z dobra i przestrzegają przed destrukcyjną siłą zła.

 

Ubocznym skutkiem słusznego buntu młodych jest pojawienie się w poważnych mediach recept gospodarczych Janusza Korwina-Mikke. Na dobry początek mamy żądanie likwidacji państwowych spółek energetycznych. „Przedsiębiorca się dwa razy zastanowi, zanim wybuduje elektrownię jądrową, węglową, wodną itd.”.

A jeśli po tym zastanowieniu uzna, że ryzyko jest zbyt duże i nie wybuduje?

Nic nie szkodzi – przecież mamy wolny rynek i możemy kupić energię choćby z Rosji. W Obwodzie Kaliningradzkim jest nadprodukcja i rozpoczęta inwestycja w Bałtycką Elektrownię Jądrową. A jeśli któregoś dnia Rosjanie poproszą o jakąś przysługę w zamian za utrzymanie dostaw energii? Przecież to niemożliwe. Kapitał nie ma narodowości, a Rosja nie pozwoli sobie na utratę zysków ze sprzedaży energii tak poważnemu partnerowi jak Polska. Co najwyżej podniosą nam ceny. I co z tego – płacimy najdrożej w Europie za gaz, to i za energię elektryczną możemy tak płacić.

Trzeba przyznać, że poglądy JKM są spójne i efektowne (jego wyobrażenia o gospodarce są logiczne jak partia brydża).