- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Pani Premier goszcząc na Kongresie 590 powiedziała, że chciałaby aby gdy będzie kończyć swoją misję premiera, mówiono o Bawarii jako polskim Podkarpaciu. Te regiony są często porównywane. Na pewno istnieje jedno podobieństwo między nimi, które nie jest nigdy podkreślane. Poczucie pewnego stopnia kulturowej odrębności. Nawet przełączanie kanałów telewizji z lokalnego na ogólnokrajowy może wiązać się z poznawczym dysonansem.
Być może w jakimś stopniu taka różnica jest naturalna. Jednak ostrość obecnego konfliktu politycznego sprawia, że przesiąknięta polityką telewizja ogólnopolska jest bardzo trudna w odbiorze. Tymczasem lokalne informacje dają w większym stopniu poczucie wspólnoty. Reporterzy często trafiają z kamerą do zakątków naprawdę ciekawych i odszukują ludzi z pasją. Wczoraj na przykład obok reportaży ze wspomnianego Kongresu znalazło się miejsce dla filmu o małej firmie z Lisich Jam. Gdzie to w ogóle jest? Nawet na Podkarpaciu mało kto zna tą miejscowość. Lubaczów to jest z pewnością daleka prowincja, a Lisie Jamy to niewielka wieś pod Lubaczowem. Tam właśnie młody człowiek założył firmę „Game Over Cycles”, w której powstają fantastyczne pojazdy:
Kongres 590 też zorganizowało dwóch młodych ludzi – choć akurat nie z Podkarpacia. Lokalna telewizja potraktowała kongres jako okazję do rozmowy nad dynamiką zmian gospodarczych i ekspansją lokalnej innowacyjności. Tego właśnie brakuje najbardziej w mediach ogólnopolskich. Realizujemy bezprecedensowy program gospodarczy, tymczasem jeśli ten temat pojawia się w mediach, to tylko w formie krytyki. Nie ma prezentacji programu jako okazji, promocji i zaangażowania pod hasłem: „zróbmy to razem”. To w dużej mierze wynika ze słabości środowisk zwanych „polską nauką” (chyba nawet program Messnera miał więcej bieżących opracowań i publikacji). Jednak rola mediów jest nie do pominięcia.
Zorganizowany z budzącym podziw rozmachem Kongres 590 stał się dla mediów okazją do znęcania się nad niezbyt roztropną wypowiedzią Prezesa Kaczyńskiego (oczywiście dodatkowo zmanipulowaną – jakoby przedsiębiorcy nie inwestowali na złość władzy), albo do tropienia sponsorów, którzy wspierają „pisowską konkurencję dla Krynicy”. Tymczasem formuła Kongresu jest zupełnie inna. To wspaniała promocja przedsiębiorczości, a nie okazja do spotykania się decydentów radzących o Wielkich Problemach.
Niestety odrębność kulturowa Podkarpacia nie jest aż tak wielka, aby typowe dla Polski pieniactwo tu nie miało miejsca. W takich kategoriach należy oceniać próbę przyznania Lechowi Wałęsie tytułu honorowego obywatela miasta Rzeszów. Ta inicjatywa miejscowych KOD-ziarzy ma jeden tylko cel: wywołanie awantury (skuteczne zresztą). Przed „wielką polityką” nie ma ucieczki…..
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
To co dzieje się z amerykańską walutą po wyborach w USA stoi w doskonałej sprzeczności z głoszonymi obawami. Na tydzień przed wyborami 400 ekonomistów amerykańskich podpisało się pod listem w którym wieszczyli: "Jeśli Donald Trump zostanie wybrany, będzie stanowił zagrożenie dla demokratycznych i ekonomicznych instytucji oraz dla dobrobytu państwa". Jeszcze w dniu wyborów chwilowy spadek kursu dolara opisywano gdzieniegdzie jako początek katastrofy. Od tamtej pory dolar zyskał do euro (i złotego) kilka procent. Tłumaczenie tego oczekiwaniem na podwyżki stóp procentowych w USA jest niepoważne.
W czasach słusznie minionych telewizja nadawała cykl filmów o historycznej tematyce. Nawiązuje do niego słynna scena z filmu Barei „Miś” - w której kot ma udawać zająca.
Od tamtej pory określeniem „prawda czasu – prawda ekranu” opisuje się szczególnie żenującą propagandę. Najwyraźniej idealnie pasuje to do oceny ekonomicznych skutków prezydentury Trumpa. Gdy masz podpisać propagandowy list, który daje poczucie wspólnoty w nienawiści – przychodzi to znacznie łatwiej, niż gdy masz postawić na giełdzie żywą gotówkę. Nawet krytycyzm wobec tego hazardu nie zmienia faktu, że kursy giełdowe lepiej oddają rzeczywistość, niż opowieści medialnych ekspertów.
Ciekawe rzeczy dzieją się w Chinach. Wczoraj nastąpił spadek kursu dolara do yuana – do poziomu sprzed wyborów. Dzisiaj od rana nastąpił powrót do poziomu sprzed spadku. Ale te wahania mieszczą się w korytarzu ułamka procenta, gdy tymczasem wobec euro dolar zyskał prawie 3% a wobec złotówki ponad 5%.
- Szczegóły
- Kategoria: Stan Bezprawia
W polskiej przestrzeni medialnej często pojawiają się zapowiedzi – zwłaszcza dotycząc wielkich afer - za którymi nie idą żadne działania. Brak odpowiedzialności za własne działania jest chyba największym problemem w Polsce. Nawet wtedy, gdy są to działania będące ewidentnym przestępstwem. Wczorajszy program „Minęła 20” w TVP Info dotyczył w istocie tego właśnie problemu. Jednym z gości (druga część programu) Michała Rachonia był wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł. Gość został zapytany o konkretne działania prokuratury w sprawie nie dopełnienia obowiązków przez osoby przygotowujące zakończoną katastrofą wizytę w Smoleńsku w 2010 roku, o nie dopełnienie obowiązków przez prowadzących śledztwo w sprawie tej katastrofy, o wnioski z audytu. Wiceminister nie umiał odpowiedzieć nic konkretnego. Zasłaniał się tajemnicą i krótkim czasem jaki minął od reorganizacji prokuratury. Statystyka chyba nie jest tajemnicą państwową? Dlaczego wiceminister nie umie powiedzieć na przykład: w wyniku audytu wszczęto tyle a tyle śledztw, z czego tyle jest ba etapie przygotowywania aktu oskarżenia? Zamiast tego pohukiwanie – jacy to oni groźni i jak ścigają i rozliczają. Niestety doświadczenie uczy, że na pohukiwaniu może się skończyć…. Rządowi zostało jeszcze 3 lata – więc nie pozostaje nic innego jak trzymać ministra za słowo.
Trzymania za słowo – tym razem Prezydenta Trumpa – dotyczyła taż pierwsza część programu. Warta oglądnięcia, bo odsłania warsztat kolejnej „gwiazdy” dziennikarstwa onetu - Bartosza Węglarczyka.
Redaktor Gazety Polskiej postawił tezę, że zmiana preferencji wyborczych dużej Polonii zamieszkującej Pensylwanię była jednym z czynników wpływających na zwycięstwo Donalda Trumpa.
- Bartosz Węglarczyk: nie zgadzam się.
- - Sakiewicz: ale ja liczby podawałem.
- - Węglarczyk: ja rozumiem, tak, tak, ale nie uważam ….
Słusznie – co tam liczby. Nie zgadzam się i już. Jestem z wielkiego onetu oi matematyka mi nie straszna (w sensie: potrafię jej unikać). Skoro od „trzymania za słowo” mamy dziennikarzy, a oni są w większości tacy jak Węglarczyk – to chyba nie ma się co dziwić, że Polakom można obiecać wszystko i bez żadnych konsekwencji?
- Szczegóły
- Kategoria: Krótko
Według polskiej telewizji nie ma powodu, by obawiać się nagłego zwrotu w polityce USA wobec Rosji. Podobno w administracji Trumpa ma znaleźć się osoba będąca zwolennikiem ostrych sankcji. Do Europy wybiera się Barack Obama, który będzie zapewniał, że USA nadal będzie wspierać sojuszników w ramach NATO. Podobno takie przekonanie wynikło z bezpośredniej rozmowy obecnego Prezydenta z Donaldem Trumpem.
Jednak Donald Trump rozmawiał także z Prezydentem Putinem, a ich rozmowa nie ograniczyła się do przekazania gratulacji wyborczego zwycięstwa. Donald Trump potwierdził w niej chęć rozwijania trwałych relacji z Rosją i Rosjanami.
Wykonana w polskim Ośrodku Studiów Wschodnich analiza przewiduje, że na linii USA-Rosja nastąpi najprawdopodobniej odprężenie. „Jednak w sposób priorytetowy Moskwa traktować będzie problem amerykańsko-natowskiej tarczy antyrakietowej w Europie Środkowej, zwłaszcza budowy instalacji w polskim Redzikowie. Zablokowanie realizacji tego projektu Rosja będzie traktować jako doraźny priorytetowy cel w stosunkach z USA”.
Niezależnie od trafności oceny zagrożenia ze strony Rosji – z całą pewnością opinia w kwestii instalacji antyrakietowych jest trafna. Nie zanosi się na to, by Polska albo Rosja zmieniły zdanie w tej sprawie. Zmiana decyzji USA byłoby więc wielkim zwycięstwem dyplomatycznym Rosji i równie wielką klęską Polski. Oczywiście w Polsce jak zwykle politycy będą udawać, że nic się nie stało, a Witold Waszczykowski nadal będzie miał poczucie misji.
Nie ulega wątpliwości, że w tej trudnej sytuacji przekonanie Trumpa, że Polakami kieruje zwykła rusofobia będzie ułatwione poprzez działania polskiej „targowicy”, szkodzącej silnie wizerunkowi naszego państwa za granicą. To jest bardzo konkretny przykład tego, jak „obrona demokracji” szkodzi państwu. Widać też, że funkcjonowanie takich portali jak onet.pl nie jest nieszkodliwą rozrywką. W takim środowisku każdy posługujący się sprawnie polskim językiem polskim może zostać „dziennikarzem”. To tam rodzą się poglądy, że "owinięcie się biało czerwoną flagą" wystarczy by być patriotą. Miejmy jednak nadzieję, że większość Polaków widzi to inaczej. Gdybyśmy żyli w kraju w którym patriotyzm nie jest zbudowany na tylu ofiarach i przelanej krwi – można by taką skrajną głupotę (w najlepszym razie) tolerować. Jest jednak inaczej …..
- Szczegóły
- Kategoria: otwarta edukacja

Minister Gowin postanowił zadbać o to, by dużym uczelniom nie brakło studentów w sytuacji niżu demograficznego – likwidując mniejsze uczelnie.
Sposób w jaki się do tego zabrał przypomina likwidację PGR’ów przez „szkodnika” Balcerowicza. Gdyby one padły wskutek mechanizmów rynkowych – nie można by mieć pretensji. Jednak likwidacja nastąpiła decyzją administracyjną - z powodów ideologicznych. Z uczelniami jest jeszcze gorzej – bo tu chodzi o prywatę wąskiej grupy społecznej zwanej „uczonymi”.
Gdyby wprowadzono mechanizmy konkurencji związane z realną oceną jakości kształcenia (na przykład mechanizm finansowania z odpisu podatkowego absolwentów) – nikt nie mógłby mieć pretensji. Tymczasem wymyślone przez Ministra kryterium jest delikatnie mówiąc niezbyt sensowne. O jakości kształcenia ma świadczyć „dostępność” wykładowców. Czyli im mniej studentów na wykładowcę tym lepiej. Każdy kto studiował kiedykolwiek i gdziekolwiek wie, że dobre wykłady cieszą się dużą frekwencją – więc gdyby już stosować kryterium ilościowe, to raczej odwrotne. Optymalny współczynnik „dostępności” to według Ministerstwa 10-11 studentów na wykładowcę. Ponieważ niektóre kierunki kształcenia są bardzo atrakcyjne, gdyż dają pracę w kraju lub za granicą – dodatkowo zostanie wprowadzony administracyjny zakaz kształcenia w tych kierunkach na uczelniach zawodowych (na przykład dotyczy to pielęgniarstwa).
Zmiany jakie obecnie trwają na uczelniach zawodowych są związane z wprowadzaniem praktycznych profili kształcenia. Są one sensowne i zgodne z głoszoną przez rząd strategią rozwoju gospodarczego. Natomiast to co robi Minister Gowin jest zwykłym szkodnictwem i zupełnie nie wiadomo dlaczego Premier Szydło to toleruje. Wprowadzenie kształcenia praktycznego jest związana bowiem ze zmniejszaniem kadry naukowej na rzecz większej ilości praktyk i kształcenia częściowo przez osoby czynne zawodowo. Obecnie natomiast uczelnie muszą zatrudniać osoby wyspecjalizowane w „zdobywaniu punktów” - by spełnić narzucone kryteria. Przeciętny „samodzielny pracownik naukowy” to osoba w wieku 50-60 lat z rozdętym ego i wątłą orientacją w najnowszych technologiach. Wymuszony desant profesury na małe uczelnie nie jest też związany z szerzeniem kultury czy innych wartości dydaktycznych. Ubocznym efektem wyborów w Polsce w ubiegłym roku oraz obecnych w USA jest ujawnienie się „uczonego chamstwa”, jakie zaprezentował ostatnio profesor Marcin Król. Nie można tego uogólniać, ale też wspomniany „uczony” nie jest żadnym wyjątkiem. Poza chamstwem „uczeni” zaprezentowali kompletną bezradność intelektualną wobec przemian obserwowanych w świecie. Dominuje na przykład narracja, tłumacząca wygraną Trumpa poparciem mało wykształconych i przez to mniej zorientowanych Amerykanów. W anglojęzycznych komentarzach nawet w przypadku tej grupy społecznej (która nie jest wystarczająco liczna, by przeforsować swojego kandydata) pojawia się alternatywna interpretacja: mniej wykształceni są mniej indoktrynowani i lepiej rozumieją fundamentalne dla narodu wartości. Takie negatywne efekty kształcenia zostały zresztą w Polsce potwierdzone w latach 80-tych badaniami Profesor Marody (zob. „Technologie Intelektu”, W-wa 1987). Uczone chamstwo nie jest w stanie tego zrozumieć. Im się wydaje, że indoktrynacja jest ich życiową misją i wiąże się z postępem (co coraz częściej jest nazywane „postępactwem”).
Rozwój szkolnictwa zawodowego (a nawet zaprzestanie finansowania przez państwo kierunków zwanych humanistycznymi) pozwoliłby oczyścić uczelnie ze „zdobywców punktów”. Tymczasem Minister Gowin próbuje ten korzystny proces powstrzymać.